Opera za trzy grosze
PLUSY
1. Obsadzona wbrew warunkom Dominika Bednarczyk tworzy intrygującą kreację: Jenny jest tu zarazem delikatną, skrzywdzoną dziewczyną, mściwą dziwką i tajemniczą kusicielką-konfidentką w typie Maty Hari. "Song o Salomonie" w jej wykonaniu to bez wątpienia najlepszy wokalny popis w tym spektaklu. Interesujące wokalnie i aktorsko momenty znaleźć można także w rolach Tomasza Wysockiego (jego Mackie Majcher pod zabawną kabaretową maską bandyty-dandysa ukrywa brutalność i chamstwo, szczególnie nieprzyjemnie manifestujące się w traktowaniu kobiet), Krzysztofa Jędryska (ponury, ospały, ale i groźny Jonatan Peachum), a także w groteskowych, komicznych kreacjach Barbary Kurzaj (Lucy) i Iwony Buły jako Polly (wyłączywszy sceny śpiewane).
2. Grająca na żywo orkiestra, w wiernych kompozytorowi interpretacjach muzyki Weilla potrafiąca wykrzesać z siebie energię, której brakuje na scenie.
MINUSY
1. "Opera za trzy grosze" w reżyserii Zioły okazuje się (i to największe i jedyne zaskoczenie wynikające z inscenizacji) potwornie nudnym, pozbawionym dramatycznego napięcia, komizmu i ironii sztuczydłem. Reżyser nawet nie usiłuje zaakcentować aktualności tekstu, która w Polsce właśnie dziś nabiera mocy. Brutalni gangsterzy, skorumpowana władza i policja, pazerni kapitaliści, religijni obłudnicy i oszuści-naciągacze żerujący na ludzkiej naiwności jawią się publiczności jako postaci równie realne, co Baba Jaga i krasnoludki.
2. Interpretacja większości ról sprowadzona została do wędrówek po scenie i przerysowanej gestykulacji. Brak wyrazistych relacji pomiędzy postaciami sprawia, że sceny dramatyczne niczym prawie nie różnią się od wykonywanych na proscenium numerów wokalnych.
3. Część aktorów ma problemy z partiami wokalnymi, często ustawionymi zbyt wysoko dla ich możliwości głosowych (dotyczy to zwłaszcza Polly Iwony Buły), wiele do życzenia pozostawia też dykcja. Użycie mikrofonów i sprzętu nagłośniającego dodatkowo zniekształca dźwięk.
4. Mdła i tandetna (a w założeniu zapewne mroczna) scenografia i kostiumy służą nieprzekonującej stylizacji na bardzo niekonkretne wyobrażenie o latach międzywojennych (rozbijane zresztą przez anachronizmy w rodzaju wózka supermarketowego). Niczym nie tłumaczy się - poza pretensjami do "epickości" - wyświetlanie tytułów songów, niektórych didaskaliów i wycinków prasowych jako komentarzy.