Artykuły

Laura Łącz: Tato to kochał futbol i teatr

Tato kończył mecz przed przerwą, bo musiał szybciutko jechać na sztukę do teatru - opowiada Laura Łącz, córka Mariana Łącza. Piłkarz czołowych klubów ekstraklasy, reprezentacji Polski i jednocześnie aktor. To ewenement w skali światowej. Tata był zawodowcem w sporcie i sztuce.

PIOTR WOŁOSIK: Marian Łącz, pani ojciec, gwiazda Polonii Warszawa na początku lat 50., był zmieniany tuż przed przerwą w meczu...

LAURA ŁĄCZ: No tak, ale nie z tego powodu, że słabo grał. Musiał szybciutko jechać na sztukę do teatru, bo granie w piłkę łączył z zawodem aktora. Trener zdejmował go z boiska chwilę przed końcem pierwszej połowy, by kibice mogli brawami nagrodzić swojego "Makusia". "Kiwka, główka, bomba z lewej, bomba z prawej" - przeczytałam taką charakterystykę Mariana Łącza piłkarza. Podobno kiedyś tak spieszył się do teatru, że dopiero w garderobie, z piłkarskiego stroju, przebierał się w teatralny. Wszedł na scenę i spostrzegł, że na nogach ma korki! Ale to chyba legenda miejska.

Rozmawiamy tuż przed jubileuszem 90-lecia rozgrywek ekstraklasy. W jej historii takiej postaci nie było. Czołowy piłkarz i jednocześnie zawodowy aktor. Większy podziw miała pani dla ojca piłkarza czy ojca aktora?

- Nie da się tego rozdzielić. Piłkarz czołowych klubów ekstraklasy, reprezentacji Polski i jednocześnie aktor. To ewenement w skali światowej. Tata był zawodowcem w sporcie i sztuce. Profesjonalny piłkarz, o ile można mówić o tamtej piłce profesjonalna i zawodowy aktor, posiadacz dyplomu warszawskiej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej, zaangażowany przez wielkiego Leona Schillera. Pan Schiller spośród młodych, kończących studia, wyróżniających się aktorów wybrał mojego ojca i... mamę, choć wówczas moi przyszli rodzice nie byli jeszcze małżeństwem. Tata przez jakiś czas łączył boisko z pracą w teatrze i planem filmowym. Do czasu. Dokładnie to było, gdy grał w "Lalce". W tej sztuce partnerował Ninie Andrycz. Wpadł do teatru w ostatniej chwili po meczu, co było nie do pomyślenia! Zdenerwowany dyrektor powiedział: "No panie Łącz, wybieraj pan: piłka albo teatr?!". Tata był już po trzydziestce, więc kariera piłkarska i tak dobiegała końca. Wybrał teatr.

Pani tata odszedł, mając zaledwie 63 lata.

- Zmarł zupełnie niespodziewanie, nagle, przedwcześnie. Tak zresztą jak jego mama. Byłam z mężem na wakacjach w Sopocie. Dostałam telefon z wiadomością, że ojciec nie żyje. Od razu przyszedł mi na myśl wypadek samochodowy. A to był zawał serca. Zawał u ojca? Nie mogłam uwierzyć. Z sercem nigdy nie miał kłopotów, a tu, nocą, we śnie przestało bić... Na pogrzeb przybyła duża delegacja przedstawicieli ŁKS, oczywiście z klubowym sztandarem. Na Powązkach stawiło się też wiele osób związanych z Polonią Warszawa. Miło, że po latach pamiętano o ojcu także w środowisku piłkarskim. Jest w tym jakaś prawda, że po pogrzebie można ocenić, jakiego człowieka przyszło się żegnać. Pogodny "Makuś" pracował na to, spędzając życie najczęściej w towarzystwie kolegów. Cóż, może nie był to najbardziej higieniczny styl życia, bo tato, jak niemal wszyscy w tamtych latach, palił papierosy.

Na starych zdjęciach z piłkarskich szatni niekiedy trudno rozpoznać zawodników. Twarze przysłonięte dymem.

- A na pomeczowy bankiecik lub ten po spektaklu nikogo nie trzeba było dwa razy zapraszać, taty także. Jednak na tych spotkaniach nie chodziło wyłącznie o alkohol. Ojciec dawał mnóstwo radości ludziom go otaczającym. Anegdoty, opowieści. Nie można mówić o tłumach ludzi, bo wówczas artystyczny światek Warszawy był mały i raczej zamknięty. Ten żal po śmierci taty potęgowało jeszcze jedno: jako piłkarz i aktor był człowiekiem zupełnie nie-zazdrosnym o sukces innych.

Czy jakieś sportowe tradycje wyniósł z rodzinnego domu?

- Na pewno nie. Urodził się w Rzeszowie w rodzinie bogatych mieszczan. Mój dziadek był wojskowym, babcia miała wykształcenie muzyczne. Rodzina taty posiadała kilka kamienic, ostatnią przy ulicy Chopina. Ojciec chodził do szkoły z Kazimierzem Dejmkiem, a ich paczkę tworzyli też Igo Machowski czy Józef Szajna. Chłopcy byli w zbliżonym wieku, chętnie kopali piłkę, a po latach ci "rzeszowiacy" spotkali się jako artyści. Jakiś czas temu zaprosił mnie wieloletni prezydent Rzeszowa pan Tadeusz Ferenc. Wspominał Mariana Łącza, jego karierę ma w małym palcu. Zaproponował, by w rodzinnym mieście taty jego nazwisko nosiła jedna z ulic.

Pozwoli pani, że przytoczę dłuższy cytat, pani autorstwa: "Tata zawsze promienny, mama poważna, zasadnicza, pedantyczna. On - dusza towarzystwa, ona - domatorka. Ona wcześnie kładła się spać, on przeciwnie. Rano budził się jak skowronek, mama z migreną. Mam jego charakter, choć oczywiście odziedziczyłam mnóstwo cech mamy. Tata konflikty rodzinne załatwiał krótko: "A kula wam armatnia w łeb, róbcie, co chcecie!".

Przepraszam, że się śmieję, lecz wyobraziłem sobie pana Mariana jak to mówi.

- No widzi pan! A zna pan go tylko z filmów i archiwalnych gazet. Moja mama, jako wielka piękność w ogóle go nie chciała, a już broń Boże jako kandydata na narzeczonego czy męża! Tato zaprosił ją jednak na Konwiktorską. Na mecz Polonii mama wybrała się z siostrą. Piękne blondynki zobaczyły, jak na boisku czaruje Marian Łącz. Ustrzelił dwa gole czy hat tricka, a publiczność skandowała: "Łącz! Łącz! Łącz!". Jak mama to zobaczyła, od razu w nim się zakochała!

Dziś połączenie zawodowego aktora i piłkarza jest niemożliwe, ale wyobraźnia podpowiada, że ktoś taki byłby świetnie opłacanym celebrytą.

- W stu procentach. Dzisiaj tato grałby pewnie w reklamach. W tamtych latach piłkarz mógł liczyć na pewną pomoc, na przykład w otrzymaniu mieszkania. Tato najpierw dostał własny pokój, przy rodzinie, przy Nowym Świecie. To było coś, lecz gdy się ożenił z moją mamą, spodziewającą się dziecka czyli... mnie, dostali małe mieszkanie na Starym Mieście, przy Nowomiejskiej. Piękna uliczka, między rynkiem Starego Miasta a Barbakanem. W tamtych latach po Starym Mieście mogły jeździć rowery, motocykle, samochody. Tato śmigał swoją SHL-ką. Kiedy zaczęła rdzewieć, pomalował ją ognistą, czerwoną farbą. Koledzy mówili o motorze taty - purpurowa strzała. Tą jedyną w swoim rodzaju "strzałą" zajeżdżał na teatralny parking. Kasjerka z kina w filmie "Brunet wieczorową porą" mówi z podziwem do pani ojca: "Panie Andrzeju, jest pan cudowny!". "Nie... To życie jest cudowne!" - odpowiada. Cały tato! Lepszego zakończenie naszej rozmowy nie znajdziemy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji