Artykuły

"A bliźniego swego jak siebie samego"

"Pospolite żywoty martwych Polaków" Wydziału Lalkarskiego Akademii Teatralnej w Białymstoku w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie. Pisze Wiktoria Tabak w Teatrze dla Was.

Na scenę wbiegają studenci sprawiający wrażenie roześmianych przedszkolaków. Mają ze sobą kredę i rysują na ułożonych poziomo kamieniach domki, szpitale, kościoły. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że owe "kamienie" przypominają żydowskie nagrobki poukładane jak kostka brukowa. Ten element scenografii zaprojektowanej przez Mirka Kaczmarka właściwie nie zmienia się do samego końca.

Reżyser Marcin Wierzchowski wraz ze studentami białostockiej filii Akademii Teatralnej stworzył czterogodzinny spektakl podzielony na dwie części. Pierwsza z nich inspirowana jest głośnym reportażem Marcina Kąckiego "Białystok. Biała siła, czarna pamięć", natomiast druga to emocjonalna odpowiedź młodych ludzi na rzeczywistość, w której przyszło im żyć.

Krótszy, godzinny fragment sztuki to zbiór dynamicznych scenek zaczerpniętych z książki Kąckiego. Na ścianie z tyłu sceny po każdej etiudzie pojawia się wyjaśniający cytat. Tak oto obserwujemy obcokrajowca, któremu grupa mieszkańców tanecznym krokiem i z uśmiechem na ustach śpiewa: "Hej Hindusie, won do Chin", a także wręcza prezent opakowany w papier ze swastykami. Jest to dość jawna aluzja do sprawy sprzed lat, w której białostocka prokuratura odrzuciła zgłoszenie o popełnieniu przestępstwa i tłumaczyła, że swastyka to azjatycki symbol szczęścia.

Nie zabrakło też interakcji z publicznością. Roześmiani aktorzy proponują zabawę, wręczają widzom tabliczki i proszą, by nie podglądać, co jest na nich napisane, tylko trzymać je przed sobą. Jeszcze większą konsternację wzbudza prośba o wspólne zdjęcie i wypowiedzenie na trzy cztery słowa: "żyd". Odwracam się, aby zobaczyć, co jest napisane na owych kartonikach, a tam m.in.: "lewak", "cygan", "ciapaty", "żydowska cyklistka" itp. Mnie dostała się "żydówka".

Kolejny motyw jest początkowo niepozorny. Dwie dziewczyny siedzą naprzeciwko siebie, a pomiędzy nimi plansza do gry w warcaby. Jedna tłumaczy drugiej zasady: "Gdy staniesz na brązowe, będziesz dzieckiem, które matka zawinięte wyrzuci z pociągu. Znajdzie cię Niemiec i zabije - PRZEGRYWASZ". "Gdy staniesz na żółte, znajdzie cię Polak i zabije ze strachu - PRZEGRYWASZ". Pada retoryczne pytanie, czy można w ogóle wygrać? Oczywiście, wystarczy tylko dojść do mety. Czas, start. Gaśnie światło, z głośników dobiega stukot kół pociągu, po chwili słychać przeraźliwy krzyk. Koniec gry.

W drugiej części spektaklu przedstawione zostają sytuacje "z życia wzięte" - ludzi o odmiennym statusie społecznym i zróżnicowanym wieku. Przyglądamy się czterem młodym dziewczynom. Trzy z nich zajęte są wymienianiem plotek o chłopakach i imprezach. Pozostająca z boku czwarta koleżanka zdaje się mieć o wiele poważniejsze problemy. Wygłasza monolog o zniewoleniu przez postęp technologiczny i ignorancji społecznej młodego pokolenia. Takie zestawienie ze sobą sprzecznych postaw ma swoje wytłumaczenie na końcu tej sceny. Okazuje się, że bezsensowne paplanie miało zagłuszyć tęsknotę za drugą osobą, pustkę, której mimo możliwości, jakie daje nam świat, nie da się tak łatwo wypełnić.

Kolejny wątek ukazuje, że to, czego najbardziej się obawiamy, najczęściej prędzej czy później do nas przychodzi. Mężczyzna prezentuje działanie "systemu Konrad". Na przygotowanych wykresach przedstawia zależność pomiędzy wzrostem miłości a strachu przed odrzuceniem. Konrad coraz bardziej zakochuje się w Martynie, żyje w paraliżującym lęku, że ona przestanie odwzajemniać jego uczucia. W efekcie popełnia szereg błędów, doprowadzających do rozpadu ich związku.

W drodze do finału przeplata się też wątek pielęgniarki Kingi. W szpitalu, w którym pracuje, zjawia się jej długo niewidziany brat z ranami po poparzeniach. Kobieta obwinia go za wszystkie nieszczęścia w jej życiu. Nie chce go znać, nienawidzi go. Z kolei jedyną rzeczą, której on pragnie, jest powrót do domu. Bohaterowie nie chcą się mierzyć z problemami z przeszłości, wolą je zagłuszać, uciekać przed nimi. Zmagają się z pielęgnowaną latami nienawiścią, niszczącą ich od środka.

Pięknym podrozdziałem jest interakcja pomiędzy małym, wrażliwym Benkiem a rosłym, nacjonalistycznym Albertem. Dowiadujemy się, że ten pierwszy skrycie podkochuje się w tym drugim, ale boi się przyznać, bo przecież "pedał to nie facet". Benek wygłasza monolog do śpiącego Alberta, mówi w nim o swoich marzeniach: "Chcę z Tobą spacerować za rękę po parku bez względu na politykę. Chcę przy Tobie zasypiać i mówić Ci, że Cię kocham". W tym samym czasie zostajemy dopuszczeni do wnętrza umysłu Alberta. To wspaniale zagrana przez Daniela Laseckiego (Alberta) prawdziwa scena subtelno-intymnego snu, podszytego ukrytymi pragnieniami. Niestety, nocne marzenia mają charakter efemeryczny i w końcu trzeba się obudzić, by być "prawdziwym mężczyzną".

Wydawać by się mogło, że średniowiecze skończyło się w XV wieku, a tu jednak w "Pospolitych żywotach martwych Polaków" okazuje się, że praktyki zaczerpnięte z "wieków ciemnych" świetnie sprawdzają się współcześnie. Wyprawy krzyżowe były odpowiedzią na zdobycie Jerozolimy przez innowierców, pod hasłami religijnymi zbierano krwawe żniwa. Kapłani wykorzystywali bogobojność wiernych w walce o własne wpływy polityczno-ekonomiczne. Setki lat później ksiądz Jacek w kazaniu podczas uroczystości wigilijnej namawia do udziału w marszu przeciwko islamizacji Europy, a co za tym idzie - do walki z wyznawcami innej wiary. Stawia na piedestale wartości, które powinny być ważne dla każdego prawdziwego Polaka: "BÓG, HONOR, OJCZYZNA". Duszpasterz, przekonany o słuszności swoich poglądów, nie jest skłonny do dialogu, co objawia się w scenie rozmowy z Konradem. Uważa, że trzeba bronić polskie kobiety przed gwałtem tych rubasznych młodzieńców, którzy napływają do naszego kraju i wykorzystują słynną polską gościnność. Brakuje mu argumentów, gdy wzburzony Konrad pyta: "A Polacy nie gwałcą Polek?". Zaraz potem następuje długo wyczekiwany finał - manifestacja. Ksiądz Jacek przemawia do zgromadzonego tłumu, który co jakiś czas przerywa mu wypowiedź gromkimi brawami. Przykazanie miłości zyskuje nowe znaczenie: "Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego" - ale tylko wtedy, gdy będzie on mówił tym samym językiem, co ty, głosił te same poglądy i miał ten sam kolor skóry, bo "Polska jest dla Polaków", a kto tego nie rozumie, nie powinien się nazywać patriotą. Kwintesencją tych wydarzeń staje się podpalenie kukły żyda przez narodowca Alberta, który za ten czyn również zostaje nagrodzony brawami.

Z jednej strony myślę, że potrzeba więcej takich spektakli ukazujących przekrój społeczeństwa, ludzkie tęsknoty, obawy, radości, smutki zderzone z wydarzeniami zaczerpniętymi z prawdziwie polskich realiów, a z drugiej strony zastanawiam się, czy cokolwiek to zmieni? Czy komuś otworzy oczy? Ludzie chcą żyć, kochać, być szczęśliwi, jakkolwiek prozaicznie by to nie zabrzmiało, ale są jednocześnie przepełnieni gniewem, nienawiścią czy ksenofobią. Spektakl Wierzchowskiego jest ważny i prawdziwy, ale nie przynosi arystotelesowskiego katharsis. Pozostawia smutną refleksję dotyczącą otaczającej nas rzeczywistości. Na myśl przychodzi jedynie cytat z "Medalionów" Zofii Nałkowskiej: "Ludzie ludziom zgotowali ten los".

***

Wiktoria Tabak - studentka Zarządzania Firmą i Wiedzy o Teatrze na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. W redakcji Teatru dla Was od 2016 roku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji