Artykuły

Groteskowe dzieje Polski

Premiera "Balladyny" Juliusza Słowackiego w reżyserii Rudolfa Zioły, w scenografii Andrzeja Witkowskiego i z muzyką Tomasza Stańki zapowiadała się jako spore wydarzenie sezonu. Jednak mimo iż twórcy sponsorowanej przez koncern Philipa Morrisa inscenizacji Teatru Ludowego zaproponowali spójną wizję, jej sceniczna realizacja pozostawia spore uczucie niedosytu.

Trwający ponad cztery godziny spektakl, obfitujący w ciekawe pomysły inscenizacyjne, grzeszy niestety brakiem tempa. Następujące po sobie odsłony grane są często na jednym tonie, bez akcentowania kulminacyjnych momentów.

Dość efektowną oprawę romantycznej baśni stanowią pokrywające scenę zwały ziemi. Poza tym ascetyczna scenografia sprowadzona zostaje do kilku niezbędnych elementów.

Żałosne efekty dobrych intencji Kirkora (Krzysztof Gadacz), który błąka się po scenie z anielskimi skrzydłami rodem z jasełek, ukazane zostają w całej swej komicznej tragiczności. W inscenizacji Zioły walczący z tyranią rycerz bliższy jest bohaterom absurdalnego "Teatrzyku Zielona Gęś" Gałczyńskiego niż baśniowym herosom. Groteskowo zarysowana została także postać Balladyny, której reżyser każe przez większą część przedstawienia obnosić po scenie wydatny brzuch. Egzaltowana interpretacja Barbary Krasińskiej sprawia, że tytułowa bohaterka przypomina zagubioną nastolatkę, której bunt brzmi zresztą dość sztucznie. Jej kochanek Fon Kostryn (Sławomir Sośnierz) wykreowany został na obleśnego samca.

Mimo wszystko jednak historia Kirkora potraktowana została bardzo serio, jako rodzaj symbolicznej wykładni dziejów Polski. Natomiast sposób prowadzenia poszczególnych scen wyraźnie odwołuje do szekspirowskich reminiscencji dramatu Słowackiego. Niestety zbyt często dążenie do metaforyzacji przejawia się w znaczących pauzach, które pozbawiają akcję dynamiczności. Nierzadko w pomysłowo zaaranżowanych scenach (jak choćby ponurej uczty na zamku czy przebierania Grabca w Króla Dzwonkowego) wojowniczość bierze górę nad zmysłem teatralnym.

Większa równowaga między efektami wizualnymi a dynamiką scenicznej akcji cechuje fantastyczne odsłony dramatu. Tomasz Schimscheiner jako ekspresywny i pełen wigoru Chochlik oraz Paweł Gędłek jako starannie wystudiowany w każdym geście i spojrzeniu Skierka, wspaniale czują się w swoich rolach. Dwa duszki w wymyślnie obdartych kostiumach wyraźnie zdominowały nie tylko swą mimozowatą królową (Ewelina Paszke), ale i pozostałe postaci, przenosząc widzów znad scenicznej sadzawki w tajemniczą krainę Gopła.

Zgodnie z reżyserskim zamysłem finał sztuki, obrazującej dzieje Polski, przeniesiony zostaje w czasy współczesne. Balladyna, która trzykrotnie wydala na siebie wyrok śmierci, znika w spowijających scenę ciemnościach. Reflektory zapalają się jeszcze na chwilę, by pokazać opuszczające scenę postaci. Zginął szlachetny bohater, zginął tyran - zdają się mówić twórcy in-scenizacji - pozostała wolność, na którą u Słowackiego nie znajdziemy już recepty.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji