Artykuły

Gala "...rewelacyjna!"

Mądrze, bez chwili na oddech i bardzo niegrzecznie. Agata Duda-Gracz przygotowała na zakończenie Przeglądu Piosenki Aktorskiej olśniewającą galę i zaserwowała publiczności gorzką lekcję.

Była to najciekawsza gala od czasu równie rewolucyjnych "Wiatrów z mózgu" sprzed pięciu lat. To porównanie nasuwa się samo - oba spektakle były bowiem wezwaniem do dyskusji i autorską, zaangażowaną wypowiedzią. Pięć lat temu poszło o bohaterkę festiwalu - piosenkę aktorską. Twórcy tamtej gali - członkowie Formacji Chłopięcej "Legitymacje" - podeszli do tematu bez krztyny pokory i wywrócili schemat do góry nogami. Ich spektakl oszałamiał - odwagą graniczącą z brawurą, ale też spójną plastyczno-muzyczno-ruchową wizją. Na scenie rozpętał się żywioł, który szybko przekroczył jej granice - podobny efekt udało się uzyskać i tym razem.

Kiedy usłyszałam o pomyśle tegorocznej gali, byłam pełna obaw. No bo jak połączyć w całość Chopina, rocznicę Porozumień Sierpniowych rewolucje i jeszcze nie pozwolić publiczności zasnąć? Bałam się niepotrzebnie - Agata Duda-Gracz potraktowała temat spektaklu nie jako lekcję do odrobienia, ale jako myślową prowokację.

Spektakl rozpoczyna zaspana pianistka, która w piżamie i rozdeptanych kapciach podchodzi do fortepianu. Wciąż nie do końca rozbudzona zaczyna brzdąkać, trąca struny, żeby wreszcie na początku niemrawo, potem z coraz większym zaangażowaniem zagrać "Etiudę rewolucyjną" Chopina. Te dźwięki budzą upiory, które dotąd leżały uśpione na scenie. I odzywa się polemiczny duch który nie pozwala niczego traktować jako jedynej, niepodważalnej prawdy.

To podważanie dogmatów odbywa się w sposób czytelny dla widza - reżyserce udało się znaleźć pomysł na każdy z utworów. W "Marsyliance", śpiewanej przez Martę Stebnicką, lud złożony z obszarpanych, pijanych kloszardów wiedzie na barykady stara kobieta. Przychodzi jej to z widoczną trudnością, więc jej wojsko rozłazi się na boki. "Warszawiankę" intonuje staroświecko Konrad Imiela, grając powstańca w kurzu bitwy, obsesyjnie poprawiającego grzywkę i dumnie eksponującego plamę krwi na koszuli. Anna Ciuła-Pehlken śpiewa "Międzynarodówkę" jako monstrualnych rozmiarów Maryja w czerwonej sukni z ogonem, który w miarę, jak pieśń deformuje się w ustach śpiewaczki, rośnie za jej plecami, tworząc krwistą ścianę. Utwór o Che Guevarze w wykonaniu Imieli zaczyna się jak bohaterska pieśń, żeby zamienić się w opowieść o erotycznym uwiedzeniu żołnierzy przez seksowny wizerunek przywódcy. "Get Up, Stand Up" Boba Marleya, zaśpiewana brawurowo przez Tomasza Schimscheinera, zmienia pierwotne przesłanie - walka o prawa staje się w istocie walką o pieniądze, a sam przebój - maszynką do ich zarabiania. W "Maryja tu, Maryja tam" na scenie spotykają się dwie konkurencyjne pielgrzymki, prowadzone przez Tomasza Kota i Wojciecha Mecwaldowskiego, którzy prześcigają się w uwodzeniu tłumów. "Sexual Revolution" Macy Gray w wykonaniu Mileny Lisieckiej, siedzącej w wózku inwalidzkim, brzmi przejmująco - wezwanie do obyczajowej rewolty staje się wyrazem zawiedzionych nadziei ludzi starych, chorych, skazanych na niespełnienie.

Duda-Gracz umiejętnie żongluje konwencjami - gorzko-śmieszne utwory przeplata refleksjami serio, nie pozwalając widzom zapomnieć, że jeśli nawet się śmiejemy, to tylko i wyłącznie z siebie samych. Kończące spektakl "Revolution" Beatlesów to zaaranżowane na "We Are The World" zbiorowe wykonanie, w którym artyści niby to nawołują do wielkiej przemiany, a tak naprawdę walczą o miejsce przy mikrofonie, o to, by zaistnieć.

Cały spektakl olśniewa plastyczną wizją. Agata Duda-Gracz, która nie tylko wyreżyserowała galę, ale także zaprojektowała scenografię i kostiumy, inspirowała się arcydziełami polskiego i światowego malarstwa, tworząc z tłumu, który zaanektował scenę, żywe obrazy. Wolność z obrazu Delacroix jest u niej starą kobietą, partyzanci z Madrytu, rozstrzeliwani na obrazie Goyi, służą jako symboliczny kontrapunkt dla zadowolonej z siebie i sztucznie uśmiechniętej prezenterki chińskiej telewizji (Ewa Ziętek). Najbardziej przejmują jednak cytaty z obrazów ojca reżyserki - Jerzego Dudy-Gracza. Te z lat 80. zostały wykorzystane jako scenografia dla "Murów" Kaczmarskiego - mamy tu biurwę pochyloną nad maszyną do pisania, robotników ciągnących betoniarkę, obdartą babę, wołającą dramatycznie "Co ja mam z tego życia!", pijanego faceta szarpiącego żonę za włosy. Ten tłum jednoczy się tylko na chwilę, żeby wyskandować coś bełkotliwie - słów nie można rozpoznać, jedynie rytm podpowiada, że chodzi o "Solidarność" - a po chwili rozejść się do swoich zajęć. W tym chaosie pojawia się mały chłopiec w komunijnym ubranku, który załamującym się, czystym głosem śpiewa "Mury" Jacka Kaczmarskiego, które w jego wykonaniu brzmią zaskakująco świeżo i wzruszająco. Obrazy Dudy-Gracza powtarzają się jeszcze w scenie pielgrzymki, której towarzyszy XIII-wieczna francuska pieśń w wykonaniu Cezarego Studniaka. Reżyserka staje się w tym spektaklu kontynuatorką twórczej drogi ojca - mimo nieodparcie zabawnych momentów jej przedstawienie pozostawia ten sam gorzki smak, co jego malarstwo. Uwidacznia się w nim ten sam duch wnikliwej satyry, skłonność do deformowania rzeczywistości, tworzenia karykatur. Mimo odmiennej perspektywy, podobna jest nieufność wobec dogmatów, niechęć do stawiania szczytnych pojęć na pomnikach, pokusa zderzania ich z rzeczywistością. Żeby sprawdzić, co ocalej e z potłuczonych ideałów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji