Artykuły

Druga przemiana

"Baltazar. Autobiografia" to ledwie 250 stron. Mówią, że były tysiące. Tysiące kartek pisma ułomnego, ciemnego jak bełkot wieży Babel, stron pełnych zdań chromych niczym tamto, co zostało na nagle opuszczonym biurku. Aż wreszcie przestał wskazywać palcem! Dał opowieść czystą. Gdy się wie, że te drukowane zdania są wyjściem z czarnej ciszy - autobiografia przestaje być godnym księgowego rachunkiem życiowych faktów, a zaczyna być tym, czym literatura jest w ogóle - pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Świat był jeszcze tak młody, że wiele rzeczy nie miało nazwy i mówiąc o nich, trzeba było wskazywać palcem.

Gabriel Garcia Mśrquez

Gdy Sławomir Mrożek obudził się pewnego rana z niespokojnych snów, stwierdził, że zmienił się w łóżku w człowieka, który już nie ma słów. I co? Pomyślał: Jestem jak potworny robak? To niemożliwe - wszak słowa go opuściły. Więc? Leżał na grzbiecie twardym jak pancerz? Niech będzie. Co dalej? Uniósł głowę i zobaczył, jak żałośnie cienkie nogi migają mu bezradnie przed oczami? Niech będzie. I co? Dźwignął rękę i w zupełnej ciszy wskazał palcem?

Dzień, może dwa dni wcześniej, 15 maja 2002 roku - jak to od 52 lat miał w zwyczaju - przed południem, przy biurku, z watermanem w palcach pochylony nad kartką, w połowie zdania pierwszy raz w życiu poczuł, że pisanie odchodzi od niego jakby na zawsze. Chwilę potem było wielkie słońce na chodniku, gdzie czekał na karetkę. Wreszcie tam, dokąd dojechał, na mecie, na szpitalnych korytarzach - jak zanotuje w epilogu wyznań ("Baltazar. Autobiografia" (Noir sur Blanc, Warszawa 2006)

Zaczęło się najgorsze.

Byłem w miejscu, gdzie "spotworniałe" przedmioty nie dały się zatrzymać. Płynne - to wzdymające się w nieskończoność, to kurczące się do zaniku, nie pozwalały się ustalić żadną miarą. Niby coś walczyło we mnie o zachowanie proporcji, ale lada chwila groziło mi osunięcie się w nicość.

Zaczęło się najgorsze, ale on o tym jeszcze nie wie. Na razie nie pojmuje, że to udar mózgu i prolog afazji. Jeszcze nie wie, że ciemne ognie w popiół właśnie obracają wszystkie ścieżki języka w jego głowie. Na amen zapomniał o tamtym kikucie zdania porzuconym na biurku, ale jeszcze nie pojął, że sczezła cała pamięć o alfabecie. Na razie nie wie, że już nie pojmuje świata, gdyż już nie ma słów w ustach. Dopiero za dzień, za dwa obudzi się z niespokojnych snów, uniesie głowę, spojrzy na swe żałośnie cienkie nogi - i nic nie powie. Już będzie wiedział. Będzie wiedział? Jakim cudem, skoro w głowie nie znajdzie słowa: wiedzieć!

Nie wiem, choć mam w głowie słowo: wiedzieć. Wiem tylko, że wszystko dobrze się skończyło. Półtora roku po nagłej śmierci języka, w grudniu 2003 roku, w Paryżu, w wielkim apartamencie na czwartym piętrze kamienicy przy ulicy Guynemer, naprzeciw Ogrodu Luksemburskiego, Mrożek wyśnił swoje ocalenie. Była tam jakaś daleka podróż, jakiś tajemny dokument, który z sobą zabrał, wreszcie - u celu podróży - był ten zawrotny moment, kiedy śniący otwiera przed śnionymi władzami śnionego celu podróży ów tajemny dokument, by się wylegitymować. I nie ma tam prawdziwego imienia i nazwiska podróżnego. Jest tam jego nazwisko nowe. Baltazar! Mrożek wyśnił Baltazara

- człowieka bez właściwości - by ten, litera po literze, odzyskując dla Mrożka słowa, odzyskał dlań jego utracony świat, tożsamość, z nikim niewymienialną samotność. Albo żeby udowodnił, że świat, tożsamość i samotność są zawsze nieuchwytne, niczym tamte, nad szpitalnym korytarzem dryfujące rzeczy wiecznie kurczące się i wiecznie puchnące. Baltazar, ciemny pan, co wyskoczył z leja niepamięci rozwartego w głowie Mrożka - stworzyć miał autobiografię. Pisanie jako rehabilitacja. Zasypywanie nory afazji słowami odzyskanymi. Tym jest najnowsza książka Mrożka. Autor "Pieszo" powiada, że to zarazem jego opowieść ostatnia...

I Baltazar odzyskał to, co przepadło 15 maja 2002 roku. Owszem, świat cały - nie tylko przeszłość, ale i Mrożka (nasza) teraźniejszość - najpierw był dlań tak młody, że wszystko trzeba było wskazywać palcem. Mam tę pewność. Nakładały się czasy, mieszali się ludzie, kotłowały się rzeczy. Czytam, że po powrocie do Krakowa w 1996 Mrożek spotyka stare "widmo" - siebie idącego z naprzeciwka, siebie młodszego o pół wieku. Los zatoczył wielkie koło.

Myślę, że Baltazar szukał nazw, kusił litery, wabił rzeczowniki. Dziś szukał słów dla rzeczy, jak Mrożek szukał ich w dzieciństwie. Znów wielkie koło! Coraz rzadziej wskazywał palcem, coraz częściej wyszeptywał znaczenia i sięgał po pióro. "Baltazar. Autobiografia" to ledwie 250 stron. Mówią, że były tysiące. Tysiące kartek pisma ułomnego, ciemnego jak bełkot wieży Babel, stron pełnych zdań chromych niczym tamto, co zostało na nagle opuszczonym biurku. Aż wreszcie przestał wskazywać palcem! Dał opowieść czystą.

Gdy się wie, że te drukowane zdania są wyjściem z czarnej ciszy - autobiografia przestaje być godnym księgowego rachunkiem życiowych faktów, a zaczyna być tym, czym literatura jest w ogóle. Zaczyna być, jest napisanym ocaleniem, gdyż - jak Marcel Proust naucza - jest odzyskaniem czasu utraconego. Daruję więc sobie jałowe streszczanie księgi Mrożka. Borzęcin, Kraków, Warszawa... Dzieciństwo, młodość, starość... Wieś, miasto, socjalizm... Wszystko to zostawiam księgowym z polonistyki. Wracam do sedna. Do lęku.

Wracam do tamtego ranka zawrotnego, kiedy po 52 latach pisania, 52 latach opowiadania baśni niezwyczajnych, 52 latach miliona słów obracanych wciąż na nowo, 52 latach pocierania zdaniami o niemą skórę realności, Mrożek budzi się oto z niespokojnych snów, podnosi głowę, patrzy na swe żałośnie cienkie nogi - i w czarnej ciszy wskazuje na nie palcem, bo pierwszy raz w życiu opuściło go słowo: noga. Zobaczcie to. Zobaczcie, jak lęka się ten drugi Gregor Samsa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji