Artykuły

Ostry dyżur

Jerzy Lutowski: "Ostry dyżur". Sztuka w trzech aktach. Reżyseria: Erwin Axer. Scenografia: Romuald Nowicki. Prapremiera w Teatrze Narodowym w Warszawie.

Minęło już kilka lat od czasu, kiedy młody lekarz Jerzy, Lutowski wystawił swą pierwszą sztukę "Próba sił". Była to wówczas jedna z najlepszych pozycji Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych i choć autor ujawnił w niej jeszcze wiele nieporadności debiutanta i można mu było przepowiedzieć jej dobrą przyszłość, gdyż wykazał umiejętność prawdziwego przedstawiania żywych ludzi oraz ów nerw dramatyczny, bez którego nie można pisać sztuk teatralnych. Gwałtowny konflikt, w którym uzewnętrzniały się postacie i charaktery ludzkie był cechą tamtej sztuki i wskazywał na to, że Lutowski nie tylko ma talent lecz również rozumie potrzeby i założenia sztuki dramatycznej.

Co podobało się najbardziej ówczesnym widzom w "Próbie sił"? Przecież nie formalna strona sztuki, bo ta właśnie miała niejedną wadę. O powodzeniu tamtego dramatu decydowała w dużej mierze znajomość życia i środowiska, które Lutowski uczynił terenem akcji, oraz postawienie istotnej, żywotnej sprawy. Wyczuwało się wyraźnie, że autor jest człowiekiem, który głęboko tkwi w problemach, jakimi żyje świat lekarzy, ma o nich wiele do powiedzenia, co więcej, sam przeżył niejedną ze spraw ukazanych w sztuce i wypowiada się nie jako postronny widz czy obserwator. Ton osobistego zaangażowania, a nawet miejscami pasji wciągał widzów, kazał im raz jeszcze przeżywać z aktorami sprawy sztuki.

Po "Próbie sił" napisał Lutowski kilka następnych sztuk, wykazując w nich coraz lepszą znajomość praw sceny, doskonaląc stale swoje rzemiosło dramaturgiczne.

Co było głównym problemem "Próby sił"? W sztuce tej Lutowski podjął walkę o poważną część naszych lekarzy, a także inteligencji pracującej innych zawodów, która nie rozumiała lub nie chciała zrozumieć podówczas przemian, dokonujących się w Polsce. Pamiętamy, jak gwałtowne głosy protestu rozlegały się wówczas w środowisku lekarskim, ile było dyskusji i sporów. Być może, iż problem postawiony został w "Próbie sił" zbyt ostro, na pewno postać lekarza, który chciał wydać pacjenta - Żyda w ręce gestapo, nie była typowa w sensie statystycznym, a sytuacja wydawała się słusznie niejednemu uczciwemu lekarzowi nieprawdopodobna. Ale autor miał prawo wybrać ten jaskrawy przykład po to, aby uprzytomnić wielu ludziom chwiejnym i niezdecydowanym konieczność wyboru między najohydniejszymi konsekwencjami faszystowskiej postawy i poparciem władzy ludowej. Lutowski zmuszał tą sztuką ludzi do zajęcia zdecydowanego stanowiska, ukazywał, że nie można siedzieć okrakiem na j barykadzie i reprezentować i koncepcji "trzeciej siły". Wybierając bardzo ostry i ja skrawy przykład, udowodnił Lutowski bankructwo teorii "neutralności". Zdenerwował, podrażnił wielu bezpartyjnych inteligentów, lecz ułatwił niejednemu z nich przemyślenie trudnych i skomplikowanych spraw tamtego czasu.

I tym razem zastosował Lutowski w gruncie rzeczy podobną metodę. Kierunek uderzenia jest w "Ostrym dyżurze" inny, zgodnie z przemianami, jakie nastąpiły w ciągu ostatnich lat w świadomości ogromnej większości naszej inteligencji. Znowu walka toczy się o jej duszę, lecz teraz wina leży nie tylko po jej stronie. Słusznie wskazuje Lutowski w "Ostrym dyżurze" na błędy wielu naszych działaczy politycznych czy państwowych, utrudniające pozyskanie uczciwego człowieka, który zbłądził i szuka drogi do nas.

Nie ma w "Ostrym dyżurze" lekarza-wroga i sabotażysty. Są natomiast ludzie, którzy swą nadmierną podejrzliwością i brakiem zaufania odpychają od nas młodego chirurga Osińskiego, opowiadającego się po stronie władzy ludowej. Czy taki problem istnieje? Niewątpliwie tak. Zapewne niewielu jest dziś w Polsce inteligentów o tak tragicznej biografii jak Osiński, który był lekarzem bandy, odsiedział wyrok i teraz chce uczciwie pracować. Lutowski wybrał przykład ja skrawy. Lecz iluż jest w Polsce dziś inteligentów o biografii z "haczykami", którzy natrafiają na poważne i nie zawsze uzasadnione trudności ze strony nierozsądnych a nieraz ograniczonych, "sztywnych" i nieludzkich dyrektorów, kierowników lub kadrowców różnych instytucji. Odnajdą oni swoje sprawy, swoje problemy w "Ostrym dyżurze", a ci, którzy mają w swych rękach rozstrzygnięcia takich wypadków, pomyślą chyba też o swoim postępowaniu obejrzawszy dramat Lutowskiego.

Tylko w warunkach głębokiego zwycięstwa naszej ideologii możliwe są sytuacje, w których niedawni wrogowie Polski Ludowej przechodzą poważną ewolucję polityczną i rozumieją coraz lepiej, że droga do lepszej przyszłości ojczyzny i trwałego ukształtowania ich życia osobistego prowadzi tylko przez uczciwą współpracę z władzą ludową przez odkupienie swoich dawnych grzechów i win w działalności dla dobra całego społeczeństwa. Jest więc "Ostry dyżur" sztuką, która pragnie z naszych pozycji skrytykować pewne nasze błędy i wady. Błędy i wady, których usunięcie przyspieszy proces konsolidowania się społeczeństwa polskiego na szerokiej platformie frontu narodowego, walczącego o lepszą przyszłość ludowej ojczyzny.

Wychowanie komunistyczne uczy nas, że nie ma win i błędów, których nie można by uczciwą pracą naprawić. Nie jesteśmy zwolennikami deterministycznej teorii o "urodzonych" przestępcach i nie chcemy przekreślać raz na zawrze ludzi, którzy kiedyś w życiu swym zbłądzili, lub "źle" się urodzili. Jeśli wśród ludzi wywodzących się z dawnych klas eksploatatorskich czy obcych nam środowisk znajdują się tacy, którzy rozumieją ducha nowych czasów i chcą pracować uczciwie i lojalnie - droga stoi dla nich otworem.

Niestety często zajmujemy takie stanowisko tylko w teorii. Kiedy sprawa przechodzi na płaszczyznę praktyki znajdzie się niestety jeszcze niekiedy taki asekurant, jak kierownik administracyjny szpitala ze sztuki Lutowskiego, Roman Brosz, który gotów jest wyrzucić człowieka "z plamą", choćby był najlepszym chirurgiem i oddanym pracownikiem.

Bywa nieraz i taki szef Urzędu Bezpieczeństwa jak Franciszek Wielgosz, który nie pozwoli Osińskiemu operować wybitnego działacza partyjnego, ryzykując jego życie i posyłając po znacznie słabszego chirurga do odległego miasta. Życie działacza partyjnego jest wskutek tego zagrożone (operacja ślepej kiszki powinna zostać przeprowadzona natychmiast). Zwichnięciem grozi wskutek tej decyzji również życie Osińskiego.

Zaletą "Ostrego dyżuru" jest budowanie sztuki na zasadzie konfliktu pełnych, a nie połowicznych racji. Lutowski stara się wyposażyć bohaterów dramatu w istotne argumenty i nie chce, aby już z góry jeden z nich stał na straconej i przegranej pozycji. Słusznie utrudnia Lutowski Wielgoszowi decyzję. Gdyby dr Osiński był człowiekiem, do którego można mieć pełne zaufanie - nie byłoby dramatu. Rozumiemy, że Wielgosz waha się. Chodzi przecież o życie człowieka niezwykle cennego dla partii. Nic dziwnego, że Wielgosz się zastanawia.

Lecz autor mówi wyraźnie, iż szef Urzędu Bezpieczeństwa nie mógł w tej sytuacji podjąć innej decyzji, jak tylko wyrazić zgodę na natychmiastowe rozpoczęcie operacji przez Osińskiego. Sytuacja Wielgosza jest rzeczywiście piekielnie trudna. Ale właśnie w takich sytuacjach ujawniają się najlepiej ludzkie słabości i błędy, charaktery i racje.

Jeśli jednak mimo poważnych zalet, postawienia istotnego problemu, psychologicznego pogłębienia postaci i dobrej konstrukcji dramaturgicznej, sztuka wywołuje poważne wątpliwości i nie może zadowolić nas w pełni - to przyczyn szukać należy w niewłaściwym rozstawieniu akcentów i niezręcznym rozwiązaniu konfliktów. Najsłabszą częścią utworu jest ukazanie roli partii. Podobnie jak w "Próbie sił", ludzie reprezentujący stanowisko partii nie stanowią żadnej przeciwwagi dla jej przeciwników, czy też ludzi chwiejnych. W dyskusjach ideowych nie czuje się ich przewagi politycznej, a jeśli mimo wszystko sprawa władzy ludowej ostatecznie zwycięża, to w żadnym razie nie dzięki nim. Widz musi sobie dośpiewać i dopowiedzieć to wszystko, co jest rzeczywistością naszego dnia.

Sekretarz komitetu powiatowego partii Dąbek, uczestnik walk w Hiszpanii, stary komunista, jest człowiekiem bardzo miłym i ludzkim, myślącym i rozsądnym, ale zupełnie niezdolnym do działania. Nie zgadza się on od początku z kierownikiem Urzędu Bezpieczeństwa i chce, aby Osiński (do którego ma zaufanie) operował chorego wybitnego działacza partyjnego. Lecz wskutek braku energii i stanowczości dopuszcza do wykonania błędnej decyzji. W dodatku jego argumentacja ma charakter liberalny i ogólnohumanitarny, a nie partyjny i polityczny. Argumenty Osińskiego, oskarżające nasz ustrój i naszą władzę nie znajdują w jego słowach dostatecznego odporu. Jego racje są najsłabsze. A w wielkiej, kulminacyjnej scenie II aktu jest on zupełnie bezradny i bezsilny wobec ataku rozgoryczonego Osińskiego. Nie ma w nim wcale owej partyjnej ofensywności, która cechować powinna starego komunistę. Kiedy nie potrafi przekonująco odpowiedzieć Osińskiemu, ułatwia sobie zadanie: twierdzi, że lekarz nie myśli tego, co mówi. To jednak nie może przekonać widowni.

Dziwne jest też, że autor podzielił jakby role. Wielgosz troszczy się jedynie o chorego działacza partyjnego, zaś Dąbek myśli jedynie o losie Osińskiego, tak jakby tamtemu człowiekowi nie zagrażało żadne poważne niebezpieczeństwo i jakby problem właściwie pojętej czujności w ogóle nie istniał.

Bilans jest jasny: Dąbek - to poczciwy człowiek, ale słaby i politycznie niewyrobiony. Wielgosz - sympatyczny, pełen poczucia odpowiedzialności, ale pozbawiony wiary w człowieka i dlatego działający niesłusznie. Trzeci partyjniak - to odrażający karierowicz i oportunista, mały płaz - dyrektor administracyjny szpitala - Brosz. Jeśli autor wprowadził do sztuki tak mocną i doskonale wyposażoną w argumenty postać, jaką jest Osiński - musiał dla właściwego rozwiązania konfliktu znaleźć dla niej kontrapunkt. Tymczasem postacie reprezentujące władzę ludową są słabe, niesympatyczne lub nie mają racji. W tej sytuacji cała sympatia widowni koncentruje się po stronie Osińskiego, zaś lekceważenie lub niechęć po stronie Dąbka, Wielgosza i Brosza. Jeśli tak się stało, to wynikło to chyba z tego, że Lutowski zna znacznie lepiej środowisko lekarskie niż partyjne. Niestety, teatr nie tylko nie usunął, lecz pogłębił jeszcze swą inscenizacją owe błędy.

Zasługą Erwina Axera jako dyrektora Teatru Narodowego i reżysera przedstawienia jest odważne sięgnięcie po sztukę Lutowskiego i jej wystawienie. Od długiego czasu brak jest w Warszawie polskich sztuk współczesnych na scenach czołowych teatrów. Duże zainteresowanie "Ostrym dyżurem" i żywa frekwencja na jego przedstawieniach świadczy o tym, że nasza publiczność pragnie aktualnych sztuk, o współczesnej, ostrej tematyce.

Znane zalety reżyserii Axera pozwoliły mu wydobyć z "Ostrego dyżuru" bardzo wiele. Dialog jest pełen wewnętrznej treści, akcja toczy się wartko, widownia w napięciu śledzi jej przebieg, ani na chwilę nie trafiając na mielizny.

O jedno trzeba mieć jednak pretensję do Axera. Reżyser o tak poważnym doświadczeniu politycznym przyczynił się do pogłębienia słabości "Ostrego dyżuru" zupełnie wadliwym obsadzeniem roli sekretarza komitetu powiatowego partii. Zapewne w tekście mało jest danych na to, aby Dąbek prezentował się na scenie jako silny człowiek. Ale Szczepan Baczyński jest aktorem, który w swej łagodności i miękkości najmniej warunków ma na to, aby w pewnej przynajmniej mierze uprawdopodobnić przeszłość tego człowieka. Trudno jest sobie wyobrazić takiego Dąbka jako zahartowanego w bojach starego działacza KPP, żołnierza brygad międzynarodowych w Hiszpanii.

Kontrast zwiększa się jeszcze bardziej dzięki (paradoksalne) znakomitej grze Andrzeja Szczepkowskiego w roli dr Osińskiego. Jest to jedna z najlepszych ról, jakie oglądaliśmy ostatnio w Warszawie. Z radością obserwujemy rozwój tego tak inteligentnego i utalentowanego aktora. Wszystko co mówi Szczepkowski ma głębokie pokrycie wewnętrzne, wypowiedziane jest z przekonaniem i zrozumieniem wszystkich odcieni tekstu. Drugi akt jest prawdziwym popisem aktorskim Szczepkowskiego, a jego zakończenie należy niepodzielnie do niego i postaci, którą gra. Gorące oklaski widowni są w równej mierze protestem przeciw krzywdzie dr Osińskiego, co uznaniem dla kreacji Szczepkowskiego.

Godnego partnera znalazł Szczepkowski w Kazimierzu Opalińskim. Rolę starego dyrektora szpitala, Machcewicza, zagrał on wybornie i zupełnie inaczej, niż pamiętną rolę dr Czebutykina w "Trzech siostrach". Jakże bogata jest indywidualność artystyczna tego znakomitego aktora, jeśli potrafił on bardzo podobną w klimacie psychicznym scenę wyznań starego, pijanego lekarza zagrać tak różnie i tak zarazem wstrząsająco.

Pod względem aktorskim stoi zresztą całe przedstawienie na wysokim poziomie. Stanisława Perzanowska mistrzowsko cyzeluje, każdy gest i ruch sanitariuszki Kłysiowej. Danuta Szaflarska gra w sposób pełen prostoty i wdzięku pielęgniarkę Zofię. Janusz Bylczyński słusznie podkreśla ograniczoność Wielgosza. Słabsza niż zwykle jest Barbara Drapińska, która zbyt płytko i wulgarnie potraktowała rolę Anny, narzeczonej Osińskiego.

Doświadczenie dramaturgii radzieckiej uczy nas, że tylko na drodze stawiania ostrych problemów politycznych mogą pisarze współcześni osiągać sukcesy i zainteresować widzów. Niechaj podejmują ostre, drażliwe sprawy, ukazują je w pełnym świetle, wytykają zło tam, gdzie je widzą. Tylko w ten sposób mogą odegrać swą wielką rolę w procesie wychowania społecznego. A jeśli w utworze Lutowskiego jest jeszcze sporo błędów, jeśli gdzieniegdzie przesadził on i przesolił, a gdzieniegdzie nie dopisał - to zawsze jednak większa jest z takiej dramaturgii korzyść niż z bezkonfliktowych utworów, absolutnie poprawnych, o wygładzonych kantach i przylukrowanych powierzchniach. Będziemy naszym dramaturgom współczesnym wytykać ich błędy, lecz będziemy ich też zachęcać do kontynuowania śmiałej aktualnej twórczości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji