Artykuły

Teatr STU: Bunt ustateczniony

Krzysztof Jasiński już pod koniec lat 70. wiedział, że - jak ujął to poeta - "bunt się ustatecznia" i że nie ma nic bardziej śmiesznego niż podstarzały kontestator. Kontestacja to przywilej młodości i my z niego skorzystaliśmy w takim zakresie, w jakim to było możliwe. Rozmowa z Edwardem Chudzińskim, redaktorem jubileuszowego albumu o Teatrze STU.

Gabriela Cagiel: Okazją do ukazania się księgi "STU. Teatr Krzysztofa Jasińskiego" było 50-lecie teatru, które wypadło w ubiegłym roku. To trzecia publikacja jubileuszowa tej sceny, którą pan przygotowywał. Było przez to łatwiej czy trudniej?

Edward Chudziński: Łatwiej, jeśli chodzi o dotarcie do materiałów archiwalnych. Ta praca została już w większości wykonana przy poprzednich wydawnictwach. Trudnością było jednak to, że obecne powinno się różnić od poprzednich, czyli znaleźć swoje osobne miejsce. Ponieważ obejmuje ono 50 lat istnienia i działalności Teatru STU, musieliśmy przypomnieć jego dawniejsze dokonania opisane już we wcześniejszych publikacjach; stąd kilka przedruków w obecnej księdze. Ja związany jestem z tym teatrem od jego narodzin, toteż w pracy nad księgą jubileuszową towarzyszyła mi świadomość, że to jest moje ostatnie słowo na jego temat.

Warto tworzyć takie jubileuszowe wydawnictwa?

- Skoro się tego podjęliśmy, to odpowiedź narzuca się sama. Im więcej teatr pozostawi po sobie różnego rodzaju świadectw: pisanych, ikonicznych czy materialnych, tym lepiej można go poznać i ocenić, zwłaszcza po latach. Teatr powinien zadbać nie tylko o rejestrację spektakli, a dziś ma po temu możliwości, lecz także o ich pełną dokumentację oraz o inne świadectwa swego istnienia i działalności. Publikacje różnego rodzaju temu właśnie służą. Taki nietypowy charakter miała "Rodzina STU. Pokrewieństwa z wyboru" (2006), w której o swojej obecności w Teatrze STU opowiedziało stu artystów z nim związanych na przestrzeni 40 lat. W rezultacie powstał zbiorowy autoportret teatru pokazujący go niejako od środka i dlatego stanowiący cenne źródło wiedzy o nim.

Z Krzysztofem Jasińskim poznaliście się, zanim Teatr STU powstał.

- Poznaliśmy się w kanciapie na ulicy Floriańskiej, gdzie mieszkał Waldemar Krygier, twórca awangardowego Teatru 38. Choć był absolwentem ASP, to myślał i żył teatrem. Tam rozmawiało się o teatrze, zwłaszcza o Laboratorium Grotowskiego, z którym Krygier współpracował, i tam narodził się Studencki Teatr Polityczny działający w latach 1964-65. Tam też poznałem Krzysztofa Jasińskiego, wówczas studenta pierwszego roku PWST i członka tegoż teatru, w którym ja byłem kierownikiem literackim.

Krygier wyjechał na studia do Moskwy, a 20 lutego 1966 roku Jasiński założył Teatr STU. Jego poprzednikiem był Studencki Teatr Uwaga, z którego trzech pierwszych liter powstała nazwa STU.

- Krzysztof Jasiński po nieudanym jednorazowym pokazie "Nie do obrony" Osborne'a, firmowanym przez Uwagę, kiedy z balkonu Wojtek Pszoniak wygłosił najkrótszą recenzję: "Nie do obrony!", podjął decyzję o założeniu swojego teatru. Krzysztof miał już wcześniej do czynienia z estradą i kabaretem studenckim, wiedział, z czym się to je. Fenomen STU polegał na tym, że tworzyli go studenci szkoły teatralnej, a to zdarzyło się po raz pierwszy i chyba ostatni w dziejach teatru studenckiego. Był wyrazem buntu, bo szkoła im nie wystarczała.

Pojawiły się pierwsze spektakle, wyjazdy, festiwale krajowe i zagraniczne. Pierwsze pięć lat w biografii STU to tak zwany okres literacko-aktorski, ale sam Jasiński zauważa, że legenda Teatru STU zaczęła się od "Spadania". Pomysł przedstawienia narodził się w trakcie waszej wspólnej podróży pociągiem.

- Na trasie Warszawa - Kraków, w barze Warsu przy piwie Żywiec. Zachowały się notatki z tej rozmowy. W prace nad scenariuszem włączył się Krzysztof Miklaszewski, który w pierwszej fazie istnienia teatru był jego kierownikiem literackim. Ja nim zostałem po premierze "Spadania" i sprawowałem tę funkcję do 1993 roku, kiedy Teatr STU - w wyniku przekształceń organizacyjnych i trudnej sytuacji finansowej - zrezygnował z etatowego zespołu aktorskiego i stanowiska kierownika literackiego. Tak zresztą jest do dziś.

"Spadanie", "Sennik polski", "Exodus" - te tytuły zapisały się nie tylko w historii STU, ale także kontrkultury jako zjawiska światowego. Widzowie, którzy oglądali spektakle w namiocie przy Rydla, wspominają, że to były niezapomniane wydarzenia przekraczające ich wyobrażenia o teatrze.

- Jasiński jest wizjonerem, od początku myślał o teatrze inaczej, niż go uczono w szkole. Ale jednocześnie to go różniło od innych twórców teatru studenckiego, że był profesjonalnie przygotowany do robienia przedstawień i sprawy warsztatowe były dla niego tak samo ważne jak wymowa ideowa spektaklu. On od początku wiedział, że jego koledzy ze szkoły pójdą grać do zawodowych teatrów, że ich idolami będą Łomnicki i Holoubek, a on potrzebował adeptów, z którymi chciał realizować swoją wizję teatru. Już w drugim roku istnienia STU założył Studio Aktorskie, którego absolwenci stanowili obsadę najgłośniejszych przedstawień z lat 70. Dzisiaj twórcy "nowego teatru" próbują nam coś ważnego powiedzieć poprzez dekonstrukcję tekstu, często bardzo znanego, jak "Hamlet", "Wyzwolenie" czy "Dziady". W okresie kontrkulturowym nasze myślenie o teatrze zaczynało się od pytania: o czym ma być przedstawienie? Po co i dla kogo je robimy? Do wyartykułowania jakiejś bliskiej nam idei czy przesłania pomocne okazały się teksty różnej proweniencji, z których wybieraliśmy przydatne fragmenty, zestawialiśmy, a właściwie konfrontowaliśmy je ze sobą i tak powstawały kolażowe scenariusze, a na ich bazie spektakle. Nasze poszukiwania i dokonania w tym zakresie opisałem w księdze jubileuszowej ("Kontrkultura i postmodernizm").

Lata 80. w Teatrze STU to powrót do teatru dramatycznego?

- Do transformacji ustrojowej teatr był na utrzymaniu instytucji stricte komercyjnej, czyli Zjednoczonych Przedsiębiorstw Rozrywkowych. To był w PRL-u wielki koncern, który zarządzał wszystkimi cyrkami, leworęcznymi bandytami, grami zręcznościowymi i... hazardem. Ale za wypracowane pieniądze ten koncern wspierał też wysoką kulturę. Jasiński lata 80. inauguruje proroczym zmilitaryzowanym "Królem Ubu" (premiera na miesiąc przed wprowadzeniem stanu wojennego) i ogłasza, że trzeba bunt zamienić na wartość. Wraca do teatru dramatycznego, sięga po Norwida, Mrożka i Witkacego, zaprasza do współpracy klan Grabowskich i Zapasiewicza. Bliski staje mu się teatr, do którego szkoła go przysposobiła, czyli "dziś wieczór gramy". Bo repertuarowy teatr zawodowy jest po to, żeby grać codziennie wieczorem dla publiczności. Krzysztof już pod koniec lat 70. wiedział, jak my wszyscy z tego pokolenia, że - jak ujął to poeta - "bunt się ustatecznia" i że nie ma nic bardziej śmiesznego niż podstarzały kontestator. Kontestacja to przywilej młodości i my z niego skorzystaliśmy w takim zakresie, w jakim to było możliwe.

W 1997 roku powołany zostaje Krakowski Teatr Scena STU. Od tego czasu teatr ewoluuje w stronę teatru mieszczańskiego. Sprzeczacie się o to w rozmowie "Trzech na jednego". Jaki jest dzisiejszy Teatr STU?

- Teatr STU to dzisiaj miejski teatr repertuarowy działający na zasadach impresaryjnych. Jasiński chce robić teatr mieszczański, ale nie w rozumieniu pejoratywnym. Na Zachodzie to właśnie solidna kultura mieszczańska wytworzyła nawyk chodzenia do teatru. Ale widza chce przyciągnąć ambitnym, choć zróżnicowanym repertuarem, w którym jest miejsce także, a może przede wszystkim, dla takich spektakli jak "Hamlet", "Biesy", "Rewizor", "Zemsta" czy tryptyk Wyspiańskiego "Wesele" - "Wyzwolenie" - "Akropolis". A jeśli teatr ma taki repertuar i spektakle na takim poziomie jak wymienione, to zasługuje także na miano narodowego, bez konieczności zmieniania szyldu.

Co dalej z Teatrem STU?

- To, że Krzysztof Jasiński przestał być dyrektorem Teatru STU, nie znaczy, że teatr nagle gwałtownie się zmieni. Myślę, że Jasiński dalej będzie obecny na tej scenie jako reżyser, a i jakiś wpływ na repertuar też zachowa, przynajmniej przez pewien czas. Nie spodziewam się więc rewolucji. A co dalej z Krzysztofem? Mało kto wie, ale on pochłonięty jest realizacją nowego projektu, który będzie dopełnieniem jego drogi twórczej. Teatr na Mazurach już stoi i czeka na wyposażenie, a w dalszym etapie - na wypełnienie go treścią i formą. Patronował mu będzie ten, któremu Krzysztof poświęcił "Tryptyk" - czyli Wyspiański. Pomniejszona kopia jego pomnika dłuta Mariana Koniecznego czeka na odsłonięcie.

KSIĘGA NA JUBILEUSZ STU

"STU. Teatr Krzysztofa Jasińskiego" to 600-stronicowy album wydany przez Fundację STU z okazji obchodzonego w zeszłym roku 60-lecia tej krakowskiej sceny. Redakcją tego monumentalnego dzieła zajął się dr Edward Chudziński, nauczyciel akademicki, kierownik Studium Dziennikarskiego UP (1981-2014), praktyk i teoretyk dziennikarstwa, obecnie redaktor naczelny "Zdania", kiedyś także długoletni kierownik literacki Teatru STU, autor m.in. scenariusza spektaklu "Donkichoteria". Jubileuszowy album uhonorowany został w lutym tego roku tytułem Krakowskiej Książki Miesiąca.

UWAGA! KONKURS

Dla naszych Czytelników mamy egzemplarz książki "STU. Teatr Krzysztofa Jasińskiego". Aby ją otrzymać, trzeba odwiedzić nasz profil na Facebooku (Wyborcza.pl Kraków) w najbliższą niedzielę 26 marca o godz. 12 i zmierzyć się z pytaniem konkursowym. Książki wręczymy osobie, które jako pierwsza udzieli poprawnej odpowiedzi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji