Artykuły

Moralność, pieniądze i Bergman

89 LAT dzieli nas od prapremiery tego dramatu. Przedostatniego, jaki napisał posępny moralista, próbujący ponazywać stany chorobowe społeczeństwa, w którym żył. Postaci i podniet dostarczała Ibsenowi rodzinna Skandynawia, gdzie dynamizm wielkiego kapitału - mimo jednostkowej kariery Nobla - był stale pojęciem nieco iluzorycznym, za to mieszczaństwo pracowicie, a groźnie bawiło się w monstrualizację starych luterańskich tradycji. Mieszczaństwo było w ofensywie, kapitał zdawał się stwarzać szansę ucieczki w elegancki luksus, w egzotykę wielkiej przygody.

O rzekomości takiej pozornej alternatywy mówi właśnie "Jan Gabriel Borkman". Bohaterowie dramatu są żałosnymi ofiarami nieudanych machinacji finansowych, które tytułowy bohater przypłacił pięcioma latami więzienia i ośmioma latami dobrowolnego odosobnienia we własnym domu. Przez osiem lat żona Borkmana, jego syn, siostra żony, Ella (jej odwzajemnianą miłość poświęcił niegdyś Jan Gabriel dla pieniędzy) cierpią, czekają na cud, co zmaże grzech skandalu. Skandalu, nie machinacji, bo istota cierpień tych ludzi wynika nie tyle z poczucia winy, o której zdążyli już zapomnieć, co z mechanizmów moralności, jaką nie tyle wyznają, co uprawiają.

Jest to moralność mieszczańskiego zakłamania, gdzie pozór przyzwoitości zabezpiecza zdrowy sen, a pozór obowiązku wystarcza za ładne hasło na jutro i na święto. Wolny od tej moralności jest jedynie Borkman. I kiedy analizując przyczyny swego przestępstwa zaczyna mówić o złocie, za jakie chciał zdobyć kopalnie, gdzie kilofy śpiewają pieśni, to brzmi w tych obsesyjnych tyradach jakiś przydźwięk mistyczny. Poezja kapitału wygrywa w starciu z nudą stabilizacji. Wypadki pokazywane na scenie zdają się euforii Borkmana przytakiwać. Przegrywają ludzie, którzy nadzieje na lepsze jutro opierali na porządku moralnym swego świata.

Żona liczyła na syna, który swą karierą odkupi przeszłość ojca; Ella liczyła na siostrzeńca, który miłością zapłaci jej za oziębłość Jana Gabriela. Zaś młody Erhard ucieka w świat, porwany przez kochliwą damulkę z sąsiedztwa. Byłby zatem ten utwór jedynie pamfletem na rzekomość mieszczańskich norm moralnych? Wizjonerska siła Ibsena każe mu przemienić ów pamflet w gniewny poemat o destrukcyjnej potędze kapitału. Borkman wychodzi z zamknięcia, by cieszyć się łzami kobiet żegnających Erharda. I zabija go zderzenie z pejzażem, gdzie pracują kopalnie i krążą po fiordach statki. Nie umiał nimi zawładnąć, umiera z zazdrości o cudze bogactwa...

Podejrzewam (a utwierdza mnie w tym lektura "Kwintesencji ibsenizmu" G. B. Shawa), że 89 lat temu mało kto mógł i chciał zrozumieć "Jana Gabriela Borkmana". Podejrzewam, że dziś wszyscy mogą, ale mało kto już chce. Z namiętnej publicystyki pozostały jedynie efektowne obrazy sceniczne, które posępną intensywnością swych dialogów przywodzą na myśl kadry z filmów Bergmana. Reżyser przedstawienia w Teatrze Współczesnym Aleksander Bardini postąpił zatem słusznie akcentując przede wszystkim te stylistyczne podobieństwa. Odwoływał się do tego, co współczesnemu widzowi może się wydać żywe, znajome, a przez mięsistość psychologicznego rysunku nawet fascynujące. Bo mają przecież te rozmowy sióstr w "Janie Gabrielu Borkmanie" jakąś wspólnotę atmosfery z "Krzykami i szeptami". Szczególnie, kiedy rozmawiają takie artystki jak Halina Mikołajska (Gunhilda) i Zofia Mrozowska (Ella).

Mikołajska daje sugestywne studium nienawiści, która dla jej bohaterki stała się już stylem życia; potrafi też ujawnić, że ta nienawiść jest jedynie sposobem samoobrony, nie cechą wrodzoną Gunhildy. Uczłowiecza ją przez to, a i czyni bardziej tragiczną, niż przewidywał tekst. Mrozowska daje studium rezygnacji; Ella próbuje i walczyć ze świadomością swej całkowitej klęski, tę walkę przekazuje aktorka z piękną dyskrecją, której nie boi się przerywać dramatycznym krzykiem.

Krzyk bije w Borkmana i spływa po masce kabotyńskiej, którą Jana Gabriela ozdobił Jan Świderski. Spod maski wyziera przecież często smutna, zmęczona, zmięta twarz człowieka.

Znakomity artysta nabudował na ibsenowskim tekście nowy zarys roli. Bardziej tragicznej, niźli chciał tekst, bo Świderski gra Borkmana, który nie wierzy własnym słowom, który wie, że kłamał i że kłamie, który umiera, bo nie ma już sił na dalszą komedię życia.

Tercet protagonistów wspierał wzruszającym, bo prostym rozegraniem roli starego oficjalisty, Foldula, Henryk Borowski. Zofia Saretok (Fanny) już samym wejściem na scenę ujawniła, że zejdzie z niej jako triumfatorka. Tylko czy warto było porywać od rodziców tak strasznie sepleniącego Erharda (Krzysztof Kołbasiuk)?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji