Artykuły

Dlaczego tylko tyle i tylko tak?

Inscenizując współczesną farsę (na przykład "Mayday" R. Cooney'a czy "Czego nie widać" M. Frayna) nie potrzeba pytać - samego siebie, aktorów, widza - co jest pod spodem słów czy zdarzeń. Nieskomplikowana intryga przybrana w skomplikowaną fabułę (mnogość niespotykanych zdarzeń, sytuacyjny komizm, niekończąca się pomysłowość) dążącą do jakiegoś rozwiązania - oto może pobieżna, niewyczerpująca, ale dużo mówiąca charakterystyka gatunku.

W farsie średniowiecznej mamy do czynienia niewątpliwie z mocniejszym przesłaniem, mającym -jeśli nie pouczyć, moralizować czy piętnować - to wyśmiać poprzez naświetlenie i wyolbrzymienie problemu, wady czy postawy. Tłumacz "Mistrza Piotra Pathelina" stwierdził, że "w całej tej farsie nie ma postaci uczciwego człowieka, a morał tego utworu dałby się streścić w stwierdzeniu: złodziej na złodzieju jedzie i złodziejem pogania". Ale tekst "Pathelina" jest doskonałym przykładem tego, że w śmiechu (rubasznym, dosadnym, pełnym życia i ludzkiej pokraczności) tkwić może jakiś zalążek (i nie tylko) teatralnego lustra.

Reżyser Damian Kierek podjął się niewątpliwie bardzo trudnego zadania. Bo - po pierwsze - trzeba znaleźć jakiś czytelny, odpowiedni i oryginalny scenicznie klucz na uwspółcześnienie historii. Scena nie wszystko jest w stanie przyjąć i znieść. Po drugie - z braku tradycji wystawiania dziś średniowiecznych fars (odwołania do misteriów i "Historyi o chwalebnym zmartwychwstaniu'' Dejmka czy bliżej Piotra Cieplaka byłyby zbyt dalekie) - trzeba ją po części zacząć stwarzać, a to jest bardzo trudne. Wreszcie - po trzecie (najważniejsze?) - jak pokazać tak momentami dosadny i rubaszny tekst, "soczysty i cięty język" pełny "mięcha" w dowcipie i sytuacji w mieście, gdzie nawet pół nagiej męskiej pupy wywołuje epistolograficzne zdolności i cenzorskie nawyki.

Reżyser zdecydował się poddać temu, co tkwi w tekście i sytuacjach "Mistrza Piotra Pathelina'', jednocześnie umieszczając całą historię tu i teraz. Współczesny kostium, bliskie nam rekwizyty i sprzęty, bliski (znany z ulicy, sklepów, tandet, autobusów, luster) wygląd ludzi. Kierek prowadzi postacie bardzo mocna kreską, tworząc silne i wyraziste charaktery i typy.

Pathelin (Robert Żurek) - młody adwokat-gangster, kombinujący jak się da, gdzie się da i z kim się da; Kupiec (Marek Kępiński) - czytający "Nasz Dziennik", rozpoczynający pewnie nie tylko dzień od znaku krzyża i czyhający na całkowite wykorzystanie swojego klienta; Wilhelmina (Anna Nowicka) - przykładnie stręczona żona Pathelina, spełniająca z tego powodu nie tylko jego zachcianki; Pasterz (Przemysław Sejmicki) - zakopiański góral rodem jeszcze z jakiegoś piłkarskiego klubu, w ciemnym "fleku", czapce-kominiarce i ciężkich butach; wreszcie Sędzia (Jerzy Ogrodnicki) - z ambiwalencją płciową wypisaną na twarzy i ciele, śliniący się na widok każdego nowego męskiego ciała.

Średniowieczny tekst okazuje się świetnie wpisywać we współczesny nurt brutalizmu spod znaku Sarah Kane, Wernera Schwaba czy Mariusa von Mayenburga. Oczywiście inny jest kontekst, język, otoczenie, ale problem pozostaje ten sam. Jesteśmy cholernie źli, działamy tak, aby wszystko znalazło się pod nami. Z tarnowskim spektaklem jest jednak pewien problem - tym ludziom nie jest źle z tym wszystkim, co pod nimi i w ich ręku. Są stręczeni, robieni w przysłowiowego konia czy wała, ale zostaje to jedynie kwitowane lekkim grymasem twarzy, pustymi łzami. Czasem wydaje się, że jest im z tym wszystkim po prostu dobrze.

Jest w tym spektaklu bardzo piękna i niesłychanie poruszająca scena. Krótkie wyciemnienie, reflektory rozświetlają delikatnie prawą część sceny. Wilhelmina, wciśnięta w jakoś komplet z rzucającego się w oczy czerwonego materiału, stoi i czeka, stoi i śpiewa - rozwija miękką z pozoru frazę lekko chro-powatym głosem. I jest w tym śpiewie-lamencie niewiarygodny ból kobiety nieszczęśliwej i zbrukanej, nie mogącej się wyrwać z zaistniałej sytuacji, przez co przygwożdżonej (przybitej?) do ściany czy ulicy. Idąc z krakowskiego mieszkania przez Planty w stronę uniwersytetu i z powrotem, obserwuję podobną sytuację kilka razy dziennie i spacerujące tam i (ale przez codzienność "spotkań" jakby przygwożdżone do tego miejsca) nieszczęśliwe kobiety. Może przez to widzę w tej scenie jakąś głęboką prawdę, rodzącą się z kontrastu do przedstawianego nam wcześniej obrazu Wilhelminy. Dopiero teraz sceniczne zdarzenie niesie ze sobą niesłychany tragizm i ból mogący wywołać spazmy.

Czegoś tarnowskiemu spektaklowi brakuje, a pustka tkwi przede wszystkim w formie. Tekst i budowane wewnętrznie sytuacje nie determinują w żaden sposób scenicznej zewnętrzności. Sceny są długie, czasem zbyt długie, bo po prostu nudne. Brakuje tak potrzebnych kontr (jedną z naprawdę nielicznych jest scena śpiewu Wilhelminy), szybszych cięć i rozwijania pomysłów. Nie pomaga w tym także muzyka, jedynie na początku budująca jakiś interesujący plan (niezły komentarz nie wynikający jedynie z przerywnikowego charakteru), z czasem rażąca sztucznością elektroniki i nienaturalnych efektów.

Brakło konsekwencji, bo jeśli decydujemy się na uwspółcześnianie, trzeba zaryzykować i po prostu iść na całość. Bo spektakl i tak wzbudzi wśród tarnowskiej publiczności zażenowanie (dlaczego?), więc po co stosować jedynie półśrodki (współczesny sztafaż, kostiumy, sceny aktów płciowych - zresztą niezła w rytmie szczególnie ta na otwarcie spektaklu), kiedy można by dotknąć jeszcze mocniej w zbitkach, zderzeniach czy kontrach? Nie pomaga także jednowymiarowość postaci, może wyprowadzona w zarysowanej już na poziomie tekstu wyrazistości postaci-typów, ale nie dająca żadnej możliwości ich obrony, a przez to jakiejkolwiek identyfikacji.

Kierek zarysowuje ledwie jedną mocną kreską problem nie tylko współczesny, ale przez współczesnych może po raz pierwszy przedstawiony głośno, problem androgyniczności i ambiwalencji ludzkiej płciowości. Dlaczego tylko tyle i tylko tak?

Do końca nie spełnia moich (może zbyt wysoko postawionych) wymagań aktorstwo, mimo wielkiego wysiłku - nie tylko fizycznego. Razi jednowymiarowy Sędzia, nie rozumiem, dlaczego Pasterz w scenie sądu udaje człowieka z zespołem Downa. To zbyt łatwy środek i nachalny w skojarzeniu. Próbują się bronić Pathelin Żurka i Wilhelmina Nowickiej. Ale może warto jeszcze podłubać w tej materii, zdecydować się na parę mocniejszych cięć, nie tylko z powodu pomysłów jednego recenzenta?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji