Artykuły

Śluby i nożyczki

Krakowska "Bagatela" dala nowy spektakl "Ślubów panieńskich", reżyserowanych"" przez młodego aktora, Jerzego Połońskiego. Jest to charakterystyczne przedstawienie.

Współczesna publiczność - i to nawet ta najmniej oczytana - wybucha gromkim śmiechem w tych właśnie momentach, gdy humor fredrowski bezpośrednio dochodzi do głosu. Nie wierzcie twierdzeniom, że przemiany obyczajowe zdezaktualizowały komizm "Ślubów"! W licznych miastach i teatrach obserwowałem widzów. Sceny pisania listu, czy towarzyskich wykolejeń Gustawa - stale działają. Ciekawym zjawiskiem jest "rehabilitacja" Albina. Niegdyś uznawano tę postać za dziwaczną i niezrozumiałą figurynkę. Historycy literatury dostrzegali tu objaw "sentymentalizmu" epoki. Współcześni aktorzy inaczej to rozwiązują. Niedawno w "Ateneum" warszawskim pokazano Albina przystojnego, miłego, godnego miłości. Tak samo jest w "Bagateli". Paweł Sanakiewicz daje jedną z najbardziej zabawnych i naturalnych postaci spektaklu. Główną przyczyną nieszczęść Albina jest jego nieśmiałość. Jak Dolski w "Wielkim człowieku" grzeszy - trochę niedźwiedzią, lecz sympatyczną delikatnością.

Połońskiego frapuje sprawa "ślubów" Anieli i Klary. Uczynił je motywem przewodnim. Od ich ceremonialnego składania, nocą, przy wtórze piorunów, boso, rozpoczął spektakl. Raz jeszcze tę ceremonię powtórzył. Sprawę tę związano w spektaklu z rozczulającą dziecinnością panienek. Czy całkiem słusznie? Fredro był na to wrażliwy. W bohaterkach jego komedii (także w Klarze z "Zemsty", czy Zosi z "Dam i huzarów") jest coś przekornie dziecięcego. Kryje się jednak w owych ślubach dziewczęcych - także i bunt przeciw despotyzmowi opiekunów.

Dobra pozycja w krakowskim spektaklu - to Klara w interpretacji Barbary Zajączkowskiej. Jest dokładna w słownej szermierce, zaznacza istotny stosunek do Albina. Dziewczyna się przekomarza, ale nie chce "dawać kosza". Już raczej Jolanta Januszówna, jako Aniela - okazuje rezerwę. Gdy Gustawowi "nie czyni nadziei" - niemal wierzymy. Staje się mniej prawdopodobna w scenach narastającej miłości. Wynika to może i z faktu, że Adam Sadzik jest zbyt fircykowatym Gustawem, nie budzi ufności jako nauczyciel miłości, zanadto się troszczy o ton groteskowo-farsowy. Reżyser transponuje zresztą najgorętsze, "magnetyczne", wyznania - na śpiewane przy klawikordzie piosenki. Niemniej siła miłości jest w "Ślubach" tak wielka, że coraz mocniej, w dialogach i sytuacjach, narasta.

Połoński kładzie czasem kropki nad "i". Gdy Klara mówi do Gustawa o "morderczych nożyczkach", rekwizyt ten od razu się zjawia w jej rękach. I dalej krąży.

Zabawnie ujęto sprawę "trzeciej pary". Stanisława Waligórzanka sili się, aby być bardzo dystyngowaną, niemal angielską damą. Ale można się domyślić, że Radost nie jest jej obojętny. Gra go Marian Skorupa z takim temperamentem, że - pod wrażeniem czulszych słów partnerki - spada z krzesła.

Spektakl, przy pewnych wyjaskrawieniach, jest jednak ujmujący. Nie grzeszy przeciw Fredrze. Dowodzi oddźwięku, jaki poeta znajduje u wszystkich generacji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji