Artykuły

Fiorilla - połączenie Sophii Loren z Marią Callas

- Ostatnie przedstawienia "Turka we Włoszech" były w Krakowie i w Warszawskiej Operze Kameralnej. Będzie można sobie je porównać. W nowej realizacji odchodzimy od sztampy, ustawiania śpiewaczki, wielkiej wystawy strojów - mówi śpiewaczka Edyta Piasecka o inscenizacji "Turka we Włoszech" w Teatrze Wielkim-Operze Narodowej w Warszawie.

Po bardzo udanym debiucie w roli Hrabiny di Folleville, w polskiej prapremierze "Podróży do Reims" w Teatrze Wielkim w Warszawie w 2003 roku, ostatnie kilka lat Pani obecności na tej scenie można określić mianem triumfalnego powrotu. W 2015 roku wystąpiła Pani w partii Violetty we wznowieniu "Traviaty" Verdiego, potem - w roli Hanny w "Strasznym Dworze". Następnie cudownie zaśpiewała Pani partię Goplany, a obecnie znów usłyszymy Panią w głównej roli w "Turku we Włoszech". Czy to warszawiacy kochają panią za piękny głos, czy też zagraniczni reżyserzy (Zedda, Poutney, Alden), ceniąc Pani talent i urodę, zapraszają do swoich inscenizacji?

- Dodam, że jeszcze wcześniej śpiewałam w TW-ON w "Cyruliku sewilskim" Rossiniego. Ale ad rem. W pana pytaniu są dwa elementy, które postaram się wytłumaczyć. Po pierwsze: od kiedy nastała moda na grę i śpiew Anny Netrebko, to zmieniły się wymagania sceniczne wobec śpiewaczek. Jeżeli występuje się np. w "Traviacie", to należy być wiarygodnym w każdym aspekcie. Doświadczyłam tego w 2010 roku, podczas przesłuchania do Opery Krakowskiej. Zobaczył mnie Krzysztof Nazar, a śpiewałam na przesłuchaniu tylko dla niego, bo Krakowska Opera nie była zainteresowana przedłużeniem ze mną współpracy. Odeszłam stamtąd i na własną prośbę rozwiązałam umowę, przez co nie byłam mile widziana. Po rozmowach z Nazarem i po wykonaniu bardzo trudnej etiudy aktorskiej - zobaczył w tym, co robię, właśnie wiarygodność. Stwierdził, że zmieni swoją pierwotną koncepcję i dopasuje ją do moich warunków aktorskich i głosowych. Według niego Traviata miała być bardzo szczupła, bo była chora na gruźlicę. Swoją grą, wyglądem i śpiewem spełniłam wizję artystyczną wielkiego reżysera.

Po drugie - obecnie w Polsce Opera Narodowa to jest jedyny teatr, który daje śpiewakowi możliwość pracy z wielkimi dyrygentami i reżyserami. W pozostałych teatrach raczej wiadomo, kto może dyrygować lub reżyserować. Jednocześnie Warszawa bardzo profesjonalnie podchodzi do ustalania obsady w nowych inscenizacjach. Gdy zapraszają do Teatru Wielkiego na casting, to o zaproszonej osobie wiedzą już wszystko: odsłuchano na YouTubie cały zarejestrowany śpiew i zapoznano się ze wszystkimi dostępnymi opiniami. To jest wspaniałe, że za każdym razem pracuje się z innym dyrygentem, reżyserem czy scenografem. W ten sposób cały czas się rozwijam. Jako dojrzała śpiewaczka ciągle odkrywam, że wciąż mogę się uczyć i coś poprawić. W warszawskim teatrze operowym gatunek głosu solistki musi się zgadzać z librettem, z opisanym w nim wyglądem bohaterki. Śpiewaczka musi też dobrze tańczyć. Mieć wspaniałą formę, bo w "Turku we Włoszech" przebieram się pięć razy i praktycznie przez cały spektakl jestem na scenie. Nie mam chwili odpoczynku. Zastanawiam się czasem, czy to nie jest bardziej obciążająca rola niż Traviata. Bo w tym przedstawieniu to jest trochę inny Rossini niż ten najbardziej znany.

Śpiewanie w operach belcanto wymaga specjalnych umiejętności. Pani ma za sobą debiut w "Normie", w której brawurowo wykonała partię tytułową u boku Zorana Todorovicha pod dyrekcją Pawła Przytockiego. Czy w tym kierunku będzie się rozwijała Pani kariera? Czy pani będzie chciała śpiewać belcanto?

- Był taki moment w moim życiu, gdy śpiewałam w oratoriach. Dlatego mam ich w repertuarze aż dwadzieścia. Jednak obecnie mam tyle propozycji operowych, że zdecydowałam się na razie odłożyć śpiewanie oratoriów. Wybrałam występy w różnorodnych operach, zgodnie z moimi warunkami głosowymi.

Kolejny raz zaśpiewa Pani pod dyrekcją Andriya Yurkevycha. Czy Pani też uważa, że jest to dyrygent gwiazd, który kocha piękne głosy i potrafi nawiązać w trakcie występu nić porozumienia ze śpiewaczkami?

- Ośmieliłam się powiedzieć do Yurkevycha podczas prób, że jest to moja czwarta produkcja "Strasznego dworu" i pierwszy raz w życiu ta opera mi się podoba. Dotychczas, gdy mi proponowano w niej występ, to dziękowałam. Okazało się, że partię Hanny można zaśpiewać belcanto, a aria ta staje się piękna. Zrobił to właśnie Andriy. Kiedyś Andrzej Straszyński opowiedział mi, że jeżeli pomiędzy śpiewaczką a dyrygentem nie ma motylków wymiennych to wykonanie nie jest poprawne. U Andriya zauważyłam jakieś czułki. On dokładnie wie, kiedy zaczynam i kiedy kończę, kiedy chcę "usiąść" i na jakiejś frazie. Wcale nie muszę patrzeć na niego. W tej operze jestem odwrócona tyłem, a on doskonale wie, co w danym momencie zrobię. Ponadto myślę, że jemu podobają się pewne barwy i typy wykonywania dźwięków. Choćby nie wiem, co śpiewaczka robiła, to z pewnymi solistkami pracuje mu się lepiej, a z innymi gorzej. Cieszę się, że mój typ śpiewania i mój rodzaj głosu - koloratura dramatyczna - jemu odpowiada. Obecnie w Operze Narodowej jest grupa twórców, która świetnie ze sobą współpracuje i dba o wysoki poziom pracy artystycznej. Mamy wspólny oddech, bo oto pojawia się Christopher Alden i mówi po zapoznaniu się z zespołem: "Już cztery razy robiłem "Turka we Włoszech", ale wszystko zmieniam, bo tutaj mamy inną Fiorillę". I w dwa tygodnie mamy nowe przedstawienie - zupełnie inne niż to zrobione wcześniej w Aix en Provence. Chciałabym podkreślić to, co w Polsce jest nieznane. Andriy zna się na kunszcie śpiewaka, na sztuce utrzymania oddechu i głosu. On wie, dlaczego muszę zrobić ten czy inny gest, dlaczego muszę klęknąć czy wstać. On się dokładnie na tym zna. Większość dyrygentów niespecjalnie się tym interesuje, bo bardziej skupia się na symfonice.

Jak ocenia Pani nowatorskie inscenizacje oper, w których gra i śpiewa role tytułowe albo główne kobiece? Wiśniewski pokazał swój teatr, Poutney polską klasykę przeniósł w XX wiek. Podobnie uczynił drugi z braci Aldenów - Christopher. Pani zresztą świetnie się odnajduje w tych inscenizacjach. Czy dlatego jest Pani tak pożądaną odtwórczynią w nowych odsłonach starych oper?

- W wielu teatrach operowych tak jest,że do ostatniego momentu może się zmienić decyzja obsadowa. W Warszawie wspaniale uzupełnia się współpraca dyrygenta z reżyserem i to oni wspólnie wybierają obsadę. Jako głos koloraturowy nie zaśpiewam przecież w "Aidzie", bo nie będę wiarygodną wykonawczynią. Nikt ze słuchaczy mi nie uwierzy. Każdy głos ma swoją budowę i wiarygodność. Jak mówił śp. Bogusław Kaczyński: "czasy baleronów się skończyły". Do mnie powiedział: "Jeżeli chcesz być śpiewaczką, to musisz ćwiczyć i ćwiczyć.". Wciskasz się w Traviatę, Łucję czy Gildę, ale słuchacz ci nie wierzy. Wiadomo, że głos kobiecy najlepiej brzmi około czterdziestki. Oczywiście można coś zatuszować w jego brzmieniu. Ale osoba o nieodpowiednich kształtach nikogo nie przekonana. Jeżeli głos jest dramatyczny i w libretcie jest zapisane, co ma zaśpiewać, to amantka musi także spełniać oczekiwania związane z wyglądem. Zapoczątkowała to właśnie Netrebko, gdy w "Traviacie" wystąpiła w krótkiej sukience. Był to wielki skandal, który jednak zmienił całkowicie postrzeganie śpiewaczek w operze. W Polsce taką samą sytuację mieliśmy ze wspomnianą inscenizacją tej opery w Krakowie autorstwa Krzysztofa Nazara. Wieszano na mnie psy, bo jak mogłam się tak rozebrać. W opinii niektórych biegałam po scenie nago. Krakowska śpiewaczka starszego pokolenia pouczała mnie, że powinnam na scenie tylko stać i śpiewać. Niestety te czasy już minęły bezpowrotnie. Ostatnio Netrebko w "Lady Makbet" przekonała mnie do swojej interpretacji roli, choć jej głos się zmienił i nie jest już tak dziewczęca, jak na początku kariery.

Christopher Alden podkreśla w komediowej operze Rossiniego polityczny charakter zmian, jakie zaszły w Europie od XVIII wieku do dziś. Jego wszystkie realizacje niezmiennie odpowiadają na aktualne pytania, co sprawia, że stawia też duże wymagania odbiorcom tych inscenizacji. Jaka będzie Pani rola w tej nowej, przeniesionej w czasy współczesne operze? Czy taką Fiorillę pamiętają widzowie wcześniejszych inscenizacji tej drammy buffo?

- Ostatnie przedstawienia "Turka we Włoszech" były w Krakowie i w Warszawskiej Operze Kameralnej. Będzie można sobie je porównać. W nowej realizacji odchodzimy od sztampy, ustawiania śpiewaczki, wielkiej wystawy strojów. Przede wszystkim najnowsza inscenizacja nie jest operą buffo. Moja Fiorilla to kobieta przeżywająca prawdziwą tragedię: żyje ze starszym mężczyzną w nieudanym związku, w którym wszystko się już wypaliło. Jest mocną kobietą - połączeniem Sophii Loren z Marią Callas. Mało się uśmiecha, a zabawy, takie jak z Selimem czy innymi mężczyznami, to poszukiwanie prawdziwej miłości, czyli tego o czym marzy każda kobieta. Niestety nawet pojedynek męża z Selimem pokazuje, że to chwilowe zauroczenie. Postrzegam "Turka we Włoszech" nie jako buffo, ale jako tragedię. Choć oczywiście są w niej chwile bardzo śmieszne.

Gra Pani w "Turku we Włoszech" silną, niezależną kobietę. Wielu wątków starych oper nie można dziś opowiadać zgodnie z przesłaniem ich twórców. Niemało spraw poruszanych w tych utworach wygląda bowiem dziś zupełnie inaczej. Dawne opery często opisywały np. zagrożenie ze strony świata islamu. W Warszawie widzieliśmy w WOK udaną prezentację współczesnego spojrzenia na ten świat w inscenizacji "Uprowadzenia z seraju" Mozarta w reż. Eweliny Pietrowiak. Dziś trudno podchodzi się do realizacji tych oper z powodu naśmiewania się w nich z innych kultur. Jak sobie poradził Ch. Alden z problemem naigrywania się z muzułmanina?

- Christopher Alden świetnie sobie z tym poradził, bo Selim wcale nie jest takim macho, który przypłynął na statku i otworzył sobie harem. Jest oczytany, zamknięty w sobie. To myśliciel i melancholik. Wcale nie chce od razu zabierać się do Fiorilli. Z początku dystyngowany, otwiera się dopiero, gdy zakocha się we mnie. Dla widza pozostaje furtka interpretacyjna, o co chodzi z tą pojawiającą się piersią, która jest w przedstawieniu bardzo ważnym elementem scenografii. Kłócimy się przy niej, duety miłosne śpiewamy także koło niej.

Jakie plany ma Pani na najbliższe dwa lata, bo chyba na tyle trzeba dziś rezerwować czas wziętej śpiewaczki. Czy będą to kontrakty z Operą Narodową, czy też oratoria i cykle pieśni albo koncerty, które też Pani chętnie wykonuje?

- Cieszę się, że kontynuuję współpracę z Operą Narodową. Mam też zaproszenie z innego teatru operowego. Ponadto wracam do śpiewania mniejszych form. Będą to cykle pieśni Mieczysława Karłowicza i Karola Szymanowskiego, bo lubię śpiewać utwory nastrojowe. Mam propozycje wykonywania ich w USA, ale nie wiem, czy uda mi się zgrać terminy. Nie lubię odmawiać, a mam także inne propozycje. W przyszłym roku przygotowuję dwie nowe opery.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji