Artykuły

Helena Norowicz: Przez cały dzień mogę nie jeść i w ogóle nie jestem głodna

- Praca w teatrze jest zdecydowanie atrakcyjniejsza niż kino. W teatrze reżyser i ja współodpowiadamy za moją rolę. W filmie to, co zostanie z nagranego materiału, jest wielką niewiadomą - mówi aktorka Helena Norowicz.

Wiele młodszych od niej osób mogłoby jej pozazdrościć kondycji, figury i pogody ducha. Ma 82 lata, a zrobienie szpagatu to dla niej żaden problem. Kilka lat temu została modelką.

Helena Norowicz: Był moment, że byłam już na typowej emeryturze. Działeczka, spacery... Ale po piętnastu latach wróciłam do grania.

Ma pani 82 lata, a błysk w oku i sylwetkę dwudziestolatki. Nie ma chyba osoby, która nie byłaby pod wrażeniem pani wyglądu i figury. Zapytam wprost, co pani robi, żeby tak wyglądać?

- No, trzeba się o to troszkę postarać, ale bez przesady. Nie jestem zbyt systematycznym człowiekiem, nie lubię robić nic przed dłuższy czas o określonej porze. Zadanie mam o tyle ułatwione, że mam nielubiący słodyczy organizm, więc odpadają mi tego typu pokusy.

Zresztą przez całe życie łatwiej mnie było karmić, niż ubierać. Jak zobaczyłam jakiś ładny ciuch, to robiłam wszystko, żeby go mieć, a z jedzeniem jest tak, że mogę właściwie cały dzień nie wkładać nic do ust i nie czuję, że umieram z głodu. Są to naturalne cechy, które pozwalają mi trzymać wagę. Nigdy nie musiałam się odchudzać. Przez całe życie najwięcej ważyłam 58 kilogramów przy wzroście 170 cm. Poza tym zawsze lubiłam sport.

No właśnie, podobno zanim pojawiły się marzenia o szkole teatralnej, myślała pani o AWF?

- Wychowywałam się w Koszalinie, a to nie było największe centrum powojennej kultury. W tamtym czasie rządziła tam magia sportu i z nim związane były pierwsze młodzieńcze porywy. Moja klasa tworzyła bardzo dobrą drużynę siatkówki. Złożyłam więc papiery na warszawską AWF. Chwilę po maturze zostałyśmy zakwalifikowane do ogólnopolskiej spartakiady we Wrocławiu. Jak wróciłam do domu, to okazało się, że egzaminy na AWF właśnie przeszły mi koło nosa, bo odbywały się w tym samym czasie. Rozpacz...

Na egzaminy do szkoły aktorskiej było w sam raz?

- Nie, na wszystko było za późno. Zresztą wtedy bycie aktorką zupełnie mnie nie interesowało. Nie chciałam jednak kolejnego roku spędzić w Koszalinie, więc wyjechałam do Wrocławia. Znalazłam pracę. Zaczęłam chodzić do teatrów. Wtedy we Wrocławiu były bardzo dobre teatry, np. grali w nich prawie wszyscy aktorzy z "Samych swoich". Często ich podziwiałam. To właśnie wtedy otworzył się przede mną wielki świat kultury. Pewnego dnia, wychodząc ze spektaklu, zobaczyłam ogłoszenie na drzwiach z informacją o naborze do szkoły aktorskiej w Łodzi. Postanowiłam spróbować. No i się dostałam.

Od razu po studiach trafiła pani do dobrego teatru czy musiała czekać na swoją szansę?

- Wszyscy młodzi dostawali swój tzw. przydział, łatwo było trafić na prowincję. Warszawa, Kraków były dość trudne dla absolwenta. Nasz rektor Emil Chaberski miał trzy warszawskie teatry pod swoją dyrekcją, dzięki czemu udało mu się zaangażować sześć osób bezpośrednio do Warszawy. Wśród nich byłam ja. I tak zostałam aktorką warszawskiego Teatru Klasycznego, gdzie od razu zaczęłam grać główne role. Rozwijałam się. Z biegiem czasu Teatr Klasyczny zmienił się w Teatr Studio, a ja przez 44 lata byłam w tym samym miejscu. Aż do emerytury.

Za panią wiele ról teatralnych, o wiele mniej filmowych. Nie walczyła pani o masową popularność?

- Praca w teatrze jest zdecydowanie atrakcyjniejsza niż kino. W teatrze reżyser i ja współodpowiadamy za moją rolę. W filmie to, co zostanie z nagranego materiału, jest wielką niewiadomą. Wolałam

unikać sytuacji, gdy moje istnienie zależy w dużej mierze od operatora. Kręcenie filmów jest też dość mocno rozwleczone w czasie. Przez tydzień się nie gra, potem jest scena wyjęta ze środka, potem z końca, a potem czeka się na pogodę. Nie ma ciągłości i konsekwencji. Do tego dochodzi jeszcze montaż, wycinanie. Z większej roli, którą się dostało, zostaje potem epizod. Teatr wydaje się prawdziwszy. Bliska współpraca z reżyserem, efekt końcowy i konfrontacja z widzem. Teatr to gwarantuje.

A nie kusiła zagranica? Żeby zostawić komunistyczną wtedy Polskę i uciec do... Hollywood.

- Miałam takie propozycje. W 1969 roku graliśmy spektakl "Dziś do ciebie przyjść nie mogę", oparty na piosenkach partyzanckich. Pojechaliśmy z nim też do Stanów Zjednoczonych. Tam nas namawiano, żebyśmy nie wracali, bo nie ma do czego. Ale w aktorskim zawodzie dosyć trudno jest startować od nowa, zwłaszcza w innym kraju. Język, akcent, dykcja... Poza tym pozostanie tam skazywało nas na wieloletnią rozłąkę z rodziną. Nikt wtedy nie przewidywał, że po roku 1989 wszystko się zmieni. Drugi raz okazja pojawiła się w 1974 r. Wtedy na ulicy dostałam propozycję pracy jako modelka. Nie uległam jednak pokusie.

Czyli ten modeling sprzed trzech lat to dla pani nie pierwszyzna?

- Modeling chodził za mną od wielu lat, ale ja nie przywiązywałam do tego znaczenia. To, co się wydarzyło te trzy lata temu, było dla mnie totalnym zaskoczeniem.

Jako 80-latka została pani twarzą Bohoboco...

- Ich projektanci wpadli na pomysł zaprezentowania modelki zaawansowanej w latach. Przypadkowo natknęli się na moje zdjęcie, które kilkanaście lat po przejściu na emeryturę zrobiła mi koleżanka Ola Popławska.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji