Artykuły

"Don Juan" we Wrocławiu

To prawda, że "Don Juana" molierowskiego niełatwo jest dzisiaj wystawiać. Że ta dziwna, na poły fantastyczna komedia (czy tragikomedia) będąca właściwie dialogiem toczonym z pozycji dwu racji musi mieć "klucz". Że nie pasuje tu klucz stosowany do innych sztuk molierowskich, tych bardziej "życiowych", konkretnych. Że wreszcie ten "Don Juan" uznawany był przez wiele lat za "dzieło ciemne, dziwaczne i nieskładne". Inna sprawa, że niesłusznie. Ale wszystkie te prawdy razem wzięte nie usprawiedliwiają kształtu wrocławskiego przedstawienia). Trudno pojąć, czym ono jest. Najprostsza odpowiedź powinna brzmieć: zlepkiem pomysłów, amalgamatem konwencji, wzorcem niespójności konstrukcyjnej i nieprzystawalności treści do formy. I jeszcze: możliwością nie wykorzystanych szans. A także dowodem na brak owego "klucza".

Spójrzmy po kolei na poszczególne elementy spektaklu. Don Juan (Andrzej Hrydzewicz) jest sobie po prostu młodzieńcem bimbającym na wszystko, cały czas usiłującym pokazać dystans intelektualny wobec poglądów narzuconych mu przez tekst. Jego nagłe przejście na pozycje obłudnika jest w tym ustawieniu postaci i w tym spektaklu nie tylko niczym nie uzasadnione ale i w pełni nie przekonujące. Kim jest więc w końcu ten Don Juan? Zwykłym łajdakiem, współczesnym przedstawicielem indyferenta - "bananowca", uwodzicielem z nudów? Bo nie molierowskim libertynem i ateuszem la mode, kompromitującym określony typ libertyna i ateusza. Zostaje Sganarel i cała reszta przedstawienia. Sganarel (Witold Pyrkosz) triumfuje w tym spektaklu, tyle że jest to triumf jednej postaci, ściślej - jednego aktora, znowu nieprzystawalny i nie korespondujący z niczym Sganarel jest z farsy, z zupełnie innego świata niż ten, w którym obraca się jego pan. Sganarel bawi publiczność, publiczność się śmieje, czeka na jego wejścia. Reszta nieważna. I istotnie - nieważna, bo jej praktycznie nie ma. Postacie "nie kontaktują" ze sobą, nie ma zderzeń spotkań, kontrapunktów.

Co więc jest? Fascynująca, nie wykorzystana i nierówna jakościowo i artystycznie scenografia Władysława Hasiora. Zobaczyliśmy na scenie słynne hasiorowskie anioły dziwacznie stylizowane, owe drabiny i sztandary, collage i pastisze tak mocno spokrewnione z podhalańskimi świątkami. Drzewa rosnące podczas spektaklu, krzewy z pluszu i futra. W wielu scenach scenografia niejako wytycza drogę reżyserowi akcentując pewien rodzaj abstrakcyjnego komentarza, sugerując uogólnienie, poszerzenie, wymiar bardziej uniwersalny. Jest nieco gorzej, kiedy Hasior natrętnie uwspółcześnia wystrój sceny. Stąd pochodzi chyba zupełnym nieporozumieniem będący pomysł z rakietą jako grobowcem Komandora. Ale i ta scenografia - jak wszystko w tym spektaklu - żyje odrębnym życiem, w oderwaniu od reszty. Jest wartością efektowną plastycznie, prowokującą myślowo, w pełni samoistną.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji