Artykuły

Naprawdę gorąco!

Godzinny spektakl przygotowany w grudniu na potrzeby telewizyjnej "Dwójki" Wojciech Kościelniak w ciągu miesiąca zmienił w pełno­wymiarowe widowisko Teatru Mu­zycznego. I jak się podczas czwar­tkowej premiery okazało - z korzy­ścią dla samego przedstawienia

"Gorączka" z piosenkami Elvisa Presleya zdecydowanie zmieniła w tej wersji również swój kon­tekst. Odniesienia kolejnych utworów do biografii Presleya Kościelniak zamienił na ikony naszej współczesności, tematem nie jest już sama jego postać, ale przede wszystkim zjawisko popkultury. A więc tym razem reżyser zepchnął "króla" na jeszcze dalszy plan, z jego twórczości uczynił już właściwie tylko pretekst do powstania całego przedsięwzięcia.

Elvis by nie poznał

A muzyka? Nowe, rewelacyjne aranża­cje Piotra Dziubka mają niewiele wspólne­go z oryginałami. A teksty? Polskie, wręcz upoetyzowane tłumaczenia Romana Koła­kowskiego często mijają się z wizją Pres­leya. Ale to właśnie stanowi o sile i tempe­raturze "Gorączki", której już od początku bardzo daleko było do wspominkowej, bu­janej i śpiewanej akademii "ku pamięci". Gdyby żył i siedział nawet w pierwszym rzędzie, Elvis nie poznałby pewnie połowy swoich piosenek. Nie sądzę, by nawet wie­dział, że z jego powodu to zamieszanie.

Ale o co chodzi?

Utwory przeplatane są krótkimi, błyskot­liwymi monologami, które po pierwsze spajają całe widowisko, po wtóre - nadają mu dramaturgię, a nawet zarys szczątko­wej fabuły. Tym sposobem reżyser próbo­wał zaszyfrować dodatkowe znaczenia, sko­ro zapowiadał rozliczenie się w spektaklu z popkulturą. Na całe szczęście zamiast fra­zesów w stylu, "Britney Spears to plastiko­wa Barbie śpiewająca z playbacku" albo "Michał Wiśniewski jest pretensjonalny" mamy tutaj niezobowiązującą żonglerkę symbolami i kulturowymi afrodyzjakami współczesności. Zresztą gospelową modli­twą do nich rozpoczyna się cały spektakl, który później kolejno odsłania nam świat pełny medialnych klownów kreujących własną rzeczywistość, świat szybkiego sek­su, komórek i gier komputerowych, a tak­że wyrobniczego materializmu, ometkowanej rzeczywistości, dewaluacji uczuć i stępionej wrażliwości. Ów chwalebny przekaz jest jednak o tyle mało czytelny, że właściwie osadzenie w tym kontekście akurat Elvisa Presleya staje się zabiegiem nieco zbyt na siłę. Owszem, Presley nale­ży niewątpliwie do panteonu najjaśniej­szych ikon popkultury, ale raczej jej ocie­kających złotem i błyszczących blichtrem Las Vegas pierwowzorów. Generalnie spektakl tylko sprawnie sygnalizuje pewne problemy, ale na antidotum nie mamy już co liczyć.

Taaaka klasa!

Ale "Gorączka" - nawet w swej nowej postaci - to wciąż bardziej show muzyczno-taneczny niż pełnowartościowy morali­tet. Również jako widowisko Teatru Mu­zycznego broni się na bardzo wysokim po­ziomie, a zapracowali na to wszyscy: tan­cerze, muzycy, a przede wszystkim akto­rzy, którym w tej poszerzonej formie Ko­ścielniak pozwolił na własne kreacje.

Bezkonkurencyjny i wręcz re-we-la-cyj-ny był Mariusz Kilian zarówno w monologu zniewieściałego dyktatora mody, jak i utworze "Diabeł w ciebie wcielił się". Po­nownie błyszczały Karolina Trębacz i prze­de wszystkim Bogna Woźniak, urzekająco pięknie śpiewająca standard "Jesteś w każ­dym moim śnie". Świetnie spisał się Ceza­ry Studniak, tym razem jako recydywista w utworze "Więzienny rock", a także w przełamującym konwencję spektaklu songu "W wielkim mieście", czyli słyn­nym Presleyowskim "Gettcie". Bardzo do­brze wypadli Konrad Imiela (zwłaszcza podczas aukcji mikrofonu "króla"), Sam­bor Dudziński (ten temperament!) i Janusz Radek (ten głos!). Słowa uznania także dla debiutującej na deskach Teatru Muzyczne­go młodziutkiej i obiecującej wrocławianki Joanny Kucharskiej, która bez komplek­sów dotrzymywała kroku weteranom i do­brze odnalazła się w emocjach piosenki "Jedno wiem, że pokochałam cię".

Druga odsłona "Gorączki" zyskała w czwartek w Teatrze Muzycznym nowy kontekst, a jej temperatura zbliżyła się do stanu tytułowej gorączki jeszcze bardziej niż przed miesiącem wśród telewizyjnych kamer w Teatrze Polskim. Potwierdziła wysoką formę Wojciecha Kościelniaka, który zaledwie w ciągu roku przygotował we Wrocławiu trzy znakomite premierowe spektakle. Wygląda na to, że w końcu bę­dziemy mieli nad Odrą przynajmniej czterogwiazdkowy Teatr Muzyczny. Ciepło, ciepło... gorąco!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji