Artykuły

Mój kolega Papież

- Gdy został Papieżem wszystko się zmieniło. Przestałam być artystką, a stałam się "koleżanką Papieża"- O Karolu Wojtyle opowiada DANUTA MICHAŁOWSKA, w pierwszą rocznicę Jego śmierci.

Koleżanka Papieża z czasów, gdy nie był jeszcze księdzem. Wielka dama polskiej sceny, gwiazda legendarnego Teatru Rapsodycznego i Teatru Jednego Aktora opowiada o swojej przyjaźni z Karolem Wojtyłą w pierwszą rocznicę Jego śmierci.

Jest takie piękne Pani zdjęcie z biskupem Wojtyłą przy stole. On w rogowych okularach. Ale zaraz, zaraz, przecież Papież nie nosił okularów!

- To zdjęcie zrobiono w 1961 roku na tradycyjnej "lampce wina" po premierze "Dziadów". Teatr Rapsodyczny świętował wtedy swoje 20-lecie. Gdy się poznaliśmy w czasie okupacji, Karol nie używał okularów. Ale potem, kiedy był biskupem w latach 60., już je nosił. Może był krótkowidzem. Potem już nigdy nie widziałam, żeby nosił okulary. Nawet do czytania. Ale musi pani wiedzieć, że jak został księdzem, to siłą rzeczy między nami wytworzył się dystans i nie pytałam Go, co się stało z Jego wzrokiem. Częściej zaczęliśmy się spotykać, jak już został papieżem.

Chyba tęsknił za Polską, więc nas, swoich starych znajomych, co jakiś czas przyjmował u siebie w Watykanie Może nie widywaliście się zbyt często, ale intensywnie korespondowaliście. Wyda Pani tę korespondencję?

- Nie! Nie uważam tego za stosowne. Ponieważ toczy się proces kanonizacyjny, zrobiłam kserokopie i dostarczyłam wszystkie listy do Kurii Krakowskiej, ale uważam, że nie należy teraz zbyt dużo o tym mówić, bo to może rodzić plotki. A ich i tak wokół Niego było dużo, bo dla świata był papieżem z dziwnego kraju. Na dodatek był nietypowy: wysportowany, był młody, kiedy został papieżem. A potem, jak i my wszyscy, zaczął się starzeć i miał kłopoty: to z ręką, to z nogą, to z palcem.

Z tym zmiażdżonym palcem?

- Zmiażdżyły go drzwi samochodu przy wysiadaniu, gdy jechał na uroczystość rozdawania paliuszy kardynalskich. Co prawda siostry Mu go szybko zabandażowały, ale opatrunek przesiąknął krwią i Papież taką zakrwawioną ręką rozdawał białe, z owczej wełny utkane paliusze. Uroczystości nie przerwano.

Jak wyglądała Pani prywatna żałoba po śmierci Jana Pawła II?

- Niewiele pamiętam, bo przez pierwsze godziny, dnie i miesiące chodziłam oszołomiona. Właściwie do dziś nie otrząsnęłam się... W każdym razie moja żałoba nie polegała na ubieraniu się na czarno.

Znaliście się w czasach, gdy umarł ojciec Wojtyły. Czy Pani wie, jak przeżył tę śmierć?

- Nie. Karol był człowiekiem zamkniętym. Nigdy by nie przyszedł na próbę i płakał. O tej śmierci dowiedziałam się właściwie przypadkowo od pani Aleksandry Kydryńskiej. Pani Kydryńska matkowała Wojtyle, często przychodził do nich na obiady, a wręcz mówił do niej "mamo". Czasami myślę, że może powinnam była wtedy porozmawiać o tym wszystkim z Karolem. Ale ja nie miałam instynktu siostrzanego i nie byłam Jego powierniczką...

Mówimy dziś, że niezwykłe odchodzenie Papieża to było misterium śmierci, którego byliśmy świadkami. A jak On żegnał innych?

- Opowiadała mi pani doktor Rybicka, której mąż, profesor fizyki, był bliskim przyjacielem i towarzyszem wypraw kajakowych księdza Wojtyły, o wielce znaczącym zdarzeniu. Papież, sam już ciężko chory, zatelefonował do profesora Rybickiego do szpitala, wiedząc, że jest umierający. Panowie sobie porozmawiali, a na koniec odśpiewali przez telefon hymn żeglarski, który zawsze śpiewali na spływach kajakowych. Jestem pewna, że dla Wojtyły śmierć była jedynie odejściem do Boga, nie przeżywał tego jako tragedii. Jego matka umarła, gdy miał osiem lat i podobno przyjął to ze spokojem nietypowym dla dziecka. Rozmawialiśmy o tym ze znajomymi wiele lat później. Wszyscy mieliśmy nieodparte wrażenie, że Karol był w swoim myśleniu, w swoich wyborach niesłychanie przejrzysty. Wiara Jego była głęboka, niezachwiana i obecna na co dzień.

Widziała Go Pani kiedyś płaczącego?

- Nigdy. Zamyślonego, skupionego - tak. Ale nigdy plączącego.

Opowiada Pani o Nim jak o kimś. kto ukrywał emocje, kto był bardzo zrównoważony, ale przecież pamiętamy Go jako "emocjonalnego papieża", tego który się śmiał, żartował, zachowywał się niekonwencjonalnie. Stał się bardziej otwarty dopiero jako papież?

- Prawda o nim jest złożona. Był otwarty i radosny, a jednocześnie skupiony i refleksyjny. Z chwilą, gdy został papieżem, zmienił się jego język. Zapewne Duch Święty tak Go przemienił. Stał się bardzo komunikatywny.

A poczucie humoru nie opuściło Go do końca, skoro dwa tygodnie przed śmiercią potrafił do Pani napisać: "Droga Danusiu, nie jest z tobą tak źle, skoro jesteś w stanie występować. Ze mną jest trochę gorzej".

- Pisałam do niego o zwykłych rzeczach, o swoich planach scenicznych, o pracy nad rolami, o codzienności. On tego potrzebował. Natychmiast odpisywał. Króciutko, ale często pojawiał się jakiś żarcik, każdy Jego list miał pointę.

Pamięta Pani to pierwsze wrażenie w 1938 roku, gdy zobaczyła Go Pani na wieczorze autorskim młodych poetów w Domu Katolickim w Krakowie? Podobały się Pani Jego wiersze?

- Podobało mi się to, jak je recytował. Natomiast nie rozumiałam z nich ani słowa. Miałam 15 lat i to było dla mnie za trudne.

Czym jeszcze zwracał uwagę? On był inny. Miał przepiękny głos. Jego inność polegała także na tym, że był niemodnie ubrany i uczesany. Wszyscy chłopcy byli w garniturach, a On w marynarce i koszuli, ale bez krawata! Tak można było iść na spacer do Lasku Wolskiego, a nie występować na estradzie! Poza tym włosy miał dość długie, co było zupełnie niebywałe.

Rok później, w 1939, oglądała Go Pani w czasie Dni Krakowa, w spektaklu Mariana Niżyńskiego "Kawaler księżycowy" wystawianym na dziedzińcu Collegium Nowodworskiego.

- Tak, Wojtyła grał byka. Miał maskę byka pod pachą, czarne spodenki z satyny i rękawice bokserskie. To było awangardowe przedstawienie. Niech pani posłucha, jaki tekst wygłaszał: "Ja jestem byk, co udaje od czasu do czasu człowieka. Boks mi papusiać daje. Więc żrę i na posadę czekam. Prosty sierpowy, prosty sierpowy, znam ideałów skorowidz. Byczo jest i morowo, wzwyż idzie krzepka Polska". To była polityczna satyra, żarty z ówczesnego rządu.

Jak Pani myśli, dlaczego Wojtyłę ciągnęło na scenę? Czy jednak w tamtych czasach nie uważano aktorstwa za trochę niepoważny zawód?

- To były raczej studenckie zabawy Wojtyła do studium aktorskiego zapisał się na pierwszym roku polonistyki. To w "Studio 39" ustawiono Mu ten piękny głos. Razem z Wojtyłą w tym przedstawieniu występowała Krysia Dębowska, babcia Mai Ostaszewskiej, mojej studentki ze Szkoły Teatralnej, obecnie znanej aktorki. Krysia opowiadała mi, że to studio było bardzo profesjonalne. Kazano im na przykład szukać rezonansu głosowego, zakładano im w tym celu specjalne maseczki. Wojtyła, tak jak wszyscy, ćwiczył więc intensywnie między innymi głos.

Wybucha wojna, w jakiś czas po powrocie profesorów z obozu w Sachsenhausen zaczynają się studia na tajnym Uniwersytecie Jagiellońskim. W sierpniu 1941 roku zakładacie teatr.

- Pomysłodawcami tego teatru byli Mieczysław Kotlarczyk i Wojtyła. Pracowałam wtedy w dużej firmie jako maszynistka. Pamiętam, jak Karol przyszedł z Solvayu (to było Jego miejsce pracy) w roboczym kombinezonie i drewniakach, czym wzbudził wielkie zainteresowanie moich koleżanek. Powiedział wtedy: "Masz przeczytać Króla-Ducha. Za kilka dni pierwsza próba u Dębowskich". Byłam już po tajnej maturze i doganiałam Kotlarczyka i Wojtyłę pod względem znajomości fonetyki opisowej języka polskiego. Czułam się dzięki temu pewniej, bo oni pod tym kątem zastanawiali się nad każdym słowem. Byliśmy świadomi poprawnej wymowy, wiedzieliśmy, jak trzeba wymawiać słowa. Słowo było w centrum naszego zainteresowania. Recytacja poezji była głównym, a właściwie jedynym środkiem wyrazu w tym teatrze. Dużo dyskutowaliśmy nad "Królem-Duchem", to był ogromny wysiłek. Gdy dobrze poszła próba, to Karol przeważnie rozładowywał radość fizycznie: stawał na głowie albo na rękach, obchodzi! pokój dookoła. Ale nie był wesołkiem. W Nim była radość z tego, co się udało.

W czasie wojny próby spektakli odbywały się także w Jego domu...

- Bardzo często bywałam na ulicy Tynieckiej. Mieszkał w kamieniczce ciotek ze strony matki. Jego mieszkanie to była nędzna suterena.

Wisiały w tym domu święte obrazki?

- Żadnych atrybutów dewocji sobie nie przypominam. To było bardzo biedne mieszkanie. Wchodziło się do ciemnego przedpokoiku, z niego do ciemnej kuchni, a z niej do pokoju. Był tam stolik, tapczan. Nie było łazienki. Myło się w kuchni.

W czasie wojny po próbie wracacie sami tramwajem przed godziną policyjną. Pani jest smutna. I On pyta: "Co z tobą, Danusiu?" Ale zadaje to pytanie po francusku. Dlaczego?

- Ta francuszczyzna stwarzała pewien dystans. Chciał być delikatny, dyskretny i dlatego użył innego języka. Francuskiego uczyła go panna Jadwiga Lewaj. Można ich było spotkać spacerujących nad Wisłą, bo nauka polegała na konwersacjach na powietrzu. Te nauki odniosły efekt, bo ze wszystkich obcych języków francuski chyba znał najlepiej.

A co się takiego z Panią działo, ze musiał Pani zadać to pytanie?

- Byłam 17-letnią dziewczyną, z problemami sercowymi... A on dużo widział i był wrażliwy na innych. Dla mnie był kolegą i jeszcze nikomu nie śniło się, że będzie księdzem. Gdyby nim był, mogłabym z nim porozmawiać o swoich sprawach.

Mówiło się o Nim, gdy już był papieżem, "boży atleta". Za młodu musiał być atrakcyjnym mężczyzną...

- Atrakcyjnym mężczyzną to był Gary Cooper, Clark Gable, Erol Flynn. Karol był przystojny, rosły. Ale nie zauważyłam, żeby się specjalnie podobał dziewczynom. Byłam zakochana w kimś innym, może dlatego widziałam w Nim przede wszystkim wspaniałego kolegę.

Zdziwiła się Pani, gdy zobaczyła Go po wojnie w sutannie. Nic nie zapowiadało, że będzie księdzem?

- Teraz to mamy "księży posoborowych". A wtedy, 60 lat temu, ksiądz to był ktoś z innej gliny ulepiony. Naszą dziewczęcą wyobraźnię zaprzątało pytanie, czy ksiądz pod sutanną nosi spodnie, bo to był ktoś jakby nie z tego świata. A tu nagle kolega zostaje kimś takim! Powoli zaczynał rzadziej przychodzić na próby. Potem miał wypadek: wpadł pod samochód i miał wstrząs mózgu. Kiedy zamieszkał u arcybiskupa Sapiehy, gdzie było tajne seminarium, nasze kontakty się urwały.

W sumie nie odpowiedziała mi Pani, czy żałowała, że został księdzem?

- Wszyscyśmy żałowali, że został księdzem, mógł być wielkim artystą! Doktor Tadeusz Kudliński, który był jakby opiekunem naszej grupy, odbył z Nim wielogodzinną rozmowę, żeby zrezygnował. Jedno, co osiągnął, to to, że nie poszedł do klasztoru. Bo chciał iść do Karmelitów Bosych.

On nie bał się kobiet, nie był przy nich skrępowany. To było wyjątkowe dla księdza z tamtych czasów?

- Nie wytwarzał sztucznego dystansu i w tym sensie był nowoczesny. Proszę pamiętać, że w tamtych czasach katecheci grzmieli, że "Matka Boska spodni by nie nosiła". A On wyjeżdżał na spływy, na górskie wędrówki, w których uczestniczyły także kobiety.

Proszę mi wytłumaczyć jedną rzecz. W Warszawie w 1944 wybucha powstanie. Młodzi, jak Baczyński, Trzebiński, nie tylko piszą, ale też działają w podziemiu. A wy recytujecie sobie ..Króla-Ducha". Dlaczego?

- Nie "sobie", tylko ludziom pozbawionym polskiej sztuki! Tu była stolica Generalnej Guberni i prawie w każdym mieszkaniu był dokwaterowany Niemiec. Kraków był zielony od niemieckich mundurów. Siłą rzeczy konspiracja w Krakowie była ściślejsza. Znaczna część chłopców poszła do partyzantki do lasu, a Wojtyle nie wolno było, bo był klerykiem. Nasz Teatr Rapsodyczny był założony z polecenia władz Państwa Podziemnego z Londynu. Wojtyła, Kotlarczyk byli w tajnej organizacji Unia. Kiedy Wojtyła poszedł do seminarium, Sapieha musiał go zwolnić z uczestnictwa w organizacji podziemnej poprzez Rzym, bo kleryk nie mógł należeć do żadnych tajnych organizacji.

Dużo ryzykowaliście, spotykając się w domach na recytacjach.

- Ludzie byli spragnieni słowa polskiego! Przecież wtedy kino, prasa, radio były tylko niemieckie! W Warszawie były kabarety, teatry. A u nas nie. Nawet filharmonia była "Nur fur Deutsche".

Czy Wojtyła był odważny?

- Na pewno. Myśmy się nie bali. Naprzeciw okien, gdzie odbywał się wykład ze staro-cerkiewno-słowiańskiego, rozstrzelano 20 osób. Byliśmy na wszystko przygotowani.

I nawet ręce się nie spociły? Nogi nie drżały?

- Nie. Nie widziałam, żeby Karol kiedykolwiek się bał. Przedwojenna szkoła tak nas patriotycznie wychowywała, że uważaliśmy za oczywiste, że należy się poświęcać.

Kiedy w 1961 roku Wojtyła był już biskupem pomocniczym i przyszedł na pokaz "Dziadów" z okazji jubileuszu Teatru Rapsodycznego, "opiekujący" się waszym teatrem ubek prosił Go o zdjęcie srebrnego krzyża biskupiego.

- Ależ skąd! Wojtyła sam zdjął krzyż przed wejściem na widownię. Na pewno nie było to ze strachu czy pod dyktando ubeka. Po prostu nie chciał wchodzić na widownię jako biskup. Tego wieczoru zrobiono właśnie to zdjęcie, o którym rozmawiałyśmy na początku. I niech pani spojrzy, jaki jest skromny. Zupełnie nie jak biskup.

Jak Pani myśli, kim Pani była dla Niego przez te wszystkie lata?

- Nie wiem. Ale On chyba tęsknił za znajomymi. Zawsze pytał, co słychać w teatrach. Te ostatnie lata to już były kolejne pożegnania.

Zaczęto Panią inaczej traktować, gdy Pani kolega został Papieżem.

- Wszystko się zmieniło. Przestałam być artystką, a stałam się "koleżanką Papieża".

Rozmawia Pani z Nim w myślach?

- Tak. Czuję, że On wie, co się zemną dzieje, pomaga mi. Cały czas opowiadam Mu o sobie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji