Artykuły

Piotr Kruszczyński: Teatr żywi się konfrontacją

Uważam, że teatr pochylając się nad tematami, które w danym momencie nas nurtują, powinien starać się uczciwie i w miarę bezstronnie konfrontować przeciwstawne racje. Taka konfrontacja jest przede wszystkim niezwykle nośna dramatycznie. Teatr żywi się dialogiem skrajnych postaw - mówi Piotr Kruszczyński, dyrektor Teatru Nowego w Poznaniu.

Sebastian Gabryel: Nie ma wątpliwości, że jeśli chodzi o ilość nowych spektakli, Teatr Nowy od dłuższego czasu znajduje się w ścisłej czołówce. Premiera goni premierę, a raczej nikt nie posądza Was o stawianie wyłącznie na ilość. Co jest najtrudniejsze w układaniu tak dynamicznego i różnorodnego repertuaru?

Piotr Kruszczyński*: To, co ukazuje się na scenie w formie premierowych spektakli, to i tak zaledwie niewielki procent propozycji, które otrzymuję od reżyserów i dramatopisarzy. Nie zawsze doceniamy to, że teatr w Polsce ma się znakomicie i jest jednym z najciekawszych w Europie. Teatry publiczne dysponują licznymi zespołami aktorskimi, reżyserzy poszukują nowego języka, trwa od lat szalony trend pisania nowych dramatów. Nic tylko budować repertuar w oparciu o rozmowy z twórcami, podczas których czasem aż żal odmawiać kolejnej realizacji.

Bilans poprzedniego roku to dziewięć premier...

- To sporo, faktycznie, chociaż naprawdę rekordowy pod tym względem był jubileuszowy dla Nowego rok 2013, wtedy premier było dwanaście. A z tej liczby, o której Pan mówi, jasno wynika, że w ubiegłym roku znowu byłem dobrym wujkiem, który mówi: "OK, zróbmy i ten spektakl, skoro opowiada o czymś ważnym". Słowem: reżyserzy przybywajcie do Nowego (śmiech). Mówiąc serio: bardzo - nazwijmy to - dynamiczna sytuacja społeczno-polityczna w Polsce i w Europie sprzyja artystom i temu, że chcą się wypowiadać. Przyszło nam żyć w niespokojnych czasach i to tak inspiruje twórców.

Jedną z ostatnich premier był "Mosdorf" - teatralna rekonstrukcja losów niejednoznacznego w ocenie założyciela ONR-u. Wcześniej mogliśmy zobaczyć też "Porno" i "Ambonę ludu" - sztuki w dosadny sposób traktujące o społecznych wykluczeniach, frustracjach i stereotypach. Czy w dzisiejszych czasach teatr powinien pełnić rolę kija, wsadzanego w mrowisko?

- Jeśli myśli Pan o prowokacji, to zawsze trzymam się od niej jak najdalej. Uważam, że teatr pochylając się nad tematami, które w danym momencie nas nurtują, powinien starać się uczciwie i w miarę bezstronnie konfrontować przeciwstawne racje. Taka konfrontacja jest przede wszystkim niezwykle nośna dramatycznie. Teatr żywi się dialogiem skrajnych postaw, a w dzisiejszym świecie borykamy się z nimi na każdym kroku. "Mosdorf", o którym Pan wspomina, jest oparty na bardzo tragicznej biografii człowieka, którego przywłaszczają sobie pośmiertnie różne ideologie. Więc to także opowieść o tym, że obok obiektywnej rzeczywistości, istnieje inna - medialna. W niej każdy może mieć przypiętą publicznie etykietę, którą potem bardzo trudno z siebie zrzucić. To, co w tej chwili Panu mówię, zapisane i kolportowane przez internet, może za chwilę urosnąć do rangi "dożywotniego wyroku" na mnie (śmiech). Rzeczywistość medialna, którą kreują tzw. "fakty medialne", buduje społeczeństwu jednoznaczną wizję świata. Teatr powinien próbować tę wizję weryfikować, odkłamywać.

Być takim papierkiem lakmusowym.

- No tak. Zdaje się, że Jan Klata powiedział kiedyś, że jako reżyser jest "konstruktorem katastrof międzyludzkich". Zmodyfikowałbym to nieco, dla mnie reżyseria opiera się na diagnozie każdej takiej "katastrofy". Konfrontując na scenie różne postawy pomagamy widzom w znalezieniu własnej wyważonej prawdy. To szczególna wartość dzisiaj, kiedy bardzo łatwo można ulec identyfikowaniu się z postawami radykalnymi.

Cieszą Was pojawiające się czasem porównania do Teatru Ósmego Dnia? Widzi Pan jakieś analogie między Wami?

- Trudno mi się do tego odnieść, bo Teatr Ósmego Dnia kontestując władzę - od czasów PRL - był zawsze bardzo jasno określony politycznie. Natomiast, jeśli nasz teatr zajmuje się polityką, to raczej unikając prostych, wartościujących ocen.

W ostatnich latach mówiło się o Poznaniu jako jednym z najbardziej konserwatywnych miast w Polsce. Afera związana z koncertem zespołu Behemoth, dyskusja wokół spektaklu "Golgota Picnic"... To "medialne fakty" czy może rzeczywiście jest coś na rzeczy? Poznań boi się niepoprawności?

- Sądzę, że poznaniacy sami kultywują takie opinie. Starając się robić z nich walor, podkreślają własną solidność i inne cechy, które można kojarzyć z konserwatyzmem.

Słynny poznański ordnung.

- Tak, niewątpliwie jest on cnotą tego miasta. Rysy, na tym tradycyjnie cnotliwym wizerunku Poznania, wychodziły na jaw systematycznie i wielobarwnie. Mieliśmy i kopulujące osiołki w zoo, które kogoś oburzyły - to chyba najbardziej zabawna afera, mieliśmy i sprawy tragiczne - jak choćby przemilczane przez lata molestowanie w chłopięcym chórze. Kilka takich mniej i bardziej poważnych spraw zostało "odkrytych" przez media i polityków, ale odnoszę wrażenie, że Poznań bardzo łatwo się z nimi uporał i w ten sposób pokazał jeszcze raz swój racjonalizm. W teatrze też się z tym rozprawiliśmy grając przez cały sezon mocny spektakl "Po co psuć i tak już złą atmosferę" Krzysztofa Szekalskiego i Oli Jakubczak, w którym głównym tematem była sprawa Wojciecha Kroloppa. Stanowiło to znakomite uzupełnienie roku "odsłaniania poznańskich firanek" za sprawą spektakli "Prezydentki", "Mokradełko" i "Versus". Nie zamiatamy problemów pod dywan, raczej oswajamy je poprzez opowieść ze sceny. To skuteczny sposób na leczenie się z traum.

Łatwo wskazać wspólne cechy stałych bywalców Teatru Nowego?

- Nasi widzowie różnią się wszystkim: od gustów i oczekiwań, po odbiór spektakli. Dlatego tak ważna jest różnorodność repertuarowa, pozwalająca na zbudowanie widzom swoistej drogi, wiodącej od spektakli o stosunkowo łatwej fabule i prostej konwencji, do przedstawień, które można nazwać teatrem nowoczesnym, czy wręcz eksperymentalnym.

Obserwujemy nierówną walkę pomiędzy teatrami komercyjnymi i publicznymi. Można zauważyć, że te ostatnie coraz częściej zbliżają się do tych pierwszych. Dbając o swój budżet, robią spektakle w konwencji "igrzysk dla ludu", dla mało wymagającego widza. Czy Pana zdaniem ta tendencja będzie się pogłębiać?

- Trudno zabraniać utrudzonemu narodowi zabawy. Fajnie, że bywa to rozrywka kształtująca zwyczaj chodzenia do teatru. A to, że trzeba za nią słono płacić, że bilety zazwyczaj są dwukrotnie droższe niż w teatrach publicznych, to też jest w porządku. Sytuacja jest jasna i uczciwa: publiczny teatr jest teatrem tańszym i ogólnodostępnym dzięki publicznym dotacjom, więc powinien grać ambitniejszy repertuar. Poznaniacy chętnie chodzą na nasze trudniejsze spektakle i nie musimy produkować fars, żeby przetrwać. Finansowo dajemy radę, dzięki zdobywaniu funduszy z różnych źródeł. Na przykład ubiegłoroczne i tegoroczne produkcje, realizujemy w ramach Wielkopolskiego Regionalnego Programu Operacyjnego. Dostaliśmy środki unijne na przygotowanie sześciu premier. Z każdą z nich pojedziemy do ośrodków, w których nie ma teatru, czyli wywieziemy teatr tam, gdzie na co dzień ludzie nie mogą się nim nacieszyć. Taka to misja.

Teatrowi Nowemu szefuje Pan od sześciu lat. Z której zmiany organizacyjnej, zespołowej, jest Pan najbardziej dumny?

- Mamy prawdziwy zespół, mocny team, który bardzo szanuję i mogę z czystym sumieniem nazwać "moim". To ważne, że wszyscy - od pracowni krawieckiej na ostatnim piętrze, po portiernię na parterze - pracują na końcowy efekt, którym jest premiera. Pomimo trudności udało się przez lata utrzymać wielopokoleniowy, znakomity zespół aktorski, składający się z około czterdzieściorga osób. To jeden z najliczniejszych zespołów w Polsce. Razem z moim zastępcą Jackiem Nadarzyńskim, w pierwszych dniach kadencji zaczęliśmy od symbolicznej inwestycji - przebiliśmy aktorom przejście do bufetu. Chcieliśmy, by przestał funkcjonować tylko jako restauracja dla ludzi z zewnątrz i zamożniejszych widzów, żeby miał również wydzieloną część dla pracowników. To był symboliczny pierwszy krok ku integracji, którą uważam za najlepszy bodziec do wspólnego wysiłku.

Dziś czuje się Pan już bardziej menadżerem czy wciąż przede wszystkim artystą? Trudno stać w takim rozkroku?

- Tylko kiedy decyduję się wyreżyserować spektakl w naszym teatrze, następuje u mnie swoiste rozszczepienie półkul mózgowych. Ta, która odpowiada za urzędowanie nie chce mieszkać obok tej od abstrakcyjnego myślenia (śmiech). Widzę, jak w takich sytuacjach cała administracja mocno się mobilizuje, a mój znamienity zastępca zapewnia mi należyty spokój podczas prób. Ale nie testuję zbyt często cierpliwości współpracowników: przez sześć lat wyreżyserowałem tylko trzy i pół premiery.

Poznański teatr dramatyczny to nie tylko Teatr Nowy, ale i Teatr Polski. Bardziej można mówić o konkurencji między Wami, czy przyjacielskiej symbiozie?

- Zdecydowanie to drugie. W mieście potrzebne są dwa teatry dramatyczne. Jeżeli jakoś ze sobą konkurujemy, to w otwarty sposób, rozmawiając o tym, co pojawi się w naszych repertuarach, choćby ostatnio, podczas przedpremierowych spotkań z dyrektorami Kowalskim i Nowakiem w radiu.

Niejednokrotnie mówił Pan o Teatrze Nowym jak o swego rodzaju "domu kultury". Skąd pomysł, by poszerzać działalność o inne wydarzenia niż przedstawienia?

- Pamiętam, jak na pierwszym zebraniu, przed niemal sześciu laty, powiedziałem aktorom o idei teatru jako całodziennego "ośrodka kultury". Byli przerażeni (śmiech). Bardzo chciałem, żeby teatr nie płoszył ludzi swoją wieczorną odświętnością. Przychodząc tu odniosłem wrażenie, że Nowy stał się miejscem bardzo elitarnym. Że to, co pozostało w spadku po przebudowie w epoce wczesnego kapitalizmu - te niesamowite zdobienia we foyer, lustra, żyrandole, czerwony plusz na drzwiach, złote kutasy... - że było to kompletnie abstrakcyjne, nieadekwatne do miejsca. Mieścimy się na Jeżycach, w dzielnicy, która jeszcze parę lat temu na każdym kroku raziła ubóstwem. Chciałem wpisać teatr w jej specyfikę, zbliżyć do niej, by móc od podstaw uczestniczyć w procesie rewitalizacji. Stąd spektakle o charakterze lokalnym, a nawet wyjście do ludzi, w plener - na Rynek Jeżycki. Niedawno Jeżyce zaczęły się zmieniać, powstała wokół nas zróżnicowana oferta gastronomiczna, fajne miejsca spotkań. Wydaje mi się, że sześć lat temu coś w tej kwestii zapoczątkowaliśmy, ośmieliliśmy Jeżyce do odważniejszego udziału w szeroko pojętej kulturze. Nasze foyer jest wciąż otwarte od wczesnych godzin porannych, można usiąść przy kawie w fotelach, poczytać, obejrzeć filmy z historii teatru...

Taki interdyscyplinarny styl to przyszłość publicznych placówek teatralnych?

- Teatr nie powinien być tylko miejscem, gdzie przychodzi się raz na jakiś czas wieczorem w pięknym garniturze i drogiej sukni, by - jak to mówią w Poznaniu - "odchamić się" (śmiech). Powinien być przestrzenią wspólnego dialogu, wymiany myśli, miejscem społecznej integracji.

Co w tym zakresie przygotowujecie na ten rok?

- Przez cały czas mamy bogatą ofertę dla szkół i dla seniorów, od zwiedzania kulis po zajęcia teatralne z aktorami, a ostatnio także jogę. Co jakiś czas funkcjonuje u nas nawet stacja krwiodawstwa. Stale zapraszamy do naszego foyer NGO-sy, by mogły organizować swoje spotkania. W niedziele nasz teatralny pedagog Agnieszka Chełkowska-Madej organizuje świetne czytania nowych wydawnictw dla maluchów. Inicjatywą, która ma swoją wierną widownię jest cykl "Czytnik". Naszemu dzielnemu dramaturgowi Michałowi Pabianowi udało się do niego zaprosić już prawie wszystkich finalistów nagrody literackiej Nike. Przymierzamy się też do regularnego prezentowania w foyer słuchowisk radiowych, powstałych na bazie nowych polskich dramatów. Dzieje się!

Za nami kolejna premiera - "Będzie pani zadowolona, czyli rzecz o ostatnim weselu we wsi Kamyk" w reżyserii Agaty Dudy-Gracz. Co kryje się za symboliką wsi w tym spektaklu?

- Agata Duda-Gracz wzięła na warsztat małą społeczność i jak to bywa w jej autorskich spektaklach, stworzyła z niej na scenie świat piękny i straszny zarazem: Polskę B w miniaturze. Wszyscy uczestniczymy w szalonej zabawie na wiejskim weselu, choć jest ona jedynie pretekstem do powiedzenia prawdy o naszej ksenofobii, wstydzie, pogardzie, agresji.

W kwietniu czeka nas recital Andrzeja Lajborka. Publiczność upomniała się o rosyjskie ballady po "Umówmy się na dziś"?

- I pan Andrzej się upomniał, i publiczność się upomniała. Dzięki temu powstanie kolejny wieczór, złożony z najznakomitszych pieśni i ballad wielkich rosyjskich bardów. Andrzej Lajborek ma ich w swoim repertuarze tyle, że moglibyśmy spokojnie ułożyć jeszcze dziesięć takich wieczorów. Bardzo szanuję sposób, w jaki pan Andrzej kontaktuje się z widzami - to są zawsze bardzo intymne wieczory, w czasie których można "poczuć dreszcz i uronić łezkę".

Będą jeszcze jakieś zaskoczenia w tym roku?

- Wspomniany wcześniej program WRPO bardzo nas ucieszył, bo dzięki niemu możemy zrealizować sześć premier i pojechać z nimi w Wielkopolskę. Z drugiej strony, o tyle wyczerpał nasze możliwości, że ostatnia z tych premier - zaplanowana na koniec maja "Iwona, księżniczka Burgunda" w reżyserii Magdy Miklasz - najpewniej zakończy naszą działalność premierową w tym roku. W czerwcu, podczas festiwalu Malta objawi nam się jeszcze kolejna edycja Sceny Debiutów, a w festiwalowy program wpiszemy się wieczorem bałkańskim, opowiadającym o konfliktach etnicznych i trudnej historii tego regionu. Sezon zakończymy przeglądem naszych najnowszych premier. A w międzyczasie będę toczył rozmowy ze sporym gronem reżyserów, którzy zapowiedzieli się z bardzo ciekawymi rzeczami... I znowu będzie trudno im odmówić (śmiech).

--

*Piotr Kruszczyński - jest rodowitym poznaniakiem, absolwentem Wydziału Architektury Politechniki Poznańskiej oraz Reżyserii warszawskiej PWST. Od 1996 roku wyreżyserował kilkadziesiąt spektakli na scenach w Gdańsku, Gdyni, Gnieźnie, Jeleniej Górze, Kaliszu, Krakowie, Nowym Jorku, Poznaniu, Toruniu, Wałbrzychu, Warszawie, Wrocławiu, Zittau /Niemcy. W latach 2002-2008 był dyrektorem artystycznym Teatru Dramatycznego w Wałbrzychu, z którego stworzył jedną z najlepszych scen w Polsce. Od 2011 roku pełni funkcję dyrektora Teatru Nowego. W 2013 roku odznaczony Brązowym Medalem "Zasłużony Kulturze Gloria Artis".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji