Artykuły

Tadeusz Łomnicki

Stoi przed nami sam na pustej scenie. Gra w reżyserowanej przez siebie sztuce "Ja. Feuer­bach" współczesnego niemieckiego auto­ra. Tankreda Dorsta. W Teatrze Dra­matycznym na te ostatnia premierę sezonu 1987/88 a pierwsza nowej dy­rekcji Zbigniewa Zapasiewicza, skaso­wano kilka pierwszych rzędów. Siada­my wiec w miejscach znacznie od sce­ny oddalonych i dzięki temu prostemu zabiegowi już po chwili odnosi się wrażenie że oto przez zwykły przypa­dek jesteśmy świadkami prywatnej rozmowy między aktorem a asysten­tem reżysera. Razem z nimi czekamy teraz na głównego reżysera, jako że ak­tor przyszedł zademonstrować swoje umiejętnoścd. chcąc uzyskać upragniony angaż. Tym aktorem jest Tadeusz Łomnic­ki. To on stara się zainteresować sobą przedstawiciela teatru. W tym celu najpierw próbuje odpowiednio się za­prezentować, a następnie już choćby tylko przez następna chwile zatrzymać na sobie jego uwagę. Dopóki,nie nadej­dzie ten właściwy człowiek, który zade­cydować może o dalszym losie petenta. Sztuka Dorsta jest wiec jakby jednym wielkim monologiem, choć występują W niej w małych rolach Ryszarda Hanin obok Krzysztofa Stelmaszczyka, oraz inni aktorzy, z zespołem techni­czny? teatru włącznie. Monologiem aktora coraz bardziej zdenerwowanego tą niełatwą sytuacją. I nawet mniejszy o to czy Łomnicki gra artystę, za któ­rym stoją rzeczywiście jakieś wybitne dokonania i który przez przypadek czy chorobę chwilowo został wyłączony z aktorskiego obiegu, czy też zwykłego nieudacznika, walczącego o swoja być może ostatnia życiowa szanse. Dzięki Łomnickiemu stajemy się świadkami nie tylko tej jednej momentami wręcz przykrej dla wrażliwego widza walki starego aktora o możliwość zagrania jeszcze jednej kolejnej roli w teatrze. Przypadek Feuerbacha w tej interpreta­cji nabiera zgoła innego sensu i szer­szego, ogólnoludzkiego wymiaru. Łomnicki jest w tej roli na zmianę śmieszny i wręcz żałosny w swoim po­niżeniu, to znów wzruszający choćby dzięki namiętnej obronie nie tylko wła­snych zawodowych umiejętności, ale przede wszystkim zwykłej ludzkiej godności. Chwilami kojarzyć się może z postacią wykreowana przez Chaplina (nawet jego nieodłączne buty grają w tym przedstawieniu). Mały, szary, zwy­kły człowieczek, zagubiony we współ­czesnym świecie i bezradny wobec czy­hających nań zasadzek, a przecież umie­jący głęboko odczuwać. przeżywać i cierpieć. Powiedzmy sobie od razu. wszystkie te myśli i wciąż nowe refle­ksie już po wyjściu z teatru zawdzię­czamy właśnie wykonawcy roli Feuer­bacha a nie autorowi skądinąd cał­kiem przeciętnej sztuczki.

Otóż wydaje się, że właśnie ta umie­jętność nadawania kreowanej roli no­wego, większego formatu jest główna specyfika aktorstwa Tadeusza Łomnic­kiego. Aktora, którego nie tylko kryty­cy uważają dziś zgodnie za Numer Je­den polskiego teatru, ale którego sza­nuje i którego sztukę podziwia całe środowisko artystyczne, czemu często i chętnie - a nie jest to znów tak typowe! - dają wyraz aktorzy w swoich publicznych wypowiedziach. Ostatnio np. Jadwiga Jankowska-Cieślak nazwała go największym aktorem w skali Europy. W roku bieżącym Tadeusz Łomnicki otrzymał ponownie Na­grodę im. Boya, przyznawaną przez Klub Krytyki Teatralnej za wybitne osiągnięcia w dziedzinie teatru. Miło dodać, że równo 25 lat temu otrzymał ją po raz pierwszy jak głosi werdykt jury ..za kreacje aktorskie w Teatrze Współczesnym w Warszawie, a w szcze­gólności za role Artura Ui w sztuce Brechta i Jerryego w "Opowiadaniu o ZOO" Albeego (marzec 1963).

Jest jednak Łomnicki nie tylko aktorem u podziwianym przez krytykę i kole­gów. Zna go i ceni szeroka publiczność Zarówno za żywe role teatralne jak i wcielenia telewizyjne a przede wszystkim filmowe. Możemy go bowiem oglądać dziś w scenicznych rolach przedwcześnie podstarzałych bohaterów, ich całym bagażem życiowych doświadczeń jak właśnie wspomniany na wstępie Feuerbach czy jeszcze głośniejszy wcześniej grany bohater tytułowy "Ostatniej taśmy Krappa" Samuela Becketta. wystawionej niedawno w Teatrze Studio, ale wszyscy pamiętamy

przecież drobnego, ruchliwego Pana Wołodyjowskiego z sienkiewiczowskich filmów Jerzego Hoffmana i powtarza­nego ku uciesze starszej i młodszej widowni serialu telewizyjnego "Przygody pana Michała".

Tych jakże różnorodnych wcieleń ak­torskich ma artysta na swym koncie szczególnie dużo. Bodaj żaden inny nie zmieniał tak w ciągu lat swego emploi, wyglądu, chciałoby się nawet rzec - swojej osobowości. Od młodo­cianych bohaterów po szlachetnego me­cenasa z niedawno zakończonej dru­giej serii telewizyjnego "Domu" reży­serowanego przez brata artysty, Jana Łomnickiego. Jedynie oczy, jasne, pogo­dne i patrzące z sympatia i zrozumie­niem na otaczająca go rzeczywistość, srMą sde być zawsze te same.

Spójrzmy wiec choć przez chwile na ten niezwykły artystyczny życiorys, w którym talent twórczy splótł się z uzdolnieniami pisarza a długoletnie zaangażowanie działacza społecznego, a przez pewien znaczący okres także par­tyjnego (był wszak członkiem Komite­tu Warszawskiego PZPR, najpierw za­stępca członka a od 1975 członkiem KC) z ogromna pasja pedagoga (od 1969 prorektor a od 1971 rektor warszaw­skiej szkoły teatralnej).

Urodzony 18 lipca 1927 roku w Podhajcach do teatru trafił niemal wraz z zaprzestaniem działań wojennych. W marcu 1945 zgłosił się do świeżo utwo­rzonego w Krakowie Studia przy Starym Teatrze. Kiedy przeprowadzałam z nim przed laty wywiad, wyznał, że za­mierzał wówczas zdawać na sekcje li­teracką ale pomylił drzwi i zanim się zorientował okazało się iż zdał egzamin aktorski. Wojciech Naatanson z kolei, który wówczas w tej komisji egzami­nującej zasiadał, opowiada, że Łom­nicki zgłosił się do sekcji aktorskiej, ale poproszony o recytacje wiersza od­powiedział, że na pamięć zna jedynie utwory własne. Po zaprezentowaniu ich został od razu przyjęty.

Jakkolwiek było szczęściem, że zo­stał aktorem. A że pisać potrafi, o tym nas jeszcze niejeden raz przekona. Prapremiera jego pierwszej sztuki "Noe i jego menażeria" miała miejsce w Krakowie w Starym Teatrze w r. 1918 a w czerwcu 1970 przypomniał ją sto­łeczny Teatr Kameralny. Z kolei pra­premiera dramatu "Kąkol i pszenica" odbyła się w Kielcach w Teatrze im. Żeromskiego w r. 1951. W roku na­stępnym wystawił ia również warszaw­ski Teatr Ludowy w reżyserii Jana Swi­derskiego. Poza tymi tytułami napiął jeszcze Łomnicki sztukę "Idź Romeo do domu" oraz kilka scenariuszy fil­mowych i znakomite eseje-refleksje na temat uprawianego zawodu czy kon­kretnych ról. Wymieńmy tu choćby tomik "Spotkania teatralne". Przede wszystkim oczywiście iest jednak akto­rem, i to od początku aktorem niezwy­kle świadomym, dużo od siebie wyma­gającym i stale doskonalącym swój warsztat.

W owym pierwszym krakowskim Studio znalazł sie rr^dziutki Łomnic­ki wśród wielu nowych kolegów, i to takich, jak Andrzej Szczepkowski. Jó­zef Nowak. Halina Mikołajska, Wa­żniejsze jednak, że dane mu było wó­wczas zetknąć sie z artystami najwyż­szej próby i ludźmi nieprzeciętnym* Nauczali go bowiem w te/j szkole: Ju­liusz Osterwa, Janusz Warnecki. Ma­ria Dulęba. Andrzej Pronaszko. Mógł ró^T 'eż na krakowskiej .cenie oglądać w owym czasie i Mieczysławę Ćwikliń­ska, i Jerzego Leszczyńskiego, i Lud­wika Solskiego. No i przede wszyst­kim Juliusza Osterwę, którego zapał i entuzjazm dla sz*"M do dziś wspomi­nają wszyscy jego uczniowie. Także i ci najmłodsi, już powojenni...

W tamtym okresie nie przestrzegano późniejszych twardych Jano-Kreczma-rowych zasad, że student grać nie po­winien. Jeszcze jako słuchacz Studia występuje zatem Łomnicki często na scenie Starego Teatru w tym swoim uczelnianym sezonie 1945/46. Ale na prawdziwy aktorski sezon przechodzi za dyrektorem Bronisławem Dąbrow­skim do Teatru im. Stanisława Wy­spiańskiego w Katowicach. Tu od razu stwarza szereg ról niezapomnianych do dziś przez tych. którym dane było ie oglądać. Toteż przeszły szybko na najpiękniej zapisane karty historii na­szego teatru. Wymieńmy z nich prze­de wszystkim tytułowego Frania w sztuce Perzyńskiego, Chłopca z de­szczu w "Dwóch teatrach" Jerzego Sza­niawskiego i szalejącego na scenie Pu­ka w "Śnie nocy letniej" Szekspira.

Pierwszy sezon i te trzy przykładowe jakże różne wcielenia! Nieśmiały, do­brotliwy Franio, poetycki romantyczny Chłopiec z deszczu i pełen' życia, wer­wy i temperamentu Puk, leśny bożek. Aie dla całego tego młodzieńczego o-kresu najbardziej charakterystyczny wydaje'mi sie liryzm przedstawianych bohaterów, jakaś ich nieuchwytna ta­jemniczość, jakby niedopowiedzenie, pastelowość rysunku, dglikatność uczu­cia. Myślę, że dzisiejszym obserwato­rom talentu Łomnickiego, tworzącego sceniczne postacie tak plastycznie, jak­by wręcz z nadmiarem gestu i mimiki budowane, trudno nawet wyobrazić go sobie jako kruchego cherubina, o wystylizowanym ruchu, pełnym wdzięku j swoiste i -wymowy A przecież właśnie takie młodzieńczo-noetyckie postacie tworzył i w Katowicach, i już od na­stępnego sezonu ponownie w Krako­wie. Na pierwsze miejsce wysunęła­bym tu jakże dojrzałego Błazna w zna­komitym ..Wieczorze trzech króli", któ­rego przejmująca końcowa piosenkę śpiewali wówczas na Plantach krako­wscy studenci...

Jesienią 1949 roku angażuje się Łom­nicki do Teatru Współczesnego prowa­dzonego przez Erwina Axera w War­szawie i odtąd jego losy nierozerwal­nie łącza sie z stolica, choć sceny - mimo wieloletniego trwałego związa­nia się z Axerera - jednak później zmieniał (min. Polski, Ludowy, Naro­dowy, Na Woli, Studio, ostatnio Drama­tyczny). Ale ze Współczesnym związany był najdłużej i to w latach, kiedy roz­wijał się i formował jego talent. Wystę­pował więc w znakomicie zgranym zes­pole, odpowiednio dobranym repertua-arze. Z tamtego okresu pamiętamy chy­ba najlepiej mnicha Fra Antonia z "Teatru Klary Gazul" Merimćego u bo­ku Ireny Eichlerówny. Franka w "Mu-aic-Hallu" Osbome'a i przede wszyst­kim Jana w "Pierwszym dniu wolno­ści" Leona Kruczowskiego, z siłą rzuca­jącego karabin w końcowym geście rozpaczy.

Fuzja Teatru Współczesnego z Naro­dowym przynosi Łomnickiemu tytuło­wa rolę w "Kordianie" Słowackiego (1956 r.). pierwszym powojennym "Kor­dianie" (nie licząc mało znanego, choć wcześniejszego w Bielsku-Białej). Jego romantyczny zapał połączony z cał­kiem współczesnym buntem przeciw zastanej rzeczywistości i miałkości oto­czenia porywa widownię (140 przedsta­wień!) i przynosi wiele pisemnych re­lacji ..Przedstawienie było ascetyczne i stało na granicy ra.psodyzmu - pisał Zygmunt Greń. - Ale był to rap-sodyzm nie tylko poetycki, lecz wzbo­gacony: polityczny i współczesny. "W tymże roku 1956 Teatr Narodowy wy­stępuje z ..Kordianem" w Paryżu w Te­atrze Narodów. Wybitny francuski krytyk Robert Kemp napisał wówczas w "Le Monde": "Kordiana grał młody aktor o płonących w bladej twarzy o-czach. Ich właśnie żar budzi do niego zaufanie w widzu Nie ma w nim a-manckiej gładkości fircyka. przypomi­na heroizm kr Jlowców".

Po romantycfnym Kordianie przy­szedł tragiczny Orestes w ..Muchach" J.P. Sartre'a a także na scenie Naro­dowego oraz ponownie we Współczes­nym koleiny pamiętny "chłopiec", czy­li George w "Naszym mieście" Wildera obok słodkiej Emilki - Zofii Mrozow­skiej. I chyba właśnie ten delikatny George zamyka ów pierwszy liryczny tak bogaty okres jego młodocianych bohaterów. Coraz więcej teraz w nim charakiterystycznośoi, coraz silniej do­chodzą do głosu nowe formy wyrazu, których pełnie os i asa jako Arturo Ui w sztuce Brechta (1962 r.). Tym razem nie boi sie przerysowań i krzyku, nie­mal patologicznego rysunku postaci, która chciał ośmieszyć czyniąc zara­zem groźną. Rola ta na tyle stała się głośna, że Łomnicki wystąpił w ndej gościnnie w Leningradzie w znakomi­tym teatrze prowadzonym przez Geor­gija Towstonogowa.

Równie ostro poprowadził już Solo­nego w "Trzech siostrach" Czechowa, fredrowskiego Łatkę w "Dożywociu", śmiało karykaturując postać fredrow­skiego skąpca (pokazał ią w r. 1964 w Londynie w czasie Światowego Festi­walu Teatralnego). Wyróżniła się rów­nież w tym okresie rola Głumowa w "Pamiętniku szubrawca" Ostrowskiego w reżyserii Towstonogowa (1965 r.) i kąpitana Edgara w "Play-Stsrindberg'' Durrenmatta w inscenizacji Andrzeja Wajdy czy Mistrza Ceremonii w "Sa­mej słodyczy" Iredyńskiego, Nikity w "Potędze ciemnoty" Lwa Tołstoja no i tytułowego Lira w sztuce Bonda (1974).'

W tym Okresie przechodzi Łomnic­ki do Teatru Narodowego i od razu gra Gospodarza w "Weselu" Hanusz­kiewicza, a w sezonie następnym stwa­rza pamiętną, jakże sugestywną po­stać Prisypkina w "Pluskwie" Maja­kowskiego w reżyserii Konrada Swi-narskiego, który - iak' pamiętamy - zginął w katastrofie lotniczej nie do­prowadzając niestety tej "Pluskwy" do premiery. Obawiam się, czy ta wyli­czanka nie znuży najcierpliwszego czytelnika, ale mam jednak nadzieję, że tym, którzy te role oglądali, posłu­żyć może za pewien raptularz wyzna­czający różne znamienne okresy w twórczym etapie aktorskiej kariery. A .jeśli przy Okazji pomoże przywołać na pamięć te jakże odmienne postacie stwarzane przez aktora - gdzie obok chłopców o romantycznym geście i poetyckiej frazie stanie straszliwie wy­krzywiona w grymasie złości nad ^iario-neta Hitlera-Ui czy spokojny, reflek­syjny pełen godności Gospod rz z "Wesela" - uprzytomni to najlepiej iak wielka jest skala i siła tego talen­tu. Jle prawdy i głębokich myśli odna­leźć możemy w tych iego zadziwiają­co odmiennych wcieleniach.

A przecież właśnie od stycznia 1976 przychodzi nowy wspaniały rozdział, kiedy do różnych dotąd wykonywanych funkcji dołącza Łomnicki status dyre­ktora. Obeimuje nowo utworzony Tearr na Woli i przez kilka kolejnych sezo­nów daje tu szereg ciekawych pre­mier i kilka własnych świetnych ról, z których na pierwszym miejscu wy­mieniłabym zmęczonego, zrezygnowa­nego a przecież zawsze wiernego so­bie, nieugiętego Goye w "Gdy rozum śpi" w reżyserii Andrzeja Wajdy. A obok niego ironicznego przede wszyst­kim w stosunku do samego siebie "Fan-tazego" i obsesyjnie zazdrosnego aż do zbrodni Salieriego w "Amadeuszu" Sha-ffera, do reżyserii którego i roli Mo­zarta zaprosił Romana Polańskiego. Głośna, co sie zowie światowa premie­ra, wypełniona znakomitościami polski­mi i z zagranicy a przecież naisilnie pamiętamy ów moment aktorskiej me tamorfozy. kiedy Łomnicki, grając: starucha Salieriego nagle ws4-ie z fo­tela i w paru sekundach na naszyci oczach przeistacza sie w młodego czło wieka. Artystę, którego losy chce nan przedstawić i racje uczynić zrozumia tymi.

Te wspaniałe umiejętności zawado we starał sie Łomnicki przekazać mlo dzieży. I jako reżyser (dyplom PWSr uzyskuje w r. 1956) i przede wszyst kim iako pedagog, Pamiętny, co- zaw dzięczał mistrzom swojej młodości, o bejmując stanowisko rektora warszaw skiej uczelni, zwyczajowo wiec opieku ie sie zawsze pierwszym rokiem, tyr najmłodszym, naj chłonnie jszym. Ni dziwnego, że dzisiejsi nasi ulubieni ai tyści - jak Joanna Żółkowska, Krzy sztof Kolberger, czy Marek Koindr - to właśnie jego, jakże wdzięczr wychowankowie. Ale po latąch tak wytężonej pracy i działalności organizacyjnej, społecznej i partyjnej (za co dwukrotnie został lau­reatem Nagrody Państwowej I sto­pnia, w roku 1968 i 78 oraz Ministra Kultury również dwukrotnie I stopnia w roku 1963 i 73) - wycofuje się Łomnicki nagle i ostentacyjnie z wszy­stkich piastowanych stanowisk, zaszczy­tów i godności. Przestaje być rektorem szkoły, dyrektorem teatru, znika na dłuższy czas ze sceny. Słyszymy o je­go zmaganiach z choroba Serca i gdy ponownie oglądamy go w roli Papki­na scenie Teatru Polskiego, z po^ dziwem ale i nieskrywana obawą ob­serwujemy, jak prowadzi te postać, jak sie nie oszczędza, grając na bo­gach dziwnie zgiętych, jakby przykur­czonych w stałym ukłonie. Teraz wy­stępuje rzadziej, za to każda kolejna rola przynosi nowe studium ludzkiego losu. Jakby jeszcze dojrzał z biegiem tych trudnych lat, dramatycznych wy- darzeń i własnych przemyśleń. Wzbo­gacił nim] * swoja osobowość, pozosta­jąc zawsze otwarty na wciąż zmienia­jący sie świat. Zaciekawiony psychiką ludzką, ale rozurrreiący ią iak rzadko kto. Toteż w jego aktorskich prepozy­ci ach uderza głęboka refleksja i ów szlachetny ton zrozumienia człowieka.

Jedynie film daje nam dziś ckazję do konfrontacji iego długoletnich osią­gnięć i jakże wymownych zmian wize­runku. Od Józka w ..Załodze". Lulka z ..Piątki z ulicy Barskiej" i Stacha w ..Pokoleniu' (odtąd datować możomy iuż ścisła przyjacielska współ- ace z Andrzejem Wajdą) poprzez szereg ta­kich wymownych postaci jak Grzegorz w ..Ósmym dniu tygodnia" i Szofer - Partyzant w ..Bazie ludzi umarłych", Maniuś w ..Kamiennym' niebie". Marek w "Zamachu", Andrzej w ..Niewinnych czarodziei ach" i tylu tylu innych (choćby Szczuka w ..Popiele i diamen­cie"!) aż do najgłośniejszej i zjednu­jącej mu najwięcej sympatii, popular­ności i uzn nia społeczeństwa postaci małego rycerza w ..Potopie" i ..Panu Wołodyjowskim" oraz w telewizyjnych serialach według obu części sienkiewi­czowskiej trylogii.

Z planu wieloobsadowego, z sztuk pełnospektaklowych i filmów przeszedł ostatnio raczej na występy iuż niemal solowe. I choć zgrdza sie to z linia 1-go zainteresowań i życiowej drogi (jakże często nawet w pierwszych la­tach "odstawał" od tego co mu dany spektakl narzucał) przecież nie kryję, że chciałabym oglądać go znów w wielkim repertuarze i w dialogu z partnerami. A przede wszystkim w ści­słym kontakcie z indywidualnościami reżyserskimi tego formatu, by mógł im zawierzać i twórczo z nimi współ­pracować, nie biorąc na sfebie wszyst­kich funkcii kreatora stwarzanych spe­ktakli. Bp choć najmniejszy jego epi­zod wzbogaca kolejne filmy i nie naj­mocniejsza obecnie produkcje telewi-zyia. chcielibyśmy i tu widzieć go po­nownie w rolach pierwszoplanowych, a przynajmniej ważkich. Wszak właśnie mały ekran w sposób istotny uzupeł­niał zawsze jeg# dorobek. To przecież tu zagrał Bułhakowowskiego Moliera, Szekspirowskiego Makbeta i pełnego temperamentu Petrucchia z "Poskro­mienia złośnicy", w obu tych przypad­kach mając za partnerkę Magdalenę Zawadzką, niegdyś sienkiewiczowskie­go Hajduczka.

Genialnie grany starzec z "Ostatmej taśmy Krappa" Becketta oraz obecnie prezentowany Feuerbach w Teatrze Dramatycznym to jednak propozycje dla widowni już węższej, bardziej na teatr otwartej, rzec można elitarnej. A skoro powszechna opinia uznała, że Tadeusz Łomnicki stał sie dziś zjawi-skiemu numer jeden w naszym teatrze, warto chyba zadbać o to, by oprócz takich solowych występów znów trafił do widowni iak najszerszej, nie tylkom podziwiającej i kochającej tego aktora, ale doceniającej jego wkład w naszą współczesną kulturę w ciągu całego powojennego okresu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji