Artykuły

Fotograf zastąpił malarza

- Starałem się wykreować aurę zbliżoną do tej, jaka wyróżnia obrazy Edvarda Hoppera, amerykańskiego realisty. On znakomicie umiał oddać nostalgię, tęsknotę, osamotnienie - mówi scenograf BORIS KUDLICKA o "La Bohéme" w Operze Narodowej.

Monika Małkowska: Zanim przystąpi pan do projektowania scenografii, poszukuje pan inspiracji w sztuce i kulturze kraju oraz epoki, tworzących tło wydarzeń. W tym przypadku sprawa wydaje się oczywista - nawet libretto sugeruje, żeby nawiązać do malarstwa XIX stulecia.

Boris Kudlička: Chyba jeszcze nigdy nie trzymałem się tak precyzyjnie libretta, jak w przypadku "La Bohéme". Gdy akcja dzieje się w pracowni, umieszczamy w niej bohaterów. Gdy w barze "Momus", tam przenoszą się postaci. Pojawia się nawet napis "Momus". Kiedy wydarzenia rozgrywają się na granicy miasta, u nas też wchodzą w graniczną przestrzeń, pomiędzy barem a jego dziwnym zapleczem, czymś w rodzaju nocnego klubu, swoistego półświatka. Potem znów wracamy do atelier artysty. Mimo to, bezpośrednich odniesień do XIX-wiecznej sztuki nie będzie. Odeszliśmy całkowicie od tradycyjnej wizji tej opery. Wymyśliłem inny klucz: ta sama dekoracja do wszystkich aktów. Jedna struktura przestrzenna, która stopniowo, fragmentarycznie się ujawnia. Inaczej mówiąc, w różnych scenach uaktywniają się coraz to inne części stałej dekoracji.

W każdą scenografię wprowadza pan jakieś "zadrażnienia". Żeby nie było do końca grzecznie. Czym teraz pan zaskoczy? A może nawet sprowokuje?

Konserwatywnie myślący ludzie zawsze doszukają się prowokacji. Ale dla tych, którzy śledzą przeobrażenia we współczesnej operze, zaskoczenia nie będzie. Jeżeli kogoś zdziwię, to... wiernością wobec przestrzeni opisanych przez Pucciniego.

Lubi pan świat " La Bohéme"? Zderzenie "koszmarnych mieszczan" z luźnym stylem bycia bohemy?

Lubię przeciwieństwa. Zresztą, dziś mamy do czynienia z podobnym konfliktem mieszczaństwa i artystów, biznesu i sztuki. Jak zawsze, ścierają się dwie postawy - konformizm i twórcza aktywność. Opowieść Pucciniego nietrudno zaktualizować - bo dzisiejsze realia upodobniły się do tych sprzed prawie dwustu lat. Ale sam zabieg przełożenia realiów z epoki romantyzmu na współczesność byłby banałem. Zamierzaliśmy podsumować, kim stał się artysta w ciągu ostatnich dwóch stuleci. Co zyskał, mając twórczą wolność; jak wysoką cenę za nią płaci. Starałem się pokazać wiarygodną historię o współczesnej bohemie, rozgrywającą się w jakiejś metropolii, niekoniecznie w Paryżu. Może to być Nowy Jork, Londyn, nawet Warszawa. A jeżeli Paryż, to nie Montmartre, lecz okolice Centre Pompidou. Chciałem uświadomić odbiorcom, że obecnie artyści mają podobne problemy, jak kiedyś, nie tylko finansowe. Choć zmieniło się otoczenie, sposób tworzenia i myślenia pozostał podobny. I nadal brak akceptacji dla twórczych jednostek, żyjących wedle własnego rytmu i reguł. Dlatego też wyeksponowałem samotność artystów.

Wzorował się pan na jakiejś konkretnej postaci?

Powstał konglomerat kilku osób, w towarzystwie których nieraz się obracamy. Stworzyliśmy postać, która jest rodzajem współczesnego dandysa o niezwykle szerokiej skali nastrojów. Podczas "wzlotu" żyje na całość, a gdy ma "dół", leży i nie wie, co ze sobą począć. Właśnie stany psychiczne artysty interesowały nas najbardziej. Pytanie, dlaczego ktoś tworzy. Jakim kosztem to się odbywa. I jak wobec tego niezrozumiałego dla siebie zjawiska znajduje się Mimi, jak to na nią wpływa. Część akcji "La Bohéme" rozgrywa się w pracowni malarza. Nasz Marcel nie maluje. To artysta multimedialny, zajmujący się między innymi fotografią. Dlatego na scenie w jego studio wisi rama fotograficzna i stoi kamera. Jest też duża kanapa i ekran do wyświetlania slajdów. Budujemy nastrój pracowni za pomocą realistycznych środków, bowiem uwiarygodniają zachowanie artysty. Zamiast rzucać się z pędzlem na płótno, fotografuje niektóre momenty spektaklu. I te sceny w finale, kiedy umiera Mimi, wracają jako wspomnienia. To ma uzasadnienie - natomiast malarz miotający się po scenie, udający, że pracuje nad już wcześniej namalowanym obrazem, wydał mi się śmieszny i niewiarygodny. Multimedia uznaliśmy za szczególnie pasujące do opery, która też stała się gatunkiem łączącym rozmaite dziedziny sztuki.

Jaki klimat dominuje w spektaklu? Mam na myśli klimat wizualny?

Starałem się wykreować aurę zbliżoną do tej, jaka wyróżnia obrazy Edvarda Hoppera, amerykańskiego realisty. On znakomicie umiał oddać nostalgię, tęsknotę, osamotnienie. I jakąś metafizykę przestrzeni.

A pan czasem maluje? Albo robi zdjęcia?

Na malarstwo trzeba więcej czasu i wyciszenia. Jestem nieustannie zajęty, spotykam za dużo ludzi. Mogę sobie pozwolić jedynie na rysowanie, co od czasu do czasu robię. Niemożność malowania rekompensuję sobie multimedialnym projektowaniem scenografii. Poza tym to, co buduję i ustawiam na scenie, można uznać za instalacje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji