Artykuły

Wielka sala zamiast wielkiej ściany. Nowa scena w Poznaniu. Tu szlifują aktorskie talenty

- W tym miejscu stała ściana. Spytałem, czy można ją zburzyć. Usłyszałem: "No można, ale wtedy będzie pan miał taką wielką salę". A ja właśnie takiej wielkiej sali potrzebowałem! - opowiada Łukasz Chrzuszcz. Przy założonym przez niego studiu aktorskim STA od niedzieli będzie działała nowa poznańska scena.

Na tle czarnej ściany metalowe łóżko. Widownia z drewnianych płyt. A za oknem - widok na ul. Taczaka.

- Tu będą garderoby, a tu kurtyna oddzielająca wchodzących widzów od aktorów - oprowadza po nowej siedzibie studia aktorskiego STA jego twórca - Łukasz Chrzuszcz.

W spektaklu "Będzie pani zadowolona, czyli rzecz o ostatnim weselu we wsi Kamyk" Agaty Dudy-Gracz w Teatrze Nowym zagrał niedawno Pana Młodego. Kiedy trwały próby, prawie stracił wzrok i przeszedł poważną operację oka - przeszczep rogówki. Podczas premiery 25 marca zastąpił go Łukasz Schmidt - aktor z Opola. Będą grać w tym spektaklu na zmianę. - Jeszcze nie mogę nosić ciężarów, ale już wracam do życia - opowiada.

- Łukasz Chrzuszcz: Przez cztery ostatnie lata przerobiliśmy w STA pięć przeprowadzek. Miałem dosyć pakowania się i urządzania na nowo. Kilka miesięcy temu powiedziałem sobie: dosyć, zwijam interes.

I co się stało, że jednak nie zwinąłeś?

- Kiedy powiedziałem studentom, że planuję zamknąć szkołę, stwierdzili, że to niemożliwe. Że oni pomogą szukać nowego miejsca.

Jeszcze pół roku temu sale prób mieliście w kamienicy przy ul. Roosevelta. Blisko Teatru Nowego, gdzie pracujesz. Dla studia aktorskiego - punkt wymarzony.

- Ale firma, która była nad nami, się rozrastała i zaoferowała właścicielowi dwa razy tyle co płaciliśmy my. A my dostaliśmy wypowiedzenie.

Po tym, jak zdecydowałem, że studia jednak nie zamykam, bo studenci dali mi kopa do dalszego działania, wziąłem pośrednika z prawdziwego zdarzenia. Szukanie nowego miejsca trwało cztery miesiące. Oglądałem lokale oferowane przez ZKZL - w większości w strasznym stanie. Kiedy napisałem o tym na moim profilu na Facebooku, posypały się na mnie gromy, że krytykuję taki fajny program. Pomysł z niewielkim czynszem może i fajny. Ale jeżeli ktoś wprowadza cię do wnętrza, do którego sam boi się wejść, i wynajmuje ci je na zasadzie "to teraz wy tu posprzątajcie", to coś jest chyba nie tak. Umowa na taki wynajem nie dawała pewności, że możemy funkcjonować w danym miejscu przez lata. Potrzebowaliśmy stałego miejsca, a ten program nie dawał takich możliwości. To miejsce przy ul. Ratajczaka 18, które jutro otwieramy dla publiczności, było ostatnie na liście wytypowanej przez pośrednika.

Naprawdę w Poznaniu jest tak mało budynków na wynajem?

- Scena i sala prób dla aktorów muszą spełniać pewne warunki. Potrzeba tu np. bardzo tolerancyjnych sąsiadów. Bo przecież spektakle i próby to tupanie, śpiewanie, głośna muzyka, jakieś szurania, przesuwanie scenografii.

Bałem się, jak będzie tutaj. Ale z sąsiadami już rozmawiałem i na szczęście przyznali, że coś wprawdzie słychać, ale im to nie przeszkadza. A do tego i tak planujemy wytłumić tę jedną ścianę, która graniczy ze sceną.

Piętro, na którym będą się odbywały spektakle, stało nieużywane chyba od roku. Przedtem działało tu jakieś centrum szkoleń. Piętro wyżej, gdzie stworzyliśmy sale prób, było puste od ośmiu lat. Przedtem tę powierzchnię wynajmował bank. Na dole nikogo nie ma. Nie wykluczam, że i to wchłoniemy. Bo jakoś tak ciągle się rozrastamy.

Kim są ludzie, którzy przychodzą się uczyć do studia?

- Oni to miejsce traktują jak swój drugi dom. I chcą, żeby to trwało. W tym momencie grupa liczy około 70 osób - pierwszy, drugi i trzeci rok. Na ostatnim jest około 10 osób.

Nasi studenci to są często osoby, które nie myślą o szkołach aktorskich, tylko o tym, żeby po prostu robić teatr. Dla nich zmieniliśmy profil szkoły. Chcemy, żeby potrafili sami, od początku do końca, wcielać w życie swoje artystyczne wizje.

W Polsce coraz częściej rezygnuje się z zespołów aktorskich. Na przykład w Lesznie, gdzie niedawno powstał miejski teatr, nie ma zespołu, tylko aktorzy zatrudniani na konkretne role.

To jest przyszłość dla ludzi, którzy uczą się u nas. Studio daje im doświadczenie. Nasi absolwenci mieli okazję zagrać swoje dyplomy na deskach Teatru Nowego.

Ale chcemy im też dać narzędzia potrzebne do tworzenia własnych rzeczy: pisania wniosków o dofinansowanie, szukania sponsorów. To ważnie, żeby zobaczyli, jak wygląda produkcja spektaklu od samego początku do premiery.

Nie każdy ma szansę dostać się do szkoły aktorskiej.

- Z moich obserwacji wynika, że szkół państwowych jest za dużo. W kolejnych miastach otwierają się nowe wydziały. A etatów w teatrach nie przybywa. Samych teatrów też nie przybywa. Współczynnik osób po szkołach teatralnych, które nie pracują w swoim zawodzie, w porównaniu do tych, które pracują, jest coraz większy. To rodzi coraz większe frustracje i problemy.

Ta scena jest po to, żeby nasi absolwenci przez kolejny rok mogli tu pokazywać swoje dyplomy. Dalej się rozwijać.

Tak się już dzieje. Ubiegłoroczny dyplom - "Historia pewnego zamachu" Grzegorza Gołaszewskiego z tekstem Janka Czaplińskiego - jest grany do dzisiaj. Zgłosiliśmy go do konkursu na wystawienie sztuki współczesnej. Kiedy pokazywaliśmy go w repertuarze Teatru Nowego, sprzedał się znakomicie. Czyli się podobał. Widza najwyraźniej nie obchodzi to, czy ogląda aktorów zawodowych czy nie.

Coś waszych studentów wyróżnia?

- Kiedy zaczyna się spektakl, oni wznoszą się na takie poziomy, o które w życiu bym ich nie podejrzewał podczas pracy. Ta pasja i czystość w nich to jest coś niesamowitego. I tego na pewno mogą się uczyć od nich aktorzy zawodowi.

Zresztą wykładowcy, którzy u nas pracują - a wszyscy są aktorami Teatru Polskiego i Teatru Nowego - bardzo sobie cenią zajęcia ze studentami, bo to im bardzo dużo daje we własnej pracy na scenie. Ta gotowość do podejmowania nowych wyzwań jest chyba zaraźliwa. Ja też ją ze sobą zabieram do teatru, też z tego czerpię jako aktor.

Kto uczy w STA?

- M.in. Maria Rybarczyk, Waldemar Szczepaniak, Dorota Abbe, Bożena Kropielnicka, Piotr B. Dąbrowski, Jakub Papuga, Mariusz Adamski, Przemek Chojęta, Michał Kocurek... Można by długo wymieniać.

Czasem żałuję, że sam nie miałem takich wykładowców, kiedy studiowałem. Niestety, bardzo często kadra szkół składa się z aktorów, którzy sami od wielu lat nie byli na deskach żadnego teatru. A teatr przecież cały czas ewoluuje, dotyka rożnych tematów. Trzeba być na bieżąco.

Żeby czegoś uczyć, musisz się tym czynnie zajmować. I tacy ludzie właśnie pracują tu. Niezależnie o tego, czy prowadzą zajęcia z tańca, czy emisji głosu. W tym roku mamy w sumie 24 wykładowców.

Wasza scena otwiera się spektaklem na podstawie "Lizystraty" Arystofanesa. Rzecz o buncie kobiet, czyli bardzo aktualna.

- W ogóle temat tegorocznych dyplomów jest skupiony wokół kobiet. Trochę dlatego, że na tym akurat roku jest osiem dziewczyn i dwóch chłopaków.

Dorota Abbe chciała porozmawiać z publicznością o tym, z jakimi problemami borykają się współczesne kobiety. Stąd dyplom "Lalki" oparty na książce "Historia histerii. W poszukiwaniu kobiecości" Michała Zdunika.

Drugi dyplom to właśnie "Gromiwoja według Arystofanesa" w reżyserii Jerzego Moszkowicza.

Będzie też spektakl na podstawie III części "Dziadów" zrealizowany przez Zbigniewa Walerysia. Jeszcze nie ma tytułu, ale już wiadomo, że ma dotyczyć relacji matek i synów.

Czwarty dyplom to autorska wizja "Paragrafu 22". Reżyseruje Waldemar Szczepaniak, który mówi o sobie, że jest największym specjalistą od tego tytułu. Zrobił na jego podstawie monodram i zagrał go około 500 razy.

Premiera - w maju. Tytuł - "Haczyk". To będzie komedia. Widziałem próby i zapowiada się fantastycznie.

W tym sezonie będzie też premiera bajki "Perseidy", którą napisała nasza studentka. Sama też w niej zagra.

W repertuarze znalazł się też "Lis Witalis" w twojej reżyserii. Spektakl dla dzieci.

- Zrobiliśmy go w ubiegłym roku. Grają obecni studenci trzeciego roku. Jeżdżą z "Lisem..." po całej Polsce. Mamy też plany, by zaprosić na naszą scenę monodramy innych aktorów. I żeby pokazać tu "Boboka".

To twoje dyplomowe przedstawienie z łódzkiej filmówki, w reżyserii Grigorija Lifanova, które można było zobaczyć na deskach Teatru Polskiego w Poznaniu. Widziałam, świetne.

- Gramy je co jakiś czas i mamy zgody dyrektorów wszystkich scen, na których było pokazywane, by grać je dalej. Tutaj chciałabym je pokazać w takim składzie, w jakim graliśmy w Teatrze Polskim: z udziałem Jakuba Papugi, Sebastiana Cybulskiego i moim.

Wydaje mi się, że ta przestrzeń - czarna, pudełkowa scena - jest dla tego przedstawienia idealna. Są nawet okna, które mogą zagrać fragment pokoju literata, w którym rozgrywa się akcja "Boboka".

A dla kogo jest studio aktorskie 16-?

- Dla dzieci i młodzieży. Te kursy podzieliliśmy na trzy grupy wiekowe: klasy 1-3 i 4-6 podstawówki i gimnazjum. Zajęcia są raz w tygodniu - w soboty.

Można się tu nie dostać?

- W tym roku zainteresowanie było tak duże, że część chętnych musieliśmy przeprosić i zaprosić na przyszły rok.

Wszyscy wykładowcy, którzy pracują z dziećmi, mają do tego kwalifikacje. W czerwcu planujemy trzy pokazy. To jest dla takich małych aktorów zawsze duże przeżycie - bo przychodzą dziadkowie, rodzice, ciocie...

Podczas otwarcia sceny będzie przecinanie wstęgi?

- Chciałbym, żeby prezydent Jacek Jaśkowiak przyszedł i ją przeciął. Był już na dwóch dyplomach i podobało mu się. Trzeba jednak pamiętać, że ta scena powstała nie dzięki wsparciu miasta, a dzięki społecznej zbiórce. Na portalu Polakpotrafi.pl zebraliśmy 25 tys. zł. I to dzięki tym pieniądzom można było zrobić remont. Łącznie z widownią, garderobą, szatnią.

W krótkim filmiku na Polakpotrafi.pl o wsparcie dla was apelowali m.in. Wojciech Pszoniak, Daniel Olbrychski, Maciej Stuhr, Zbigniew Zamachowski...

- To miejsce stworzyli po prostu ludzie, którzy chcieli, żeby ono było.

Naród sobie stworzył scenę? Jak Teatr Polski 140 lat temu?

- Trochę tak (śmiech ), możemy właściwie powiesić sobie konkurencyjny napis przed wejściem. Ale poważnie - ta zbiórka pokazała chyba, że Poznań takiego miejsca potrzebuje. Nie tylko dla tych osób, które się tutaj uczą - żeby miały się gdzie zderzać z publicznością, sprawdzać, jak się "łapie" światła reflektorów i jak się pracuje z nagłośnieniem. Ta scena powstała też dla publiczności. Podczas ubiegłorocznych dyplomów w maju i czerwcu, w ramach dwutygodniowego minifestiwalu, przez naszą widownię przewinęło się około 2 tys. ludzi. I wiele razy musieliśmy zatrzymywać pokazy, przepraszać widzów i wypraszać ich na chwilę, żeby przewietrzyć salę, tak było gęsto.

W profesjonalnych szkołach aktorskich studenci mają dużo okazji do wyjścia na prawdziwą scenę?

- Właśnie nie. Robi się dyplomy, ale to jest tak naprawdę pierwszy kontakt z publicznością. Na czwartym, ostatnim roku, czyli zdecydowanie za późno. Kiedy byłem jeszcze studentem, zawsze się o to wykłócałem. Na trzecim roku stworzyliśmy projekt pokazów egzaminów drugiego roku. Darmowy, otwarty dla ludzi. Żeby się pokazać. I żebyśmy mogli się skonfrontować z widownią, opowiedzieć, co i jak w takiej szkole wygląda. Te pokazy trwały przez miesiąc, pamiętam, że przychodziły tłumy. Dziekanat w końcu je zamknął. Władze uczelni stwierdziły, że nie można pokazywać, jak szkoła działa "od kuchni".

Uważam, że to jest bez sensu. Aktorstwo nie polega na tym, że się cały czas siedzi w domu, dłubie w tekstach, ćwiczy dykcję i emisję głosu. I dopiero potem, w nagrodę, wychodzi się zagrać. Kiedy przyszedłem do Teatru Polskiego, moi rodzice przyjechali na mój pierwszy spektakl. To była "Portugalia". Po przedstawieniu powiedzieli: "Wszystko super, synu, tylko słabo cię było słychać w porównaniu do kolegów". Pamiętam, że siedziałem potem nocami sam na scenie i darłem się do pustej widowni. Chciałem mówić tak, żeby słyszał mnie widz w ostatnim rzędzie. Musiałem to przećwiczyć sam, ponieważ nikt w szkole mnie tego nie nauczył. Bo kontakt z publicznością miałem na czwartym roku, a zajęcia z emisji były w małej salce z fortepianem.

Aktorstwo to praca na żywym organizmie. Trzeba ciągle badać tę materię, sprawdzać, co działa, a co nie. Można się uczyć teorii, ale co to da w momencie, gdy wyjdę na scenę? Przychodzą kolejni reżyserzy, sięgają po różne metody. I tu już nie ma czasu na zastanawianie się, czy teraz robimy teatr antyczny, elżbietański, czy może romantyczny. Czy pracujemy ze sobą metodą Grotowskiego, czy Stanisławskiego. Tę wiedzę trzeba oczywiście sobie przyswoić. Ale w teatrze liczy się to, co finalnie razem zrobimy. I co chcemy naszemu widzowi powiedzieć.

***

Łukasz Chrzuszcz i STA - Rocznik 1983, absolwent Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi. Od dwóch lat jest aktorem Teatru Nowego w Poznaniu. Wcześniej przez kilka lat można go było oglądać na deskach Teatru Polskiego w Poznaniu, gdzie stworzył m.in. świetną rolę Jana Piszczyka w spektaklu "Piszczyk". W Teatrze Nowym zagrał m.in. w przedstawieniach "Mosdorf. Rekonstrukcja", w "Przesileniu" czy "Przyjęciu dla głupca". Studio aktorskie STA, które prowadzi od czterech lat, będzie teraz działać przy ul. Ratajczaka 18, w wejściu do pasażu Apollo. W niedzielę pokażą pierwszy spektakl na nowej scenie "Gromiwoja według Arystofanesa".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji