Artykuły

Śmiej się, śmiej

Na pierwszy rzut oka wydają się poważnymi ludźmi. Ale po chwili nie wiesz, czy mówią coś serio, czy już z ciebie żartują. Bez dystansu i luzu trudno porozumieć się z JOLANTĄ WILK, KATARZYNĄ KWIATKOWSKĄ, MICHAŁEM ZIELIŃSKIM i WALDEMAREM OCHNIĄ.

Robią żarty nieustannie. Sobie i wszystkim dookoła. Przebywanie w ich obecności grozi permanentnym bólem brzucha... ze śmiechu.

Od paru miesięcy w cyklu "Rozmowy w tłoku" wcielają się w osoby znane z życia publicznego i politycznego. Pod wodzą świetnego satyryka i show-mana Szymona Majewskiego wyśmiewają polityków, dziennikarzy, artystów. Majewskiego zna już cała Polska, o nich nic prawie nie wiadomo.

Ich charakteryzacja trwa około czterech godzin. Jolanta Wilk, jasnowłosa, o twarzy i glosie anioła, zrzuca pilotkę, skórzaną kurtkę - i przemienia się w przaśną Renatę Beger, posłankę Samoobrony. W show naśladuje także obie prezy dentowe: byłą - Jolantę Kwaśniewską i obecną - Marię Kaczyńską, posłankę Joannę Senyszyn, dziennikarkę Janinę Paradowską. Bardzo żywiołowa Katarzyna Kwiatkowska, w ciemnej marynarce ze znaczkiem Lenina w klapie, zasłynęła rolą Krystyny Jandy. Świetnie wychodzi jej feministka Kazimiera Szczuka i piosenkarka Doda Elektroda. Przystojny Michał Zieliński wydaje się cichy i spokojny. Na sesji zdjęciowej szybko staje się rozbrykanym chłopcem. Wygłupia się, beczy jak koza, śpiewa. W programie odgrywa role posłów: Andrzeja Leppera, Donalda Tuska, prezydenta Lecha Kaczyńskiego, marszałka Włodzimierza Cimoszewicza. Razem z Waldemarem Ochnią prześcigają się w parodiowaniu. Ochnią jest mistrzem, umie naśladować około stu różnych głosów. W programie to często Jerzy Urban, bywa też Lechem Wałęsą. Józefem Oleksym, Januszem Rewińskim. Gdy Jola Wilk zakłada pod spódnicę pogrubiające majtki z warstwą gąbki, wykrzykuje do Michała Zielińskiego. - Pobrudziłeś mi różową bieliznę!

To ty ją ostatnio miałeś na sobie, jak udawałeś panią Gronkiewicz-Walz. On - już jako Lepper - odkrzykuje barytonem: - Idź, kobieto! A widział kto, jak się babie w głowie przewróciło.

Gdy w wolnej chwili Jola opowiada coś o sobie, Zieliński krzyczy: - To mitomanka, chce, aby o niej jak najwięcej napisać! Proszę jej nie słuchać. I dodaje: - Kiedy to Jolu było? W 1620 roku?

- Jestem bardzo poukładana - kontynuuje opowieść Wilk.

- Tak, aktor musi być poskładany, tak mawiał nawet wielki mistrz Jan

Świderski - przerywa Zieliński. - Do Joli o czwartej nad ranem przychodzi ekipa. Składają ją, przykręcają głowę, tułów, nogi i na dziesiątąjest już gotowa.

Wilk, która uwielbia abstrakcyjne dowcipy, zaczyna poruszać się jak automatyczna lala. Demonstruje doczepiane części ciała. Kasia Kwiatkowska kończy kanapkę i wybucha śmiechem: - No, proszę was! - mówi głosem Dody. W czarnej peruce, makijażu i wąskich okularach od razu zmienia się w Kazimierę Szczukę. Zaczyna nerwowo się poruszać, składać ręce jak znana feministka. - Ale wygrrrubaszona marynarka - inaczej wypasiona, super - mówi z charakterystyczną dla niej wadą wymowy o ubraniu, które zakłada.

Najdłużej trwa przeróbka Waldemara Ochni. Na jego bujne blond włosy charakteryzator nakłada coś w rodzaju plastykowej torby. Potem jeszcze kilka butelek podkładu, olbrzymie uszy, podgardle. I już Jerzy Urban jak żywy, identyczne ruchy, niski głos.

MŁYNEK DO KAWY I KOT W PIASKOWNICY

Pięcioletnia Jola Wilk doprowadzała do szału rodzeństwo. Budziła ich, wydając odgłosy elektrycznego młynka do kawy. Brat i siostra już studiowali.

- Dla moich rodziców byłam takim nieoczekiwanym, późnym prezentem od losu. Może dlatego w życiu przydarza mi się tak wiele dziwnych historii - opowiada. Wychowała się w Tarnowskich Górach. Już w przedszkolu marzyła, aby występować. - Chodziłam na rytmikę i wszyscy mówili: "Ona ma tupet", a ja myślałam, że chodzi o tupanie, więc podskakiwałam jeszcze częściej.

Delikatna, chuda, miedzianowłosa. W szkole grała Anię z Zielonego Wzgórza. Myśleli: taka cicha, spokojna, a w niej siedział diabeł. Wieczorami pisała romanse. W szkole średniej zdobyła nagrodę na Krajowym Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu. Śpiewała piosenkę "Zielona dolina". W jury zasiadali Jerzy Wasowski i Jeremi Przybora. Ta nagroda natchnęła Jolę do wyboru studiów aktorskich. Ma ciekawą barwę głosu, sopran. Podczas egzaminów pytano ją, gdzie go szkoliła, bo już ustawiony. - Sama się nauczyłam, śpiewałam równolegle z płytą - odpowiedziała zgodnie z prawdą. Skończyła dwie uczelnie: Wydział Aktorski Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej we Wrocławiu i bohemistykę, czyli język czeski na Uniwersytecie Śląskim.

- Od dzieciństwa miałem łatwość w rozśmieszaniu wszystkich dookoła

- przyznaje Michał Zieliński. - Do wyboru zawodu skłoniło mnie uwielbienie dla Piotra Fronczewskiego. Poznałem go, kiedy broniłem pracę magisterską w PWST i powiedziałem speszony: "Jestem pana idolem". Zieliński pochodzi z Warszawy, w jego domu często bywał wspaniały aktor i wykładowca, profesor Aleksander Bardini. - Przychodził do nas i mówił: "Daj pyska" - wspomina Michał. - Przynosił mi czekoladę z orzechami. Potem, gdy dowiedziałem się, że kim naprawdę jest, przeżyłem szok. Odradzał mi studia aktorskie. Gdy już je ukończyłem, powiedział: "Jeśli już, to tylko w Teatrze Powszechnym". Zieliński pracuje w nim od dziewięciu lat. Katarzyna Kwiatkowska zna Zielińskiego z uczelni, studiowała rok niżej. Już w przedszkolu wiedziała, że będzie aktorką. Grała we wszystkich dziecięcych przedstawieniach. Gdy była w podstawówce, zapisała się do ogniska teatralnego prowadzonego przez państwa Halinę i Jana Machulskich przy Teatrze Ochoty. - Od pierwszej klasy przyjaźniłam się z Magdą Stużyńską, dziś aktorką. W szkole, na robotniczym Muranowie, czułam olbrzymią potrzebę wygłupiania się, robienia happeningu. Umawiałam się z Magdą i przynosiłyśmy wystawne śniadania. Na brzydkich płytkach PCW układałam obrus, a na nich ogóreczki, jajka, masełko. Podczas egzaminu do PWST miała za zadanie odegrać fragment tekstu z "Polowania na karaluchy" Janusza Głowackiego. Katarzyna poszła na całość: "Cześć Janek! Ania, nie poznajesz mnie? - odezwała się do Jana Englerta i Anny Seniuk, członków komisji, którzy

mieli odgrywać gości w jej scence. Rozsypała cukier, tłukąc cukierniczką wyimaginowanego karalucha, a na koniec poślizgnęła się i przewróciła. Nie wierzyła, że się dostanie. Zdała.

Jeszcze inaczej na scenie pojawił się Waldemar Ochnia. Pochodzi z Radomia i mieszka tam do dziś. W piaskownicy naśladował zwierzęta. Gdy symulował psio-kocią awanturę, sąsiedzi stawali na równe nogi. Ze szkoły przynosił uwagi za przedrzeźnianie nauczycieli. Teraz, gdy ich spotyka, przyznają: "Nie wiedziałem, że zabawy mogą okazać się profesją". Nie chcecie tego zauważyć - mówi z przekąsem Ochnia. Marzył o aktorstwie, ale były trudne czasy. Zakończył edukację jako technik mechanik. Krótko był kontrolerem jakości w zakładzie przemysłowym. Zawsze jednak występował w amatorskich kabaretach, śpiewał z zespołem.

- Jeździłem z koncertami po Polsce i tak zaczęła się moja przygoda z estradą, która trwa już trzydzieści lat - opowiada. Do zawodu satyryka parodysty namówił go Tadeusz Ross. Spotkany na jednym z koncertów zapytał: "Co ty robisz na tej prowincji?".

POPYT NA ŚMIECH

Michał Zieliński siedzi przy stoliku w warszawskiej kawiarni Nowy Świat. Ubolewa, że skończyły się czasy dobrego kabaretu i jego mistrzów Edwarda Dziewońskiego, Wiesława Michnikowskiego. - Tu, gdzie jesteśmy, występował Kabaret Dudek - mówi. - Jakbym urodził się wcześniej, może bym w nim grał. Rozśmieszanie to bardzo trudna sztuka, a napisanie świetnego tekstu jeszcze większa. Waldemar Ochnia sam wymyśla dialogi, z którymi jeździ po kraju.

- W latach 70. i 80. ludzie reagowali na satyrę polityczną żywiołowo - wspomina. - Dziś trzeba żartować inaczej, bardziej dosłownie. Ale zauważam ogromne zapotrzebowanie na śmiech. Ma nadzieję, że wrócą jeszcze dobre czasy dla kabaretu. Najbardziej lubi parodiować ulubionych mistrzów komedii: Władysławów Hańczę i Kowalskiego. - Żałuję, że coraz trudniej o tak wspaniałe głosy, jak Władysława Bartoszewskiego. To mistrzostwo samo w sobie - mówi. Teraz przygotowuje się do roli Przemysława Edgara Gosiewskiego i obu braci Kaczyńskich.

Michał Zieliński przyznaje, że lubi odgrywać Andrzeja Leppera. Gdy go słucha i ogląda, jest zaskoczony jego nieprzewidywalnością. Na głos, sposób mówienia wyczulona jest Katarzyna Kwiatkowska. Ma zdolności językowe, dobrze mówi po włosku, francusku. Teraz dokształca się na kursie angielskiego. Lektorzy z powodu świetnego akcentu przesuwają ją do wyższej grupy. Potem wychodzi na jaw, że ma braki. - Żebym potrafiła naśladować jakąś osobę, muszę ją zobaczyć, jej mimikę, gesty - mówi. - Krystyna Janda zachwycała mnie od zawsze niesamowitą ekspresją. Przez wiele lat Kwiatkowska występowała głównie w offowych przedstawieniach. - Właściwie chciałam już skończyć z aktorstwem. Na castingach słyszałam, że świetnie zagrałam, ale zawsze coś nie pasowało: za młoda, za stara, za ładna, za brzydka. Niektórzy sugerowali: "Jesteś już w przejściowym wieku". A ja nie skończyłam jeszcze 30 lat! Zaczęła zastanawiać się nad zmianą zawodu. Myślała o publicystyce, prowadziła w telewizji Puls program kulturalno-społeczny. W końcu poszła na casting do programu Szymona Majewskiego i udało się. Nagle zaczyna być rozpoznawalna, chwalą ją. - Cieszę się, że Szymon wreszcie prowadzi swój program i jest popularny - dodaje Zieliński. - Pracowałem dla niego jeszcze w Radiu Zet, występowałem w audycji "Sponton". Majewski to kopalnia żartów, pomysłów i niezwykłego humoru. Przez Radio Zet Majewskiego poznała też Jola Wilk. Nagrywała głosy do reklam, on prowadził pierwszy program "Rebusy". Ktoś mu powiedział, że jest dziewczyna o abstrakcyjnym dowcipie. - Kiedy go zobaczyłam, zauważyłam podobieństwo do mojego dziadka, którego zdjęcie noszę w portfelu - opowiada aktorka. - To ojciec mamy, zginął w czasie wojny, ale czuwa nade mną. Jola wyciąga pożółkłą fotografię, a na niej młody, przystojny pan z wielką grzywą i wyrazistymi oczyma. Rzeczywiście, bardzo przypomina Szymona. Do "Rebusów" pisali krótkie scenariusze, częściej jednak nagrywali bez przygotowania. Potem była "Majewiada" i "Sponton". - Szymon urzekł mnie poczuciem humoru: szlachetnym, subtelnym, mało kto wie, że pisze też liryczne piosenki do muzyki Pawła Betleya - mówi Jola. - Bardzo się lubimy i chyba przyjaźnimy, dobrze znam jego żonę Magdę i dzieci. Aby jednak wystąpić w jego programie, musiałam, tak jak wszyscy, wziąć udział w castingu. Parodyści mają swój kodeks. Nigdy nie kpią z chorób, kalectwa, za to sposób mówienia: specyficzna artykulacja, lekka wada wymowy, częsty szczękościsk to woda na ich młyn. Dialogi do "Rozmów w tłoku" pisze Ola Wolf. Ale gdy cała piątka spotyka się na nagraniach, dodają do roli coś swojego, modyfikują. I świetnie się przy tym bawią.

RADOŚĆ ŻYCIA

Mają dystans, poczucie humoru, ale czy to pomaga im w życiu? - Jestem szczęśliwa. Mam śliczne mieszkanko, zakochałam się - opowiada anielskim głosikiem Jola Wilk. Czy mówi prawdę, czy znów żartuje? Okazuje się, że z narzeczonym robią sobie nawzajem kawały. Na przykład podrzucają różne rzeczy. - O, chyba coś mam - mówi i sięga do torebki. Wyjmuje najpaskudniejszego misia świata. Uszaka, jak z rosyjskiej bajki. - To od ukochanego. Nie pozostaję mu dłużna, ostatnio ta sama maskotka wypadła mu z teczki podczas ważnego spotkania. Ci, co mnie mało znają, myślą - łagodna. Pozory mylą, bywam złośliwa. W trudnych chwilach rozmawia z Bogiem. Wiarę traktuje bardzo serio, nie jest jednak dewotką. Uważa, że śmiech to esencja życia. Można cierpieć i być radosnym. Podczas studiów we Wrocławiu Jolanta mieszkała u pani Marii, 87-latki. - Ta repatriantka spod Lwowa była bardzo schorowana - wspomina Jola. - Nigdy nie widziałam, żeby narzekała. Gotowała mi obiadki i zawsze była w dobrym humorze. Chciałabym taka być.

Katarzyna Kwiatkowska i Michał Zieliński są bardzo wrażliwi. - Jestem typem choleryka - przyznaje aktor. - Już moja babcia mawiała, że przypominam krowę, co da wiadro mleka i potem kopytem je przewróci. Są momenty, kiedy wyrzucam z siebie pokłady energii, a po pół godzinie ogarnia mnie smutek. Przejmuję się, nie radzę sobie w ciężkich

chwilach. Gdyby nie moja żona Dorota, nie dałbym rady. Ona mnie wspiera, ratuje. Dorota i czternastoletnia córka Joanna traktują Michała z dystansem. Śmieją się, a czasem razem popadają w szał wygłupów. On potrafi być jak krnąbrny dzieciak. Bierze pokrywki, zakłada na głowę, udaje Myszkę Miki lub dzikim głosem odbiera domofon.

- Nie jestem silna psychicznie - przyznaje Katarzyna Kwiatkowska. - Nie wierzę w siebie, łatwo mnie zranić. Miałam bardzo szczęśliwe dzieciństwo, zawsze byłam hołubioną i rozpieszczaną "cudowną" Kasią. Nie spotkały mnie żadne przeciwności losu, wszystko mi się udawało. Dlatego trudno znoszę porażki.

Była córeczką mamusi, długo nie wyprowadzała się od niej. Odkąd mieszka sama, uczy się samodzielności. - Kiedyś nigdy nie posprzątałabym w domu, teraz nauczyłam się wręcz pedantycznie szorować kafle, prać. Nie gotuję, ale dla ukochanej osoby potrafię to nawet polubić. Dla Waldemara Ochni żona Barbara to najważniejszy recenzent i krytyk. Na niej pierwszej testuje swoje żarty. Są ze sobą ponad trzydzieści lat.

- Bliscy przywykli już do moich kawałów, nawet pies, z którym rozmawiam jego językiem: oszczekuję, warczę - mówi. Do życia potrzebuje humoru, on daje mu energię i radość. - Nie znoszę tej całej wszechogarniającej powagi, srogich min - dodaje Ochnia. - Kiedyś występowałem na koncercie charytatywnym poświęconym chorym dzieciom. Śmiały się. Pediatra, profesor Andrzej Januszewicz, powiedział mi: "Sam pan sobie nie zdaje sprawy, jakim jest wspaniałym terapeutą".

Na zdjęciu: Katarzyna Kwiatkowska.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji