Artykuły

Ze sceny zszedł Jacek Polaczek

Wchodził na scenę i już się na niego patrzyło. Publiczność wchodziła w nim w jakąś niezwykłą relację - wspomnienie o szczecińskim aktorze.

Po skończonym spektaklu pytał w garderobie: - Poznaliście mnie?

Wielka sława to żart, nauczył się na początku. Przed przyjazdem do Szczecina pracował w Teatrze Polskim w Poznaniu, dużo grał, m.in. Kordiana. Po tej roli zaproszony został na spotkanie z publicznością. Kierownik klubu przedstawia: - Gościmy bardzo popularnego aktora. Przepraszam - tu zwrócił się do Polaczka - Jak pan ma na nazwisko?

Poeta szuka miejsca

Przed wojną ojciec pana Jacka brał w ajencje nadmorskie restauracje, prowadził je w sezonie, a potem resztę roku nie musiał pracować. Po wojnie był kelnerem w słynnej restauracji orbisowskiej Bazar w Poznaniu.

Rodzice uważali, że chłopak powinien zdobyć konkretny zawód. Przyszła duma szczecińskiej sceny po podstawówce poszła do Technikum Hutniczego w Częstochowie (urodził się w tym mieście w 1943 r.). Brał udział w konkursach recytatorskich, szkolnych, wojewódzkich, ogólnopolskich. W teatrzyku międzyszkolnym zagrał Poetę w "Weselu".

Po maturze, przeprowadzce do Poznania, za drugim podejściem dostał się na Politechnikę. Ale ciągnęło go do teatru. Rok później zdał do krakowskiej szkoły teatralnej, potem przeniósł się do łódzkiej filmówki.

Aktor Zbigniew Witkowski, który w latach 70. publikował w "Głosie" "Anegdoty zza kulis", przypomina taką, kiedy Jacek Polaczek, będąc jeszcze studentem PWSTiF, siedział na widowni w czasie próby generalnej w jednym z łódzkich teatrów, razem ze swym wykładowcą Antonim Lewkiem. W sztuce występował Leon Niemczyk. Podczas próby Lewek zwrócił się do znanego aktora: - Poznaj jednego z moich studentów.

Nastąpiła wzajemna prezentacja:

- Niemczyk.

- Polaczek.

Konsternacja. Lewek: - Ale on ma naprawdę tak na nazwisko.

Wspominając pierwszy teatr w Tarnowie mówił, że jedyną satysfakcjonującą odskocznią od lekturowego repertuaru był "Don Juan" Moliera, w reżyserii Lidii Zamkow, opiekunki jego dyplomu. Zagrał tytułową rolę, po latach uznał, że był na nią za młody. Ale tam, w Tarnowie, zdarzyło się coś pięknego. Poznał przyszłą żonę Krystynę (urodziło się dwóch synów).

Z Tarnowa trafił do Koszalina, stamtąd do Teatru Polskiego w Poznaniu. - Trzeba szukać takiego miejsca w teatrze, gdzie myślą na ten temat podobnie - tłumaczył.

Poznaliście mnie?

W 1976 roku przyjechał do Szczecina zaproszony przez Macieja Englerta do zespołu usamodzielniającego się przy Wałach Chrobrego Teatru Współczesnego (wcześniej obie sceny tworzyły Teatry Dramatyczne w Szczecinie). Englert był najmłodszym dyrektorem teatru w Polsce.

Polaczek jeszcze kilkakrotnie zmieniał sceny, ale obracał się między Teatrem Współczesnym i Polskim, Szczecina nie opuścił.

Tyle ról, tyle kreacji. Z powodzeniem wchodził w postaci dramatyczne, jak i komediowe.

Był Piotrem Wysockim w "Wysockim" Zawistowskiego, Mackiem Majcherem w "Operze za trzy grosze" Brechta, Salierim w "Amadeuszu" Shaffera, Frankiem w "Edukacji Rity" Russela, Sir w "Garderobianym" Harwooda, Tartuffem w "Świętoszku" Moliera, Bohaterem w "Kartotece" Różewicza, Jowialskim w "Panie Jowialskim" Fredry.

W 2000 r. otrzymał Nagrodę Artystyczną Miasta Szczecina.

W 2003 r. przeniósł się do Teatru Polskiego, gdzie zagrał m.in. Wolanda w "Mistrzu i Małgorzacie" Bułhakowa, Mefistofelesa w "Fauście" Goethego, Loewe'go w "Podwieczorku u Łazarza" Liskowackiego (który napisał tę sztukę z myślą o roli dla Polaczka).

W 2009 r. publiczność przyznała mu w głosowaniu Bursztynowy Pierścień (wcześniej kilkakrotnie bywał do niego nominowany) za największą rolę sezonu - Ojca i Króla w "Ślubie" Gombrowicza.

Grał także w Teatrze 13 Muz, Krypcie i Piwnicy przy Krypcie, Kameralnym, w Kabarecie Klim.

Wchodził na scenę i już się na niego patrzyło. Publiczność wchodziła w nim w jakąś niezwykłą relację.

Artur Daniel Liskowacki w referacie o aktorstwie Jacka Polaczka przygotowanym na konferencję "Szczecin teatralny" (2002) pisał:

Jego najlepsze kreacje są podszyte śmiechem. Nie zabawne lecz przesycone nutą zabawy. Nie tej, co każe się śmiać, lecz tej, co pozwala dostrzec śmieszną naturę świata i ludzi

Po skończonym spektaklu Polaczek pytał w garderobie: - Poznaliście mnie?

Anegdoty zza kulis

Ze Zbigniewem Witkowskim (rocznik 1934) i Tadeuszem Zapaśnikiem (rocznik 1939, żyje w Stanach Zjednoczonych) dzielili w Teatrze Współczesnym garderobę pod numerem 105. Trójka znakomitych aktorów, gawędziarzy, z wielkim poczuciem humoru.

- Ech, jaka z nas gwardia była. To był wspaniały okres. Dla tych czterech lat [Englert był dyrektorem Teatru Współczesnego w latach 1976-1979, potem Erwin Axer zabrał go na swojego następcę do Teatru Współczesnego w Warszawie - red.] warto było uprawiać ten zawód - uśmiecha się dziś pan Witkowski.

W garderobie lubili szermierkę słowną. - Jacek przystojniaczek miał przepiękną czarną grzywę. Przypominał młodego Gilberta Becaud. U mnie, mówiąc językiem biskupa Krasickiego, włos od nawała myśli zdarty był. Ale biegł czas i na tę jego czuprynę los rzucił jeden siwy włos, drugi siwy włos. To napisałem mu fraszkę "Amancka dola" - uśmiecha się pan Zbigniew. I cytuje:

Jadąc kiedyś tramwajem miał on wielką chrapkę, na siedzącą tuż obok śliczną młodą babkę. Ona te intencje wyczuła widocznie. Powstała i rzekła: - Niech pan starszy spocznie

Ale kiedy był czas pracy, to cisza w garderobie była, jak makiem zasiał. Każdy wkuwał materiał.

Kiedy Jacek Polaczek przejął nagle rolę Birbanckiego w "Dożywociu" i musiał się szybko nauczyć dużego tekstu, w dodatku wierszem, koledzy radzili, że jak zapomni, może powiedzieć: - "Zapal fajkę et cetera, ja wyskoczę do suflera".

W "Lecie i dymie" Tenessee Wiliamsa wg Macieja Englerta w roli głównej występowała gościnnie Marta Lipińska, żona reżysera. Jacek Polaczek grał poetę, który nie wypowiada w przedstawieniu żadnej kwestii. Lipińska, jako gospodyni, zaprasza poetę, który napisał czteroaktową sztukę wierszem, by ją przeczytał. Gdy ten spina się, by przeczytać fragment, gospodyni rozmyśla się, mówi, że może innym razem, i poeta siada jak niepyszny. Tymczasem na którymś przedstawieniu Lipińska postanowiła zrobić Polaczkowi kawał. Z uśmiechem patrzy na poetę i nie odwołuje czytania. - Myślę sobie, rany boskie, sztuka wierszem, kilka aktów. Co tu robić - wspominał mi aktor. Nagle wpadło mu do głowy wyjście "Przecież każda sztuka zaczyna się od wymienienia obsady". I zaczął: Obsada: Ingeborg, ojciec, Ingeborga, jego żona, Ingeborg, ich syn.. Po trzech postaciach koledzy uznali, że wybrnął z sytuacji i akcja potoczyła się normalnie. W garderobie Polaczek rzucił: - Wymieniłbym rodzinę Ingeborgów liczną jak legion rzymski.

Jest tu kawał głosu

W Krakowie profesor powiedział, że głosu nie ma. W Łodzi pani od dykcji stwierdziła: - Jest tu gdzieś kawał głosu. Będziemy go szukać.

A potem jak się odezwał na scenie. - Miał bardzo niski, głęboki głos. To było skuteczne w teatrze i w radiu - mówi Sylwester Woroniecki, który wyreżyserował wiele słuchowisk radiowych. - Od niego zaczynałem układać obsadę. Miał zawsze pomysły. Prowokował dyskusje. To było bardzo twórcze, choć niełatwe.

Był otoczony szacunkiem i wymagał szacunku. Na organizowanym przez "Wyborczą" głośnym czytaniu Konstytucji RP poprosiliśmy, żeby przeczytał preambułę. Wszystko działo się w klubie Hormon. Barmanka zastukała szkłem. - Przecież tu Konstytucję czytamy - upomniał ją.

Ta nasza młodość

Zakochał się w wycieczkach rowerowych. Robił dziennie dziesiątki kilometrów.

Zainteresowania techniczne mu pozostały. - Uwielbiał opowiadać mi o nowinkach technicznych, wiedział o wiele więcej o potencjale mojego iPhone'a niż ja - opisuje Filip Cembala, z którym (i z Jackiem Piotrowskim) dzielił garderobę w Teatrze Polskim. - Doskonale wiedział, że nie znam się na samochodach, co nie przeszkadzało mu ze szczegółami opowiadać mi o jego motoryzacyjnych przejściach z mechanikami. Kuriozum absurdu osiągnęliśmy, kiedy powiedział mi, że ma w samochodzie "przedmuch na kolektorze", zapytałem go wtedy, czy mnie czasem nie obraża.

Kiedy Filip Cembala wychodził na scenę, Polaczek z filuternym uśmiechem rzucał mu: - Myślami jestem z tobą.

W połowie lat 80. zaprzyjaźnił się z Danutą Stenką, która debiutowała w Teatrze Współczesnym w Szczecinie. Grała tu główne role amantek. To państwo Polaczkowie, widząc jej talent, powiedzieli, że wszystko, co mogła zrobić w Szczecinie, zrobiła, i wypchnęli w wielki świat.

- Człowiek ciepły, opiekuńczy, dobry, pomocny, zainteresowany, słuchający - wylicza Cembala. - Równocześnie wspaniały aktor, taki o których uczy się nas w szkołach i stawia za wzór. Przewrotne i najpiękniejsze w Jacku było, że nie chciał być niczyim wzorem, żadną ikoną. Przez pierwsze dwa lata naszej garderobianej współlokatorki toczyliśmy bój o to, żebym zwracał się do niego po imieniu.

Pojedynek gladiatorów

Ostatnia premiera, w której zagrał, była w maju 2016 roku. Sztuka "Skarpetki, opus 124" Daniela Colasa pokazywała dwóch starzejących się aktorów, którzy podejmują próbę powrotu na scenę. Aktorów grali Jacek Polaczek i Wojciech Pszoniak.

- Dwóch gladiatorów walczyło, żeby wyszedł na scenie piękny pojedynek - stwierdził Adam Opatowicz, dyrektor Teatru Polskiego.

Razem zaczynali w szkole krakowskiej. - To nie podlega dyskusji, że droga zawodowa Wojtka jest zdecydowanie bogatsza, barwniejsza niż moja topografia. Tu jest obywatel świata, aktor świata. Ale ja nie wartościuję, że tak jest lepiej - mówił Polaczek "Wyborczej". - Nie wpadam w złość, "rany boskie, takie doświadczenia mnie minęły". Tylko słucham, co powiedział mu Swinarski, co Różewicz.

Prowincją dla Jacka Polaczka było, kiedy słyszał: "Co taki dobry aktor robi w Szczecinie".

- Kiedy dopadła go choroba, byłem przekonany, że sobie poradzi i wróci na scenę - wspomina Zbigniew Witkowski. - Przecież kiedy przyjechał do Szczecina, miał za sobą okropny wypadek. Zapowiadał koncert Vondraczkowej. Oślepiło go światło, nie wyczuł końca estrady, spadł i doznał potwornie skomplikowanego złamania nogi. Śrub w nodze miał od metra. Ćwiczeniami z rehabilitantem potrafił pokonać słabowanie. Jak przyjechał do Szczecina, śladu tego po nim nie było widać. Kiedy papierosy przeszkadzały mu w ukochanej jeździe na rowerze, z miejsca odstawił, a palił jak smok. Twardy był. Tylko zapomniałem, że czas zużywa materiał.

Zaciekle walczył, ale musiał przegrać.

- Uosabiał wszystko, co najpiękniejsze w tym zawodzie: charyzmę, osobowość, mądrość, wyobraźnię - mówi wzruszony Adam Opatowicz, dyrektor Teatru Polskiego. - A przy tym skromny, pokorny wobec zawodu. Z jego odejściem kończy się pewna epoka w teatrze w Szczecinie, to koniec pewnej teatralnej rzeczywistości.

Odszedł 8 maja 2017 roku. W tym roku skończyłby 74 lata.

Msza żałobna w intencji śp. Jacka Polaczka odprawiona zostanie 15 maja (poniedziałek) w kościele pw. św. Dominika przy pl. Ofiar Katynia o godz. 19. Tam też zostanie wystawiona urna. 22 maja pożegnanie Jacka Polaczka organizuje Teatr Polski. O godz. 16 zostanie tam wystawiona urna. O godz. 19 koncert pamięci aktora.

Pogrzeb odbędzie się w czerwcu w Poznaniu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji