Artykuły

Romanse w "Syrenie"

Nasze matki, co ja plotę - nasze babki... Tak, te na pewno. Chowały dłonie w mufkach, rozognione melancholią, żarem oczu czarnych, spod rzęs długich posyłały powłóczyste spojrzenia znad piór boa, delikatnie otulających szyję... W Paryżu - żywioł dopiero się rodził: fin de siecle, secesja. W Petersburgu... może rację miał Witkacy, fotografując bezlitośnie rozpustę carskiej armii...

W tej atmosferze, pomiędzy Paryżem a Moskwą, w oparach opium i szampana rodził się romans, królewski rosyjski romans Aleksandra Wertyńskiego. wielkiego fantasty i wielkiego podróżnika. Przemierzył nie tylko kontynent (Afryka, Ameryka, Europa), przemierzył rzekę ludzkich uczuć, małych tragedii, niepotrzebnego szczęścia, poganiając obraz trojki, po długiej drodze sentymentów. Do dziś cały świat kocha tego Cygana. Za łzę, za maskę Pierrota, za romans.

Dobrze, kiedy taka miłość rodzi owoce. Trudno się dziwić, że Teatr Syrena, nigdy nie narzekający zresztą na brak publiczności, zechciał sięgnąć po te cudowne romanse, żeby złożyć z nich spektakl. Okazją wymarzoną stały się nie tylko czasy - małoromansowe, przyznajmy. Tym atutem teatru był akces poety, który wielu tekstom nadał szlachectwo, składając słowa i rymy w natchnieniu, radości i rozpaczy - tak jak w romansach. Jonasz Kofta ma pewne prawo podpisywać to przedstawienie swoim nazwiskiem - on czuł zielonozłoty Singapur.

Teatr jakby mniej wytrawne ma ucho, poprzestając na letnich nastrojach. Rzecz cała ma dziać się w 1915 r., ale gołym okiem widać, że jest już po rewolucji i podczas drugiego etapu reformy. Biednie i smutno Nie to, że nie podają szampana, ale "Scenograf umyślił sobie zabudwać scenę płotem i drzwiami do bani (bania - rosyjska sauna, spytajcie dziadka), jedną brzozą, zapewne na witki potrzebne w kąpieli i wypełnić niezbyt gustownymi kostiumami. Wszystko, co dzieje się tego wieczoru na scenie, jest przewalczaniem nieżyczliwego obrazu. Dziwne, ale po raz pierwszy malutka scena "Syreny" wydaje się zbyt duża... To stąd poszukiwanie pomysłów dla nscenizacji piosenek, stąd potrzeba uruchomienia konferansjerki, która w kipiącej życiem kawiarni nie byłaby w ogóle potrzebna.

Jakże wspaniały nastrój rodzi się, gdy orkiestra od ucha rżnie "Na sopkach Mandżurii" - robi się ciepło, ciepło, gorąco... Jest tych gorętszych momentów więcej. Z dawnego portretu Madame Irene - Ewa Szykulska, swoim niepokojącym głosem przywołująca nostalgię dawnego romansu, żywiołowa Kuklińska, zabawny Łazuka, tragiczna Kotkowska i ten, którego ród wiedzie się z Szalapinów i Didurów: Bernard Ładysz. Niezwykły gość tej sceny, niezrównany interpretator rozlewistej pieśni.

Siła by gadać, lepiej więc słuchać. Warto by te nowe poetyckie przekłady Kofty zapisać na romansowej płycie. Powodzenie murowane.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji