Artykuły

Bliżej do Raju

"Raj utracony", jako że niewiele razy było mu dane zaistnieć przed polską publicznością, młodszemu pokoleniu melomanów może się już wydawać pozycją na poły legendarną. Pokazany na "Warszawskiej Jesieni" w 1979 spektakl Augusta Everdinga, niedługo grana realizacja warszawska z 1994 (i jej wznowienie w 1999), koncertowe wykonanie fragmentów na jednym z festiwali "Wratislavia Cantans" - to byłoby chyba wszyst­ko. Na płytach rzecz nie istnieje. W naszym muzycznym dniu powszednim pełna rozmachu "sacra rapprezentazione" jest reprezentowana przez "Adagietto", spopularyzowane w programach koncertów symfonicznych. A chodzi przecież o dzieło wybitne, śmiałe, przy czym symbolicznie zaznaczające szczególną sytuację w muzy­ce swojej epoki: kryzys dotychczaso­wego modelu awangardy i zwrot ku tradycji, który w twórczości Pende­reckiego zarysował się już dużo wcze­śniej, ale tutaj osiągnął "punkt przejścia". Pisano wówczas o zdradzie ide­ałów awangardy... Z upływem czasu jednak coraz mniej widoczne są pęk­nięcia i uskoki, coraz bardziej - cią­głość. To, co kiedyś sam kompozytor określał jako refleksy neoromantyzmu, dziś jawi się jako rys jego indy­widualnego stylu i zapowiedź dalszej ewolucji. Bogactwo pomysłów, które dawniej niejednego wprawiało w za­kłopotanie, dziś imponuje spójnością i w coraz większym stopniu może być źródłem satysfakcji melomana. Mamy więc jakby bliżej do "Raju utracone­go". Choć droga nie jest łatwa, a szcze­gólne wymagania stawia realizatorom i wykonawcom dzieła.

Waldemar Zawodziński, dyrektor artystyczny łódzkiego Teatru im. S. Jaracza, stworzył przedstawienie czyste i jednolite stylistycznie, o wy­razistych postaciach i czytelnych sy­tuacjach, odznaczające się nieprze­ciętną urodą plastyczną i rzadko do­świadczaną na polskich scenach bez- pretensjonalnością. Scenograficznego "hardware'u" jest tu niewiele, co ze względu na eksponowaną w tym utwo­rze funkcję baletu wydaje się uzasad­nione i oczywiste: tancerze potrzebu­ją wolnej przestrzeni. A właśnie prze­strzeń, kolor i światło - promienie światła, odblaski i lśnienia - odgry­wają tu szczególną rolę, stanowią wła­ściwą scenografię tego spektaklu. Raj u Zawodzińskiego jest malowany ja­snymi, pastelowymi barwami, a wśród tych najwięcej jest błękitu i bieli; to oczywisty stereotyp (zwłaszcza, gdy dodać do tego chóralny zastęp ma­łych, białych aniołków), spróbujcie jednak znaleźć symbolikę koloru bar­dziej odpowiednią do sytuacji. Czer­wień natomiast należy niewątpliwie do domeny Szatana i dominuje w od­rażających kształtach i kolorystyce po­staci składających się na jego druży­nę, która wygląda na mocno poturbo­waną w wojnie z zastępami niebieski­mi i kąpieli w "ognistym jeziorze". Przypomina rozłożone i zdekomple­towane ilustracje ze starych atlasów anatomicznych: odsłonięte mięśnie, zwoje mózgowe, narządy wewnętrz­ne. Jeden z "generałów", chyba Bel­zebub, jest obwieszony obciętymi dłońmi i stopami. Brr...

Kompozytorski pomysł zdublowa­nia śpiewaków w rolach Adama i Ewy przez parę tancerzy, egzekwowany jest w tym przedstawieniu z pedantyczną konsekwencją, a ostateczny efekt ta­kiego połączenia okazuje się natural­ny i pełen poezji, oczywiście także dzięki pięknym kreacjom tanecznym Nozomi Inoue i Grzegorza Pańtaka. Zresztą akurat w przypadku tej reali­zacji w pamięć zapadają przede wszystkim obrazy z udziałem baletu, na przykład z dyskretnym humorem po­prowadzona scena, w której Adam na­daje nazwy zwierzętom: rozgrywa się ona bez żadnych zwierzęcych figur czy projekcji - "charaktery" zwierząt są wystarczająco sugestywnie ewokowa- ne ruchem i gestem tancerzy. Sceny stworzenia, wzajemnego poznania i ak­tu miłosnego pierwszych ludzi odzna­czają się subtelnością i poetyckim na­strojem, rewelacyjnie przedstawione jest kuszenie Ewy przez Szatana pod postacią węża (niewiarygodnie giętka Zofia Knetki w połyskliwym "wężo­wym" trykocie). Ukoronowaniem tych eleganckich, umownych rozwiązań in­scenizacyjnych jest białe "drzewo wia­domości", przedstawiane przez trzech tancerzy na wysokiej kolumnie, poru­szających uniesionymi ramionami.

Uwagę premierowej publiczności przyciągał zwłaszcza Szatan; nic dziw­nego, wszak w wielkich narracjach szczególnie interesujące wydają się czarne charaktery. Mówiąc serio: kre­acja, jaką tu stworzył pochodzący z Syrii baryton Nabił Suliman (zwią­zany z brukselską La Monnaie), wy­raźnie zdominowała spektakl, co chy­ba należy uznać za uzasadnione i po­żądane, bo przecież zarówno u Milto­na, jak u Pendereckiego dumny bun­townik strącony z nieba jest centralną figurą. Soliman zachwycił doskonałym warsztatem wokalnym, brzmieniem szlachetnym, pełnym blasku i precy­zyjnie kontrolowanym, nade wszyst­ko zaś przekonującą ekspresją - nie tylko śpiewu, ale i całej postaci, po­stawy, ruchu - pełną skoncentrowanej energii z nutą szaleństwa i desperacji. W roli Ewy błyszczał mocny sopran Magdaleny Barylak, Stanisław Kier- ner jako Adam w swą liryczną partię tenorową rozpoczął bardzo ładnie, ale w drugim akcie już opadł z sił. Jako towarzyszki Szatana - Śmierć i Grzech - duże wrażenie zrobiły Iryna Zhytynska i Barbara Bagińska, obie bar­dzo interesujące aktorsko i wokalnie. Rola Śmierci, zwykle powierzana kontratenorom, nabrała tu całkiem nowe­go wyrazu, lekko podszytego ekspresjonistycznym erotyzmem, postać Grzechu z premedytacją została prze- szarżowana jako kwintesencja obrzy­dliwości (choć Grzech powinien być raczej ponętny, bo inaczej któż miał­by ochotę grzeszyć?).

Spektakl jest śpiewany po niemiec­ku; po polsku recytuje swe prologi do obu aktów opery ociemniały Milton, w którego postać wcielił się znakomi­ty aktor Jerzy Trela. Cokolwiek byśmy sądzili o przekazywaniu poezji Miltona poprzez język Goethego, przyjąć trzeba za dobrą monetę opi­nię kompozytora, że w tej wersji jego muzyka brzmi lepiej. Jakoż i brzmia­ła wyśmienicie, choć oczywiście nie tylko z tego powodu. Precyzyjnie i z blaskiem prowadzona batutą Andrze­ja Straszyńskiego (który przygotował swego czasu pierwsze polskie wyko­nanie "Raju utraconego" w stołecznym Teatrze Wielkim) wydała mi się skąd­inąd bardziej niż niegdyś przejrzysta, bardziej wyraźna w rysunku szczegó­łów kryjących się w gęstej fakturze.

Może to dobroczynny wpływ akusty­ki teatru l 'italienne? Na pewno nie bez znaczenia była tu lokalizacja chó­ru, który umieszczono tym razem nie na scenie, tylko w prosceniowych lo­żach pierwszego balkonu. Tak czy owak Opera Wrocławska sprostała bardzo trudnemu wyzwaniu repertu­arowemu, dając kolejną starannie do­pracowaną produkcję.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji