Artykuły

To nie tylko taniec, tu chodzi o coś więcej

- Jesteśmy jak rodzina, tutaj jest nasz drugi dom - mówią o sobie tancerze z zielonogórskiej Pracowni Teatru Tańca. Razem trenują, bawią się, wystawiają spektakle. I mają światu coś do powiedzenia. - Nie chodzi o skakanie w pstrokatych strojach - zaznacza Marek Zadłużny, lider i założyciel Pracowni.

Wariaci. Mają niesamowitą energię - słyszą o sobie, kiedy zjawiają się na festiwalach. Stawiani są obok profesjonalnych grup, choć dla nich teatr tańca to pasja, którą realizują po godzinach. W zespole tańczą m.in. prawnik, cukiernik czy inżynierka budownictwa. Nie przeszkadza im to w zachwycaniu publiczności. O wyjątkowej atmosferze, którą wokół siebie tworzą, wie każdy, kto choć raz widział zagrany przez nich spektakl.

Roztańczona rodzina

- Dzięki Pracowni spotkałam fantastycznych ludzi. Każdy jest z innej bajki, ale potrafimy razem współgrać, nie tylko w takim twórczym szale, ale też w codziennym życiu. Wspieramy się nawzajem w różnych sytuacjach. Tutaj każdy może być sobą, nie musi nikogo udawać. Nie ma oceniania. Jeżeli coś się dzieje, to się mówi o tym wprost. I to jest genialne - mówi Katarzyna Pawlak, która w zespole jest od samego początku.

- Kiedy jestem na sali i trenuję, mogę zapomnieć o wszystkim i wszystkich. Mogę odstresować się po wyczerpującym dniu pracy, zapomnieć na chwilę o paragrafach, orzecznictwie, poglądach doktryny, nowelizacji ustaw, wykładni językowej, systemowej i funkcjonalnej - tłumaczy Łukasz Szpilski. Jest absolwentem UMK w Toruniu, pracuje jako prawnik. - Treningi nauczyły mnie wytrwałości i pewności siebie, a występy pozwoliły poczuć się jak ktoś wyjątkowy - mówi.

Karolina Pachurka: - Dzięki pracowni zaczęłam być bardziej aktywna ruchowo, tutaj zgłębiam wiedzę o tańcu. Poza tym w Pracowni poznałam wspaniałych ludzi, z którymi zżyłam się na tyle, by móc powiedzieć, że są dla mnie jak rodzina. Razem tworzymy coś magicznego i niepowtarzalnego - dodaje.

Chłopak z prowincji miał marzenie

Pracownia Teatru Tańca powstała w Zielonej Górze w 2010 r. Założył ją Marek Zadłużny, tancerz, choreograf, animator kultury. Ma 32 lata, pochodzi z Pełczyc, małej, liczącej 2,5 tysiąca mieszkańców miejscowości pod Barlinkiem w woj. zachodnio-pomorskim. Do Zielonej Góry przyjechał na studia. I już został.

- W liceum byłem dobry z biologii, jeździłem na olimpiady. Moja nauczycielka zawsze powtarzała, że Marek na pewno pójdzie na medycynę. Ale ja oznajmiłem, że jestem artystą i idę na animację kultury, bo chcę być tancerzem. Jakoś musiała się z tym pogodzić - śmieje się Zadłużny.

Tańczyć lubił zawsze, ale swoje marzenia odkrył późno. Na prowincji w Pełczycach nie było zespołów, do których mógłby się zapisać. Tańczył więc w domu, nie raz inspirując się "wygibasami", które oglądał w amerykańskich teledyskach. Prawdziwy impuls otrzymał jednak dopiero w liceum. Wtedy uczył się już w powiatowym Barlinku. - Na wakacje odbywało się coś takiego jak Barlineckie Lato Teatralne, przyjeżdżały różne grupy z całej Polski, odbywały się też tzw. workcampy. I tam pierwszy raz zobaczyłem teatr tańca. Od razu poczułem, że to jest to - opowiada Zadłużny.

Teatr zaangażowany

Po wakacjach od razu zapisał się do amatorskiego teatru Wiatrak. Innego zresztą nie było. - Ale to była świetna szkoła - podkreśla. - Dużo trenowaliśmy, jeździliśmy na festiwale i warsztaty. Najbardziej pamiętam te z Janem Peszkiem - wspomina lider PTT. - Wtedy już wiedziałem, że chcę zostać tancerzem - mówi Zadłużny.

Dlaczego wybrał teatr tańca, a nie taniec współczesny? - Ten teatr to chyba wdrukowali mi w głowę w Barlinku. Mam wpojone zasady dramaturgii. Tylko że w teatrze zawsze najbardziej lubiłem ruch, a słowa mniej. Operowanie obrazem, plastyczność - to mnie kręciło. Jednocześnie to nadal teatr, gdzie potrzebny jest wyższy poziom refleksji. Nie chodzi o skakanie w pstrokatych strojach. To sztuka społecznie zaangażowana, krytyczna wobec wielu zjawisk, jakie spotykamy w życiu - tłumaczy lider PTT.

Jeden z ich spektakli opowiada choćby o mowie nienawiści. - Niby tylko słowo, a jednak może cię podziurawić i zniszczyć - mówi artysta.

W dołek wpada każdy, sztuką jest z niego wyjść

I tak Zadłużny trafił na UZ, choć od razu musiał przełknąć małe rozczarowanie. - Przyszedłem tutaj, żeby uczyć się tańca, a akurat wtedy uczelnia zrobiła taki eksperyment, że połączyła kierunki i było coś takiego jak animacja kultury i sportu. Wyglądało to śmiesznie, bo artyści ćwiczyli z wuefistami, ale trzymali się osobno. Zupełnie do siebie nie pasowaliśmy - wspomina.

Studia to jednak nie wszystko. Zadłużny jeździł na warsztaty po Polsce, ale i za granicę. Dużo czasu spędzał w Warszawie, gdzie odbywały się laboratoria choreograficzne. - Chłonąłem jak gąbka - wspomina. Próbował dostać się do Polskiego Teatru Tańca, ale kazali mu spróbować za rok. - Poległem na technikach klasycznych. Tam balet to podstawa. Trochę mi zabrakło - opowiada.

Na ostatnim roku studiów przyszedł kryzys. - Wyjechałem do Oslo na wymianę studentów. Wtedy pogodziłem się z tym, że nie będę tańczył i chciałem to zostawić na zawsze. Plan był taki, żeby jechać do Barcelony na wolontariat, a później organizować tam koncerty. Nie wiem, co ja sobie myślałem - śmieje się dzisiaj Zadłużny. Kto wie, co by było, gdyby jego profesor na UZ nie zaproponował mu pisania doktoratu. Dzięki niemu został w Zielonej Górze, a rok po studiach założył PTT. Dzięki determinacji zdobył też tytuł artysty tancerza. W Warszawie musiał zdać wymagające egzaminy: praktyczny i czterogodzinny z samej teorii.

Roztańczyli się na maksa

Przepis na pracownię Zadłużny miał prosty. Przyjmował każdego, kto chciał tańczyć i był zdeterminowany. Kilka miesięcy później jechali już na pierwsze występy. - Wcale nie trzeba było umieć tańczyć. Oczywiście, część ludzi miała doświadczenie, ale były też osoby "z ulicy". Dzisiaj są roztańczeni na maksa, a niektórzy to byli prawdziwe drewniaki! - śmieje się Zadłużny. - A teraz? Gwiazdy! Jestem dumny z siebie, że tak się rozwinęli - mówi.

Na początku prowadził trzy grupy: najmłodszą, studencką i najstarszą. Parę lat temu przeprowadził eksperyment i je połączył. - Zadziałało. Młodsi uczą się od starszych i na odwrót. I choć różnice wieku są czasem spore, to jednak jesteśmy grupą rówieśniczą. Każdy jest inaczej ukierunkowany, a jednak stanowimy zgraną paczkę, jesteśmy przyjaciółmi, razem imprezujemy - opowiada Zadłużny.

Tak wyklarowała się licząca dziś 18 tancerzy grupa repertuarowa. Oprócz tego, Zadłużny szkoli młodzież powyżej 15. roku życia. Tam wdrażają się, ćwiczą, poznają teatr tańca.

Razem tańczą, razem tworzą

W Polsce działa około 10 podobnych zespołów, z czego dwa powstały tylko w ciągu ostatniego roku. - To fajne środowisko, jako zespoły przyjaźnimy się ze sobą. Nie rywalizujemy, tylko się nawzajem nakręcamy - podkreśla Zadłużny. PTT najbliżej współpracuje z teatrami tańca Enza ze Słupska i Akro z Torunia. Wspólnie powołali w Polsce cykl festiwali pod nazwą SFERA RUCHU. Prezentują tam swoje spektakle, zapraszają też inne grupy związane z tańcem i teatrem.

Sama PTT uchodzi za jedną z najpłodniejszych w Polsce. Kiedy podsumowali swoje dokonania na 5-lecie działalności, które świętowali w zeszłym roku, okazało się, że zrobili 15 spektakli. - Średnio wychodzą trzy na rok. Zwykle dwa duże plus jeden mniejszy, na przykład jakiś duecik - tłumaczy Zadłużny.

Trenują trzy razy w tygodniu z przerwą na wakacje. Przez półtorej godziny szkolą warsztat taneczny, a kolejne półtorej pracują nad spektaklami. PTT specjalizuje się w improwizacji strukturalnej, co znaczy tyle, że każdy ma wiedzieć, co ma robić na scenie, ale nie ma dokładnie wyliczonych kroków i każdego ruchu wyuczonego na pamięć.

- Nie jestem dyktatorem - mówi Zadłużny. - Nasz teatr i spektakle tworzymy razem. Ja tylko odpowiadam za ostateczny obraz. Nie przywiązuje się do mocno do scenariusza. Spektakle często zmieniają się na próbach, a czasem nawet po premierach. Nie ma tak, że ja coś wymyśliłem i tak musi być - tłumaczy.

Nie bać się ambitnych planów

Ciężka praca się opłaca - PTT z każdym rokiem zyskuje w kraju większe uznanie. Zdobywali wyróżnienia na festiwalach w Cottbus, Zbąszyniu czy Rawiczu. Przyznawanie miejsc? W teatrze tańca zdarza się to rzadko. Chodzi o sztukę, a nie o sport. Zwłaszcza, że zespoły często prezentują zupełnie inne podejście.

- Wszyscy mówią, że możemy śmiało równać się z zawodowymi teatrami. Coraz częściej po naszych spektaklach słyszę zdania typu: "To się nadaje totalnie na Berlin!" albo "Japonia byłaby wasza!". Naprawdę nie powinniśmy mieć kompleksów i nie lubię jak nazywa się nas amatorami, bo poświęcamy się naszej sztuce całym sercem - wyjaśnia Zadłużny.

Zresztą plany ma ambitne. Marzy mu się zespół zawodowy. Na razie działają jako stowarzyszenie. - Będę dążył do stworzenia zawodowego zespołu. Kilku zaprzyjaźnionym zespołom to się udało i mam nadzieję, że podpowiedzą nam, jak to zrobić. Na pewno potrzebujemy menedżera. Bez niego się nie da - tłumaczy.

Przez chwilę Zadłużny zastanawia się, czy powinien mówić o swoich planach. - Może lepiej nie zapeszać? - rzuca w moją stronę. Ale zaraz zmienia zdanie. - Nie, trzeba mówić i nie bać się swoich marzeń. Dlaczego miałoby się nam nie udać?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji