Tacy byliśmy i tacy jesteśmy
"Będzie pani zadowolona, czyli rzecz o ostatnim weselu we wsi Kamyk" Agaty Dudy-Gracz w reżyserii autorki w Teatrze Nowym w Poznaniu. Pisze Marta Kaźmierska w Gazecie Wyborczej - Poznań.
Agata Duda-Gracz obiecała nam opowieść o tym, jak się rodzi zło. I swoją obietnicę spełniła.
W najnowszej premierze Teatru Nowego mówi też o miłości, niespełnieniu i bólu. O tym, co nieuniknione. I nieodwracalne.
Spektakl "Będzie pani zadowolona, czyli rzecz o ostatnim weselu we wsi Kamyk" to pokłosie spotkania reżyserki z książką "Nie oświadczam się" Wiesława Łuki. Reporter opisał historię zbrodni, która wydarzyła się w miejscowości Zrębin w 1976 r. Cała wieś patrzyła, jak kilku mężczyzn morduje z zimną krwią kobietę w ciąży, jej męża i dwunastoletniego brata.
Sprawcy stanęli przed sądem. Świadkowie, zamiast bronić ofiar, próbowali kryć oprawców. Nigdy nie wyjaśniono powodu tego, co się stało. W czasie przesłuchań wypłynął wątek jakiegoś wesela z przeszłości, mięsa, które ktoś podobno miał ukraść podczas przyjęcia i rzekomej urazy chowanej z powodu rzuconego oskarżenia. O głośnym procesie mówiła cała Polska.
Reżyserka czerpie z tych wydarzeń motyw wesela - bardzo w polskim teatrze znaczący. Akcję przenosi w lata 90. - niezwykle ważne dla najnowszej polskiej historii, bo rozciągnięte na styku dwóch zupełnie różnych epok. Na kanwie tego, co wydarzyło się naprawdę, Duda-Gracz pisze własny tekst. Mocny, wyszydzający polskie wady. Pokazuje wszędobylski kicz, który wiatach 90. zalał nas falą wściekło zielonych męskich garniturów i disco-polowych przyśpiewek.
Ten kicz lubi cyklicznie powracać w zaskakujących formach - a to jako białe skarpety ubrane do sandałów. A to jako szczerozłote łańcuchy zestawione z plażową golizną w środku lata na wielkomiejskiej ulicy. Wciąż w cenie w tej części Europy są też braki w uzębieniu, zestawione z mocnym, brokatowym makijażem.
Przerysowana fizyczność postaci, ich jarmarczność i nieporadność to jednak tylko tło tego, co naprawdę w nich brzydkie i przerażające. Bohaterowie Agaty Dudy-Gracz po zjedzeniu rosołu i wypiciu morza wódki z powodu urażonych ambicji skłonni są wzajemnie się mordować. Chwilę po tym, jak na naszych oczach szczerze kochali.
Reżyserka bardzo trafnie portretuje na scenie religijny fanatyzm, którym bohaterowie usprawiedliwiają swoją głupotę i zło wyrządzone innym. Reżyserka przypomina w jednej ze scen, że trudno się go wyzbyć nawet wtedy, kiedy na szali trzeba położyć szczęście własnego dziecka.
Przedziwny portret mieszkańców wsi Kamyk - a zarazem nasz narodowy zbiorowy obraz - to mozaika chamstwa, tradycji, namiętności, nienawiści, karykaturalnych aspiracji, chęci bycia kimś ważnym przy jednoczesnej kompletnej nieumiejętności dogadania się ze sobą we własnym, ciasnym grajdole.
W jednej z najbardziej dramatycznych scen kilku mężczyzn znęca się nad swoim sąsiadem. Tylko jeden ma wątpliwości, czy dobić ofiarę. Przypomina pozostałym, że "to wróci". Czy można czytać ten fragment jak przestrogę? W czasach, kiedy w publicznej debacie pojawiają się glosy domagające się "sprawiedliwości", "ukarania winnych", istnieje pokusa, by oglądać spektakl Agaty Dudy-Gracz także przez ten bieżący polityczny kontekst.
Kilka dni przed premierą podczas spotkania z dziennikarzami reżyserka dziękowała zespołowi Teatru Nowego za wspólną pracę. Znana jest z tego, że z aktorami stara się pracować jak w dużej rodzinie. Tę dobrą energię w jej najnowszym przedstawieniu widać. Spektakl przykuwa do fotela, choć razem z przerwą (podczas której aktorzy krążą wokół widzów we foyer, nie wychodząc z ról weselników) trwa cztery godziny.
Kluczem do porozumienia na scenie stało się na pewno świetne obsadzenie postaci. Elegancka Bożena Borowska, tu jako wdowa, cierpiąca matka, z zaciętą twarzą i głosem pijaczki spod sklepu nocnego jest nie do poznania. Anna Mierzwa z pięknej aktorki przeistacza się we wsiową obłąkaną wieszczkę - chwilami straszną, chwilami obrzydliwą.
Radosław Elis - aktor o twarzy mima - dostaje do zagrania kawał tragicznej historii. Są "miejscowe chłopaki" z tłustymi włosami, w kolorowych koszulach i spodniach-dzwonach. Od początku wesela wyraźnie kipią chęcią wyrwania z płotu sztachet.
Są pijane panny, ciotki i sąsiadki. Wszystkie jak jeden mąż z rozmazanym makijażem, pod którym skrywa się smutek i cały szereg niespełnień.
Znacie to? Widzieliście to już gdzieś? Pewnie tak. I z pewnością, wbrew tytułowi, to nie ostatnie takie wesele.
Kolejne spektakle - we wtorek, w środę i w czwartek