Artykuły

Garbaczewski stał się mistrzem teatralnej groteski

"Chłopi" Władysława Stanisława Reymonta w reż. Krzysztofa Garbaczewskiego w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej.

"Chłopi" Reymonta w teatrze? Cóż to za pomysł. Krzysztof Garbaczewski jest jednak reżyserem, którego spektakle na karkołomnych pomysłach wyrastają jak grzyby. Halucynogenne.

Warszawski Teatr Powszechny zaprasza na wycieczkę do wsi Lipce, czyli do Polski. A czy jest koniec XIX wieku, rok 2017 czy odległa przyszłość, zobaczycie później. Najpierw będzie bardzo śmiesznie, potem trochę strasznie.

Ci, którzy znają teatr Garbaczewskiego, mogą być nieco zaskoczeni. Dalej to ostra teatralna jazda, wizja sceniczna, by tak rzec, odjechana. Ale przygotowana przez reżysera adaptacja powieści zachowuje fabułę i postaci. To w gruncie rzeczy całkiem wierna literze noblisty inscenizacja. Spektakle Garbaczewskiego kojarzą się często z chowaniem aktora za ekranem, mnożeniem spojrzeń kamery, dziwnych ujęć i niepokojących obrazów - tu tego nie znajdziecie. Są za fragmenty etnograficznych wywodów - opisy ludowych tańców, komicznie rekonstruowanych na bieżąco przez zamaskowanych aktorów. Na scenie czytane są też do mikrofonu potoki prozy, opisy zmieniających się w powieści pór roku.

Planeta Reymont

Teatralni "Chłopi" bronią się nie tylko wyobraźnią reżysera, ale też aktorstwem - energicznym, zamaszystym i ironicznym zarazem. Pierwszy raz chyba od lat w Powszechnym aż tak wyraziście objawia się aktorska zespołowość - cała ekipa gra do jednej bramki. Wymienić należałoby właściwie wszystkich z siedemnastoosobowej obsady. Aktorski dowcip "Chłopów" polega na zagraniu "wieśniaka" w sposób parodystycznie stereotypowo wyostrzony, a zarazem tak, by był jak najbardziej podobny do dzisiejszego widza modnego, "awangardowego" teatru.

Planetę Reymont zamieszkują dziwne, białe postaci, których twarze nikną czasem w naciągniętych na głowach pończochach. Wychodzą do nas po wysuniętym daleko w głąb widowni podeście, a ich przeźroczyste domostwa przypominają ryciny z dzieł pionierów fantastyki naukowej. Bliski Garbaczewskiemu język science fiction dobrze tutaj działa - bo chłopi sprzed przeszło stulecia są trochę przybyszami z kosmosu, a jednocześnie - nami samymi. Garbaczewski bawi się tym, jak bardzo wiejski żywioł jest dla nas zarazem odruchowo swojski i skrajnie obcy.

Wszystko tu skądś znamy. Zbita i zaszantażowana społeczność, którą zastrasza perorujący tak okrutnie, że aż podskakuje, wspaniały w swej kaznodziejskiej furii Ksiądz Grzegorza Falkowskiego. Wiejski rynek pracy, oparty na oszustwie i wyzysku. Wojna wszystkich ze wszystkimi. Folwarczna przemoc i nieufność. Wszystko jest tu przerysowane, dowcipne i celne zarazem. Garbaczewski urasta do rangi mistrza teatralnej groteski. Przykładem jego dość zwariowanego humoru są sceniczne kreacje wiejskich zwierząt, dla miastowych egzotycznych jak flamingi. Furorę robią Andrzej Kłak jako sprzedawana Krowa czy Klara Bielawka - oszalała Kura. Wreszcie pojawia się gadżet typowy dla zapatrzonego w technologię teatru Garbaczewskiego - intrygujący robot na kółkach, który okaże się to świnią, to bocianem.

Nie dla Jagny konwencja antyprzemocowa

Mateusz Łasowski jako dziarski Antek Boryna, Julia Wyszyńska jako Hanka odgrywają komedię małżeńską bawiąc się farsową kreską. Praktycznie pozbawiona groteskowego rysu jest za to Magdalena Koleśnik w roli uwodzącej całą wieś Jagny. Sceny nawiązywania i porzucania damsko-męskich relacji są trochę jak w serialu obyczajowym - gorycz, emocje, wyrzuty. Zaś finałowa przemoc, która spotyka Jagnę za "nierząd"? Tego w przedstawieniu nikt nie mówi wprost - ale trudno nie pozwolić sobie na felietonowy wtręt o stosunku do seksualności kobiet w kraju, który prawo do decydowania o swoim ciele daje obywatelkom częściowo za granicą, a częściowo na receptę.

Zresztą, nie przypadkiem Garbaczewski celebruje scenę "treningu przyzwoitości" Jagny, której matka broni pozostawić sobie po ślubie długich włosów - atrybutu seksualnej atrakcyjności, jak robią to kobiety w mieście. Miastowe niech sobie robią, ladacznice, a my tu uczciwie i po swojemu zrobimy. To jeden z mocniejszych momentów spektaklu. "Ostaw warkocz, ostaw, zda się Borynie, okręci se nim rękę, ostrzej przytrzyma i mocniej cię kijem zleje... sama go obetniesz potem...". Jagny nie chroni żadna konwencja antyprzemocowa, zadzwonić też nie ma gdzie.

Na koniec tej litanii społecznych patologii weźmy antysemityzm czy niechęć do obcych w ogóle. Stojący za Jankielem-Barbarą Wysocką Żydzi są Obcym jak kosmiczna forma życia, dziwną pozbawioną twarzy masą, akrobatycznie wyginającą się w kształt gwiazdy Dawida, groźnie dybiącą na nędzny majątek mieszkańców Lipiec i przekomicznie szwargocącą jakimiś odpryskami języka udającego jidysz. Przedstawienie jest wreszcie obrazem społeczności głęboko antyintelektualnej, niechętnej zmianom i autorefleksji. Gdy Antek idzie na robotę, rąbie siekierą na pieńku nie drwa, ale książki. Grzbiety, okładki, stronice lecą jak wióry - cóż za profanacja dóbr kultury europejskiej, jak twierdzimy tradycyjnie opartej na słowie. Boli to trochę moje inteligenckie oczy - i o to chyba chodzi.

Ale "Chłopi" z Powszechnego nie są wyższościową pogadanką, żadnym salonowym utyskiwaniem na ciężkie czasy, spadek czytelnictwa i strasznych Polaków-Januszy. Oni - to też my. Póki rządzą nami te same społeczne mechanizmy - śmianie się z nich nie jest bezkarne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji