Artykuły

Uroki farsy

Że "Pani Prezesowa" Hennequina i Vebera ma dziś dużo farszu, jest w znacznej mierze zasługą reżyserii Romana Kłosowskiego. Proszę mi wybaczyć ten kulinarny początek, lecz sprawa dotyczy farsy wymyślonej przez Francuzów. Stąd i zgodny z etymologią nazwy tej odmiany komedii farsz, czyli nadzienie.

Boy, określając "Panią Prezesową" mianem "rekordu śmiechu" dołączył spis składników, by farsa rzeczywiście smakowała: "najnieprawdopodobniejsze zawikłania, przygotowane lekko i w zupełnie logiczny sposób, intryga prowadzona równocześnie kilkoma nitkami, które krzyżują się, schodzą, rozchodzą, plączą, utrzymując widza w nieustannym rozbawieniu, wreszcie zręcznie dobrane tło sztuki."

Niby wszystko jasne, tylko że w samej Francji, obok mistrzów klasy Labiche'a, Feydeau, znalazło się sporo knociarzy, których dowcip okazywał się mało zręczną błazenadą.

"Pani Prezesowa" powstała w 1912 roku. Był to czas, kiedy coraz śmielej wkraczał do teatru kabaret, przynosząc ze sobą aluzje polityczne i liryczną piosenkę. Wyzwolony z konwencji, prawideł intrygi, zdawał się grozić farsowym schematom. Jednak panowie Maurice Henneqeuin i Pierre Veber, spółka z wypróbowaną komediową odpowiedzialnością (m.in. "Czy jest co do oclenia?"), udowodnili, że farsa wciąż żyje i ma się wcale dobrze. Argumentem nie do odrzucenia okazała się właśnie "Pani Prezesowa". Tu alogiczna logiczność, którą zachwycał się Boy, osiąga szczyt. Mało tego, że gdy wszyscy wszystkich szukają, kompromitują się poważne urzędy, lecz i każda niemożliwa historia jest na miejscu. Bohaterowie docierają d granic farsowego żartu. Dalej już będzie czysty nonsens. I tak niespodziewanie stara farsa, gatunek lekceważony przez modernistów, pomijany we współczesnych teoriach dramatu, zjawia się w okolicy... teatru absurdu.

Ale to już są kwestie, co z farsy wynika, warte, jak myślę, osobnego pisania. Natomiast teraz proponowałabym państwu inscenizację Romana Kłosowskiego.

Rzecz rozgrywa się w ładnie stylizowanych, na gust epoki, dekoracjach i kostiumach Antoniego Tosty. Dialogom towarzyszą sympatyczne piosenki Jerzego Jurandota (muz. Franciszka Leszczyńska). Lecz pierwszy głos należy się reżyserowi. On bowiem, powściągnąwszy temperament aktora Romana Kłosowskiego, zadbał o umiar i elegancję spektaklu. Trzecia, po premierach z 1947 i 1966 roku, w "Syrenie" "Pani Prezesowa" odznacza się rygorem środków ekspresji, które, podnosząc urodę całej zabawy, starannie omijają dosłowności żartu. Ten ton przejmują aktorzy, co pozwala nie tylko na swobodną wymianę dowcipów, ale i na coraz trud-niejszą dla dzisiejszego teatru sztukę konwersacji. Kiedy więc Pani Prezesowaa (Teresa Lipowska), stara się o widzenie z Ministrem (Andrzej Grąziewicz), Prezes (Roman Kłosowski), zaciera ślady znajomości z Gobette (Mirosława Nyckowska), a młody sekretarz (Marek Prażanowski) poznaje tajemnice władzy oraz pięknych kobiet - słowa, pauzy i gesty, mimo tempa intrygi, uzyskują własną, bardzo zresztą wyrazistą odrębność.

Obok rozmowy równie precyzyjnie wkomponowany w porządek widowiska został monolog. Dzięki Tadeuszowi Wojtychowi (Mariusz) komizm sytuacyjny oddala się i słychać przekazywany z ogromną swobodą ironiczny komentarz. Zwraca też uwagę ładna miniatura z pogranicza burleski Zdzisława Leśniaka (Biennasis). I liryzm, i żart pełnią istotną funkcję w choreografii Witolda Grucy. Zresztą, trzeba powiedzieć, że o rytm kolejnych scen dba cały zespół...

Wszystko to sprawia, że przedstawienie nas bawi, że inscenizacja broniąc tekstu, przestrzega stylistycznej harmonii.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji