Artykuły

Wystawimy komedię, która się nie starzeje

Już 24 czerwca o godz. 17.30 na Scenie Polskiej Teatru Cieszyńskiego w Czeskim Cieszynie odbędzie się ostatnia przed "sezonem ogórkowym" premiera teatralna. Tym razem polski zespół wystawi "Klub kawalerów", sztukę Michała Bałuckiego polskiego pisarza okresu pozytywizmu. Przedstawienie reżyseruje Adam Sroka, uznany polski reżyser, który dwa lata temu z sukcesem zrealizował na Scenie Polskiej komedię Bałuckiego, "Grube ryby".

Czy życie bez kobiet ma sens?

- Nie.

To jest podchwytliwe i szalone pytanie, ale oczywiście całą urodę, treść i głębię życia dają mężczyznom kobiety. W ujęciu filozoficznym oczywiście da się to wytłumaczyć, natomiast w takim emocjonalnym znaczeniu oczywiście wiemy, że na pewno bez kobiet nie ma treści, definicji i celu życia. Widział to Henrik Ibsen, widział to August Strindberg i wielu innych autorów, którzy z obserwacji kobiet czerpali tematy do swoich dramatów.

Ciekawe, że nawiązał Pan do Strindberga, który jest przecież Panu bliskim autorem. Inscenizował Pan jego sztuki.

- Rzeczywiście, wystawiłem kilka jego dramatów. Natomiast mówię o tym teraz dlatego, że Bałucki to jest taki trochę Strindberg na wesoło, Strindberg light. Michał Bałucki i August Strindberg tworzyli na przełomie XIX i XX wieku, a to był szczególny czas, w którym kobieta była tematem wielu dramatów. Takim tematem wprost, ale też ukrytym. Być może wynikało to z niedocenionej roli kobiety jako pełnowartościowej osoby w społeczeństwie. Przecież od połowy XIX wieku nasilał się nurt emancypacji. Bałucki w tym uczestniczył, pamiętajmy, że był też niesamowitym społecznikiem. Pisał te komedie "Grube ryby" czy "Klub kawalerów", ale tak naprawdę był niezwykle ciekawym autorem, który chciał zmieniać świat.

Jednak skończył tragicznie.

- Michał Bałucki popełnił samobójstwo, strzelając sobie w skroń. Mówiło się, że zrobił to dlatego, że jego komedie przestały śmieszyć. Tymczasem, jak sądzę, on nie mógł już nic bardziej odkrywczego powiedzieć o kobiecie, mężczyznach i relacjach damsko-męskich w tym społeczeństwie, w którym się obracał. Był pisarzem niezwykle awangardowym na ten czas końca XIX wieku. W jego komediach jest naprawdę coś głębokiego, skoro śmieszą już od ponad stu lat.

Wkrótce po jego śmierci społeczeństwo Krakowa wystawiło mu pomnik na Plantach w uznaniu dla całokształtu jego twórczości. Natomiast czy Bałucki może zachwycać także dziś, w szczególności młodego widza? Czy "Klub kawalerów" jest w stanie dotrzeć do współczesnego odbiorcy?

- Trzeba powiedzieć, że Bałucki był znakomitym portrecistą typów i osobowości krakowskich, co zostało docenione i do dzisiaj jest aktualne. Jednak ta aktualność nie polega na przenoszeniu tematu we współczesne realia. Nasze życie składa się z pewnego ciągu - skądś wywodzimy się i gdzieś zmierzamy. Chodzi mi o to, że oglądając dziś Bałuckiego na scenie, spoglądamy na siebie w perspektywie lat. Dziś zachowujemy się tak, ale sto lat temu nasi pradziadkowie i prababcie zachowywali się inaczej, choć byli równie nowocześni jak na tamte czasy. Dzisiaj kiedy wystawiam sztukę Bałuckiego, mam takie marzenie, byśmy spojrzeli na nasze życie z tej perspektywy ciągłości. I dlatego to nie będzie spektakl, który ma opowiadać o współczesnych zdenerwowanych, młodych ludziach ze smartfonami. O tym opowiadają inne sztuki. Chodzi o to, żeby ci młodzi ludzie zwrócili uwagę na to, że sto lat temu nie było smartfonów, a kobiety umawiały się na randki z facetami i było to równie możliwe, wielowymiarowe, piękne i odlotowe, tylko w innym klimacie.

Podsumowując, zawsze o współczesności warto opowiadać z pewnym poszanowaniem tradycji. Nie będzie to więc spektakl, który świdruje współczesność, ale który pokazuje nas z przeszłości. Na przykład jak kobiety rozmawiały z mężczyznami, a jak mężczyźni podrywali panie. Jak to się wszystko działo. Czy młode dziewczyny mogły sobie pozwolić na flirt w obecności swojej mamy, i tak dalej.

Czyli także w przypadku oprawy formalnej (scenografii, kostiumów, rekwizytów) będzie to przedstawienie, które przeniesie nas w realia przełomu wieków?

- Oprawa sceniczna, a także muzyka nawiążą do klimatu przełomu wieków, co w teatrze stanowi dodatkowy smaczek. Staramy się zachować całą temperaturę tamtych czasów, żeby nie umniejszać tekstowi krakowskiego dramaturga.

To już drugi dramat Michała Bałuckiego, jaki wystawia Pan w ostatnich latach na Scenie Polskiej Teatru Cieszyńskiego. W 2015 roku były to "Grube ryby".

- W ciągu blisko trzydziestoletniej pracy teatralnej wystawiałem wielką klasykę i współczesność. Zrobiłem, być może jako jedyny polski reżyser, całą polską klasykę, począwszy od "Odprawy posłów greckich", "Dziadów", "Kordiana", do"Wesela" i dramatów Gombrowicza. Natomiast drugi kierunek mojej pracy skupia się adaptacjach współczesnej prozy światowej i polskiej, jak również polskiej dramaturgii.

Dramaturgia Bałuckiego nie jest do końca doceniona, bo wydaje nam się, że jego sztuki to tylko komedyjki. Rzeczywiście, komedyjki, ale jakim trzeba być mistrzem świata w pisaniu, żeby stworzyć taką komedię, która jest grana od stu lat i ma kilkadziesiąt realizacji w wielu teatrach. Ponadto myślę, że klimat Teatru Cieszyńskiego i pewne jego zawieszenie między dwoma państwami, ten swoisty inter, bardzo sprzyja tym realizacjom. Dodatkowo mam szczęście pracować z niezwykłymi i specyficznymi aktorami, którzy bardzo dobrze sprawdzają się w tego typu materiale, chętnie podejmują grę z Bałuckim i bawią się tym tematem.

Co chciałby Pan powiedzieć widzom przed premierą "Klubu kawalerów" na Scenie Polskiej?

- Chciałbym, żeby dobrze bawili się na tym spektaklu i z przyjemnością słuchali, w jaki sposób aktorzy ze sobą rozmawiają. To nie jest współczesna sztuka, w której mówi się skrótowo lub używając przekleństw. Chylę czoła przed Bałuckim, bo uważam go za wybitnego dramaturga w swoim gatunku. Wydaje nam się, że jego sztuki są łatwe, ale w ogóle tak nie jest. Niedawno byłem na pewnym przedstawieniu, które łączyło kilka sztuk Bałuckiego. W pierwszym akcie, który trwał dwie godziny, widzowie zaśmiali się tylko raz i to była klęska. Publiczność musi bawić się, a nie oglądać komedię na smutno lub tragedię zrobioną z komedii. Chciałbym więc, żeby poszli razem z nami w tę komediową przygodę.

Zatem życzę Państwu przede wszystkim tego śmiechu publiczności.

- Nie dziękuję na wszelki wypadek.

**

Adam Sroka - reżyser urodzony w 1959 roku w Krakowie. Ukończył teatrologię na Uniwersytecie Jagiellońskim oraz Wydział Reżyserii Dramatu Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie (1989). Jeszcze jako student rozpoczął realizację przedstawień w Starym Teatrze. W ciągu kilkudziesięciu lat pracy artystycznej stworzył inscenizacje najważniejszych dzieł literatury polskiej i światowej wielokrotnie uznawanych przez krytykę. Na przestrzeni lat dyrektor szeregu polskich scen teatralnych. Laureat wielu prestiżowych nagród za działalność artystyczną.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji