Artykuły

Jestem już legalna

OLENA LEONENKO zanim zamieszkała na stałe w Polsce, poznała wielu "charakternyków", ludzi, którzy uzdrawiają, wyganiają diabły, zaklinają słońce i deszcz. Na własne oczy widziała, jak działają energie. Te doświadczenia przenosi na scenę, kiedy śpiewa pogańskie pieśni albo rosyjskie romanse.

Olena Leonenko urodziła się w Kijowie. Zanim zamieszkała na stałe w Polsce, poznała wielu "charakternyków", ludzi, którzy uzdrawiają, wyganiają diabły, zaklinają słońce i deszcz. Na własne oczy widziała, jak działają energie. Miała kontakt z żywą duszą swojego narodu. Te doświadczenia przenosi na scenę, kiedy śpiewa pogańskie pieśni albo rosyjskie romanse. Z Oleną Leonenko rozmawia Magda Rozmarynowska

- Na swojej stronie internetowej napisała pani, że życiem rządzą miłość i lęk. Miłość jest przeciwwagą dla strachu?

- Kiedy człowiek przeżywa miłość, jest otwarty, odbiera wiele różnych uczuć. Kiedy czuje strach, jest w nim tylko strach. Dość szybko zrozumiałam, że im więcej we mnie będzie miłości, tym mniej miejsca na strach. Miłość pomaga spełniać marzenia. A marzenia trzeba pielęgnować, nazywać je, bo dusza przemawia językiem marzeń. Ten język znam najlepiej.

- Pamięta pani swoje pierwsze marzenie?

- Kiedy miałam cztery lata, obiecałam sobie, że będę występowała na scenie. Ukraińcy to muzykalny naród. Cała moja rodzina śpiewa. Wujek był dyrektorem opery, od dzieciństwa muzyka była ze mną, koło mnie i we mnie. Fascynował mnie także teatr. Ale kiedy powiedziałam w domu, że chcę zostać aktorką, tata z pasją i przekonaniem zaczął systematycznie wybijać mi te bzdury z głowy. Pasem.

- Nie chciał, żeby pani występowała?

- Tego po prostu nie wypadało robić. Nie mieściło mu się w głowie, że praca na scenie to też praca. A nie skandal i kompromitacja przed sąsiadami i dożywotnia nędza. Szczytem marzeń mojego taty było, żebym pracowała w fabryce zegarków. Żebym tak jak każdy uczciwy człowiek na szóstą rano szła do pracy. Dlatego może na przekór tacie ciągle się wszędzie spóźniałam. A on z budzikiem w ręku i papierosem marki Biełomorkanał w ustach siedział i czekał. Jeśli spóźniłam się choćby o trzy minuty, dostawałam lanie.

- Zbuntowała się pani?

- Nie miałam wyjścia. Jestem uparta.

- Mama pani nie wspierała?

- Mama zawsze powtarzała: "Twoje życie jest twoim życiem. Musisz je przeżyć sama. Jeśli będziesz potrzebować mojego wsparcia, to je masz". Bała się ojca, ale trzymała ze mną. Sama nigdy nie odważyła się na bunt. Żyła po cichu. Połykała łzy. Życzyła mi czegoś lepszego. Kiedyś powiedziała: "Ratuj się, córeczko, uciekaj".

- Wspomina pani dzieciństwo?

- Tak jak wszyscy. Próbuję sobie coś miłego przypomnieć, ale nie bardzo mi się udaje.

- Ma pani rodzeństwo?

- Młodszego brata. Kiedy się urodził, miałam pięć lat. Musiałam opiekować się nim i w dzień, i w nocy. Rodzice uważali, że tak ma być, bo oboje ciężko pracują. Grisza mógł być znakomitym skrzypkiem. Miał słuch absolutny, ale tata zabronił mu ćwiczyć. Powiedział, że jednego wariata i dywersanta w domu wystarczy. Kiedyś zabrałam brata na zajęcia z pantomimy. Był świetny, miał znakomite warunki fizyczne i talent, ale tata znowu mu zabronił. Brat cicho popłakał i dał się złamać. Znalazł sobie zawód, który ojciec szanował. Teraz mieszka w Kijowie. Jest zawodowym kierowcą. Był parę razy w Polsce, mieszkał ze mną, ale w ogóle nie umiał się tu odnaleźć, więc wrócił.

- Kiedy odeszła pani z domu?

- Pierwszy raz uciekłam, kiedy miałam 13 lat. Po wielkiej awanturze. Wygrałam ważny konkurs pantomimy dziecięcej i moja nauczycielka przyszła błagać rodziców, żeby jednak pozwolili mi chodzić na zajęcia. Tata rzucił w nią tym ogromnym budzikiem i wyrzucił za drzwi. Potem stłukł mnie, więc uciekłam. Mieszkałam u swoich przyjaciół z teatru. I tak teatr powoli został moim domem: Tu czułam się bezpiecznie. Najbardziej szczęśliwa byłam, kiedy wychodziłam na scenę. Tam nikt mnie nie mógł dopaść. A jakby co, miałam świadków. Publiczność.

- O czym pani marzy teraz?

- Żeby moja nowa płyta "Noc z Wertyńskim" stała się dla wielu tym, czym jest dla mnie. Przeżyciem intymnym do granic wytrzymałości (śmiech). Tyle na razie, a potem też mam plany. Na przykład chciałabym opowiedzieć o Ukrainie poprzez losy moich rodziców.

- Spektakl o rodzicach?

- Tak. Na przykład moja mama urodziła się we wsi Nowoselyca na Podolu. Jej rodzina w czasach stalinowskich doświadczyła strasznego głodu na Ukrainie. Mama była dziewiątym dzieckiem w rodzinie.

Miała cztery lata, kiedy umarł jej ojciec, a sześć lat, kiedy straciła matkę. Została sierotą. Też miała marzenia, ale żadne z nich nigdy się nie spełniło. Mój tato miał cztery lata, kiedy komuniści rozstrzelali mu ojca. Jego mama, a moja babcia, musiała uciekać. Wzięła małego tatę oraz inne sieroty z okolicy i chodziła z nimi po wsiach, szukając pomocy. Tata opowiadał, że pamięta z dzieciństwa bardzo surową zimę. Raz tak się stało, że nikt nie przyjął ich do domu na noc. Babcia usiadła wtedy na śniegu, a dzieci spały pod jej spódnicą. Babcia żyła w strachu aż do śmierci. Z tego strachu i my w pewnym sensie jesteśmy zbudowani. Strach jest dziedziczny. Staram się go oswajać każdego dnia. Leczę go na ludowo, miłością.

- Do rodziców już pani nie wróciła?

- Boże mój, to było tak dawno! Wracałam, ale na krótko, uciekałam i znów wracałam. Od 16. roku życia mieszkam i pracuję na własny rachunek. Raz było lepiej, raz dużo gorzej. Ale były miejsca, w których mnie chciano. Teatr i cyrk.

- Cyrk?

- Mając 17 lat, zaczęłam pracować w cyrku wędrownym Promień. Cyrk był dumą Związku Radzieckiego, a jednocześnie rządził się własnymi prawami. Tymi samymi od wieków. Wtedy najbardziej chciałam zostać klownem, ale lepiej wychodziło mi zwijanie się w kłębek na małym stoliku. Pokiwali z uznaniem głowami i tak zostałam kobietą wężem, a potem awansowałam na kobietę gumę. Cyrk to nie są żarty. Spełniło się przekleństwo ojca. Wstawałam o szóstej rano i ćwiczyłam, ćwiczyłam. Potem występowałam i znowu ćwiczyłam. Tak uczyłam się dyscypliny. Do bólu i na ochotnika. Z cyrku odeszłam w gipsowym gorsecie. Bardzo bolało, nie wiedziałam, co dalej robić. Tak naprawdę to wtedy bałam się po raz pierwszy w życiu

- I co było dalej?

- Po kilku miesiącach zdjęli mi gips. Wróciłam do życia i do teatru. Prowadziłam zajęcia z pantomimy i ruchu scenicznego w Kijowie, Petersburgu i Moskwie.

W końcu zaproponowano mi prowadzenie własnej 60-osobowej grupy teatralnej. W tym czasie sporo jeździłam po Ukrainie, zbierając stare ukraińskie pieśni. Podróżowałam z magnetofonem i nagrywałam. Chciałam zrozumieć, dlaczego język ukraiński jest zabroniony i co takiego jest w ukraińskiej kulturze, że została skazana na śmierć. Spotkałam ludzi mówiących po ukraińsku, nielegalnie i po cichu. Wśród nich byli poeci, malarze i pisarze. Później zaczęłam szukać pozostałości ukraińskiej kultury pogańskiej. Najpierw bardziej mnie interesował sam rytuał niż pieśń. Potem zrozumiałam, że rytuał i pieśń są nierozerwalnie związane, tak jak słowo i gest. Przez pogańskie pieśni przechodzi moc ziemi, powietrza i ognia, trzeba tylko pozwolić pieśni wejść w siebie i być.

- Jak trafiła pani do Polski?

- Pod koniec maja 1990 roku przyjechałam do Polski na zaproszenie teatru Węgajty, potem zaprosiły mnie Gardzienice, a jeszcze później Teatr Ósmego Dnia. Nawet nie zauważyłam, kiedy zostałam na stałe. Trudnym przeżyciem było dla mnie wyrzeczenie się obywatelstwa ukraińskiego, ale to było konieczne, żeby dostać polski paszport.

Już jako "legalna" polska artystka skomponowałam muzykę do ponad 20 przedstawień teatralnych. Ostatnio nagrałam swoją drugą płytę - "Noc z Wertyńskim". W Polsce ani przez chwilę nie czułam się obco.

- W przeciwieństwie do Wertyńskiego, który śpiewał o "cudzych miastach" i zawsze był obcy.

- Kiedy śpiewam jego pieśni, czuję, że tak naprawdę czas i przestrzeń nie istnieją. Istnieje tęsknota za miłością. Ona jest wieczna i łączy ludzi. Budzi z uśpienia, sprawia, że w magiczny sposób wracamy do chwil, kiedy nasze emocje były żywe i świeże. Odnajdujemy zapomniany ból i utracone szczęście.

- Kiedy po raz pierwszy spotkała się pani z jego piosenkami?

- Tak jak on pochodzę z Kijowa, ale w czasach, gdy dorastałam, Wertyński był w ZSRR zabroniony. Został uznany za wroga ludu. Skazano go na śmierć publiczną. Nie wydawano jego płyt, ale ludzie pamiętali jego pieśni i śpiewali po domach. Tak jak mój tata. Po raz pierwszy usłyszałam Wertyńskiego, gdy byłam dzieckiem. Zachwyciły mnie słowa, których w ogóle nie rozumiałam - "Liliowy negr", "Hawajska gitara", "San Francisco", "Portugalczyk" - brzmiały tak tajemniczo. Tego w Kijowie nie było. Egzotyka owszem była, ale własna.

No i urzekły mnie melodie, które od razu zapadają w pamięć. Ale dopiero w Polsce, kiedy zaczęłam pracować nad spektaklem o Wertyńskim, odkryłam, że jego pieśni są dla mnie prawdziwym wyzwaniem.

- Co panią w nich zainteresowało?

- Parę drobiazgów (śmiech): nostalgia, marzenie, sarkazm, ból, ironia. Niemal w każdej frazie muzycznej są aż cztery zmiany tempa. On jest jak kobieta, zmienny, trochę egzaltowany, bardzo namiętny. Mężczyźni w tamtych czasach mieli więcej zahamowań. A on potrafił odważnie, wręcz bezwstydnie, odsłaniać własne klęski i upokorzenia i głośno się z nich śmiać. Stworzył nowy styl. Własny. Potem go naśladowano.

- Czy jako mistrzyni interpretacji rozszyfrowała już pani samą siebie?

- Łatwiej jest rozszyfrować cudze życie. Ma się wtedy naturalny dystans. Codziennie zadaję sobie kilka pytań. Czasami nawet znajduję nowe odpowiedzi. Jakoś nigdy nie kusiło mnie życie bez ryzyka. Z siatką ochronną. Parę razy spadałam. Owszem, potłukłam się, bolało... ale niczego nie żałuję. To moje życie.

***

Olena Leonenko, ur. w Kijowie, od 16 lat mieszka i pracuje w Polsce. Skomponowała muzykę do ponad 20 przedstawień teatralnych. Współpracowała z Krystianem Lupą, Agnieszką Glińską, Krzysztofem Warlikowskim i Maciejem Dejczerem. Występuje też z własnymi recitalami i nagrywa płyty. Jej pierwszy album "Miłość po rosyjsku" to rosyjskie romanse salonowe. Teraz nagrała "Noc z Wertyńskim". Oba z gitarzystą i aranżerem Markiem Walawenderem. Spektakl "Noc z Wertyńskim", którego scenariusz napisał Janusz Głowacki, oglądać można w warszawskim teatrze Ateneum. W zeszłym roku Olena została odznaczona medalem Zasłużony Kulturze - Gloria Artis.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji