Artykuły

Kto trzyma z diabłem?

Jeszcze zanim Vaclav Havel został prezydentem Czechosłowacji, o jego dramatopisarstwie było już głośno, i to nie we własnym kraju, gdzie jego utwory krążyły przez długi czas w nieoficjalnym obiegu. Te okoliczności rozbudziły, jak sądzę dwojakiego rodzaju zainteresowanie pierwszymi u nas, oficjalnymi już prezentacjami jego sztuki, - czy mianowicie twórczość ta zawdzięcza swój rozgłos głównie jak to bywa, niepowszednim okolicznościom towarzyszącym, czy też zawiera trwalsze wartości artystyczne.

Wstępny dialog między głównym bohaterem, młodym i utalentowanym naukowcem Jindrzichem Foustka, a zagadkowym i obmierzłym osobnikiem, niejakim Fistulą, który odwiedza go w jego mieszkaniu, zapowiada wprawdzie problematyką o pewnym wymiarze filozoficznym, wkrótce jednak akcja banalizuje się, utwór przeistacza się w deklaratywną agitkę w konwencji satyry nie najwyższego lotu. Ot, jakiś tam naukowy instytut medyczny, oparty na dygnitarskich stosunkach hierarchicznych, prowadzi fasadową działalność pod przykrywką politycznego frazesu.

Jest to więc dość powierzchowna krytyka zjawisk występujących, jak nietrudno zgadnąć, w tzw. realnym socjalizmie, której słabością jest brak merytorycznych odniesień, do jakiejś uchwytnej tematyki; nie wystarczy przecież wezwanie do walki z pieniącymi się wśród młodzieży postawami irracjonalnymi. Mało pożywny dla myślowego przewodu sztuki okazuje się tak ogólnikowo zarysowany przedmiot kontrowersji, stąd też sporo jałowej żonglerki słownej, sporo objawianych z namaszczeniem prawd, które zarówno w polskiej literaturze jak i publicystyce ostatnich wielu lat, dawno przestały stanowić polityczne tabu, stając się łatwym żerem popularnych satyryków.

W tę materię polityczno-ideologiczną wpleciono erotyczny wątek, którego motywacje i uwikłania mogą jedynie zaświadczać, iż utalentowany pracownik naukowy bywa wobec kobiet naiwny jak sztubak.

Gdy nagromadzenie banału stało się niemal wszechogarniające, z wyjątkiem scen między bohaterem a nachodzącym go tajemniczym gościem, zawsze ważkich intelektualnie, intrygujących psychologicznie, zaczęło się we mnie rodzić podejrzenie, iż to reżyser nie potrafił znaleźć "sposobu" na sztukę, jak choćby przez stworzenie ironicznego dystansu do nieznośnie werbalnego, dialogu między kochankami, jak również przez mniej groteskowe ujęcie scen zebraniowo-biurowych, co przydałoby im drapieżności i podbudowało spójność konwencji przedstawienia.

Zaczęło też kiełkować przypuszczenie, że w akcie następnym ukryte dotychczas znaczenia ujawnią swą właściwą wagę, pogłębią moralno-filozoficzną refleksję. I od pierwszych scen drugiego aktu tak też się dziać zaczęło. Bohater podejrzewany przez dyrekcję, zresztą słusznie, o uleganie, z poduszczenia tajemniczego gościa ezoterycznym naukom, sprzecznym z obowiązującymi kanonami "naukowego światopoglądu", zaczyna cynicznie prowadzić podwójną grę. Udaje przed kierownictwem instytutu, że podjął się na własną rękę demaskowania szkodliwych ideologicznie infiltracji, wobec zaś Fistuli gra rolę oddanego bojownika w służbie nauk tajemnych.

Raptem nasz doktor Jindrzich zostaje zdemaskowany, jako iż demoniczny Fistula okazał się konfidentem dyrektora, którego główne "naukowe" zadanie polegało właśnie na tropieniu ideologicznych "odchyleń". Co znamienne i poniekąd zaskakujące, bohater przegrywa z przeciwnikami nie tylko sytuacyjne, ale i... moralnie. Łamie on bowiem pewną regułę gry, ustalającą nieprzekraczalne granice lojalności wobec tej ze stron, która potrafi zapewnić bezkarność i osłonę przed odpowiedzialnością. Jest to morał przewrotny, respektujący istnienie przestępczego kodeksu moralnego. Dyrektor i jego konfident okazują się więc ludźmi większego formatu niż prowadzący dwulicową grę z gruntu wrażliwy i pełen dobrych intencji, doktor Jindrzich, któremu wiara w diabła okazuje się potrzebna dla usprawiedliwienia własnego upadku.

Postacie tej sztuki wydają mi się jednak pomyślane "plakatowo", stąd też nie dostarczają wystarczającego materiału do budowania wiarygodnych osobowości. Uwzględniając to, trzeba uznać postać dr Jindrzicha w wykonaniu JANA W. PORADOWSKIEGO za przekonującą, z zastrzeżeniem, iż sam proces wyzbywania się zasad nie został dość wyraziście uwidoczniony. Konsekwentnie choć nieco stereotypowo kreślił dygnitarska sylwetkę Dyrektora BOHDAN MIKUĆ. Niemało inwencji wykazała MIROSŁAWA MARCHELUK, żeby tchnąć indywidualność w schematycznie nakreśloną postać Vilmy. Bodaj najlepiej pomyślana postać Fistuli zyskała pełny teatralny wymiar dzięki LECHOWI GWITOWI, przydającemu rys tajemniczości trywialnym cechom konfidenckim.

Myślę, że ta sztuka Havla swoim specyficznym klimatem ma szansę pozyskania sobie publiczności.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji