Artykuły

Przed debiutem na scenie, po debiucie w telewizji

Szekspirowska "Zimowa powieść" nie cieszy się wielkim wzięciem wśród twórców teatralnych. Rozmaitość wątków, wielość wydarzeń czynią wystawienie tej sztuki przedsięwzięciem nader trudnym. Szekspir zaczerpnął fabułę swego utworu najprawdopodobniej z wydanej w 1588 roku noweli Roberta Greene'a Pandoste "Triumf czasu", powtarzającej motywy starszej jeszcze opowieści o królu, którego nieuzasadniona zazdrość sprowadziła nieszczęście na niego i jego rodzinę. Historia o zawziętym królu Leontesie i jego szlachetnej małżonce Hermionie należy do tych komedii, z którymi nie bardzo wiadomo co robić w teatrze. Krwawa tragedia części pierwszej zamienia się w części drugiej w coś pośredniego między dramatem pokutnym a komedią jarmarczną. Dosyć beztrosko zestawiono pokazywane wydarzenia. W tym jednym z ostatnich dzieł Szekspira uderza jedynie troska o opowiedzenie pewnej anegdoty, której morał mógłby być przestrogą. Sztuka może być podstawą do refleksji na temat zabawnego miejscami nakładania się anegdoty literackiej na fakty historyczne. Na przykład w historii skazania niewiernej żony daje się odczuć echo dziejów dwóch kolejnych żon Henryka VIII. A owa zdumiewająca historia króla Czech, przyjaciela i niemal mlecznego brata Sycylijczyka, ma przecież jakieś racjonalne jądro w okresie, kiedy sąsiednimi Czechom Węgrami rządziła sprawująca również władzę w Królestwie Obojga Sycylii dynastia Andegawenów.

A przecież...

Przedstawienie dyplomowe warszawskiej PWST, w reżyserii Zofii Mrozowskiej, okazało się sukcesem artystycznym. Zrealizowane skromnymi środkami, wprowadzało w pewnym sensie w świat Szekspira (patrz recenzja, str. 11). A więc w świat daleko posuniętej umowności akcji i bardzo poważnego traktowania każdej z postaci, nawet najbardziej niekonsekwentnej. W świat, w którym komedia sąsiaduje z tragedią i w którym można jeszcze nadrobić stracone kilkanaście lat życia. Ten optymistyczny finał pozwoli, być może, wybaczyć autorowi nagromadzenie niczym nieusprawiedliwionych okrucieństw w części pierwszej...

Przedstawienie mieli również okazję ocenić telewidzowie. I chyba nie żałowali wieczoru spędzonego przed małym ekranem...

Młodzi ludzie, którzy brali w nim udział, zdali już swoje egzaminy dyplomowe. Stoją dziś u progu życia zawodowego. W profesji która, jak żadna inna wystawiona jest na widok publiczny. Co mówią, o czym myślą teraz, nim jeszcze ten zawód wciągnął ich na dobre w swoje tryby? Jeszcze - przed prawdziwym debiutem?

Wszyscy już mają pracę. Spośród tych, którzy w roku bieżącym skończyli szkołę, tylko czwórka wyjechała z Warszawy. Wielu debiutantów zobaczymy w nowych filmach i na ekranach telewizyjnych. Kilku wykonawców "Zimowej powieści" zaprosiliśmy do naszej redakcji. Zwróciliśmy się do nich z jednym zasadniczym pytaniem.

- Jak wyobrażacie sobie przyszłe miejsce w teatrze?

Odpowiedzi wybiegły może poza jego ścisły sens, ale godne są zastanowienia.

MICHAŁ ANIOŁ: W spektaklu zagrał Mamiliusza, Floryzela, a także Czas, "co zaciera żale i rozkosze".

- Zostałem zaangażowany do Teatru na Woli; jeszcze nie wiem, co będę grał w przyszłym sezonie. Najbardziej mnie interesują role psychologiczne, subtelności ludzkich charakterów. W tym roku bardzo późno odbyły się nasze przedstawienia dyplomowe. I w pierwszym - "Piosenkach pana Leona" - niewielu z nas mogło pokazać to co naprawdę umie. Przed nami jeszcze obrona pracy magisterskiej.

- Czy uważa Pan, że aktor musi umieć napisać pracę magisterską?

- Po to, żeby umieć myśleć, trzeba umieć formułować myśli. Aktorstwo staje się obecnie zawodem coraz bardziej wszechstronnym i aktorom stawia się coraz większe wymagania. To właśnie aktorzy przekazują pewne wzorce kulturowe, rzutujące na postawy całego społeczeństwa. Liczy się w tym również kultura osobista. Umiejętność formułowania myśli, dyscyplina stylu.

MARCIN TROŃSKI-SZALAWSKI: Zaczynając studia, wyobrażałem sobie, że nie ma większego sensu zostawać w Warszawie, a gdybym został to tylko w Teatrze Współczesnym... Tak się stało, że właśnie do tego teatru zostałem zaangażowany.

- Czego się Pan spodziewa po tej scenie?

- Kontaktu z wybitnymi aktorami i wybitnymi reżyserami. Możliwości porównywania i doskonalenia praktycznego swoich umiejętności. Aktorami stajemy się już na pierwszym, w początkach drugiego roku studiów. Wtedy następuje przeważnie moment najważniejszy. Owo przełamanie, które sprawia, że jedni z nas mogą zostać na scenie, a inni nie. Potem to już jest tylko doskonalenie środków technicznych i nieustanne ćwiczenie.

- A więc po pierwszym roku powinniście znaleźć się w teatrach?

Po pierwszym roku następuje ten rzeczywisty sprawdzian. Przedstawienie dyplomowe to tylko różnica ilościowa. Po to, żeby być aktorem, trzeba przede wszystkim pokonać wstyd, który każdemu człowiekowi nic pozwala "wygłupiać się" tak do końca Zwalczyć kompleksy. Pozbyć się naturalnej ciągoty do naśladownictwa.

- Czy tak wielu studentów naśladuje swoich mistrzów z powodu uznania dla ich sztuki?

Owszem, również. Ale nie tylko. To jeszcze jeden objaw strachu przed ujawnieniem siebie, swojej osobowości. No bo gdy młody człowiek boi się skompromitować, naśladuje innych, uważając, że w ten sposób śmiech widowni przeznaczony dla niego spadnie na mistrzów.

- Co uważa Pan za najważniejsze w zawodzie aktora ?

Umiejętność czekania

- Jak długo?

Dopóki się potrafi. Nie znam jeszcze moich przyszłych ról w Teatrze Współczesnym. A obecnie gram u Janusza Zaorskiego w filmie "Pokój z widokiem na morze".

CEZARY MORAWSKI: Zostałem zaangażowany do warszawskiego Teatru Współczesnego. Zaproponowano mi również rolę w filmie. Gram obecnie rolę Rudego w filmie Jana Łomnickiego "Akcja pod Arsenałem". Absorbuje mnie to ogromnie, niemal tak, jak realizacja "Zimowej powieści", gdzie pełniłem również funkcję asystenta reżysera. Na mojej głowie były wszystkie sprawy organizacyjne, troska o rekwizyty, kostiumy, dekoracje, transport, teksty, dotrzymywanie terminów.

- Dawało to namiastkę tej drugiej strony teatru szekspirowskiego, w którym aktor był nie tylko "maszyną do grania"?

- Obok normalnego toku studiów, istnieje w Szkole Teatralnej tak zwane Koło Naukowe. To tutaj, nocami, bo tylko wtedy mamy wolny czas, odbywają się samodzielne wszechstronne ćwiczenia. W repertuarze i w organizacji. Ćwiczymy przede wszystkim dla własnej przyjemności - repertuar współczesny. Repertuar obowiązkowy zajęć szkolnych uzależniony jest od sympatii literackich profesora, który prowadzi daną klasę. U nas było dużo klasyki dziewiętnastowiecznej, bogato reprezentowany teatr romantyczny. A w repertuarze Koła Naukowego znalazł się między innymi "Makbet", ale też "Końcówka" Becketta, "Słoń" Kopkowa i "Na pełnym morzu" Mrożka, "Jest tam kto" Saroyana.

- Czy szkoła nie próbuje dać wam nazbyt wszechstronnego przygotowania, bez względu na indywidualność poszczególnych uczniów?

- Profesorowie zwracają uwagę na zróżnicowanie toku studiów. Ale o indywidualność musimy dbać sami. Szkoła nie bardzo ma na to czas. A zresztą - to też zaprawa do przyszłego życia zawodowego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji