Artykuły

Ostry spór o "Ostry dyżur"

W jednym tylko - wyłączając detale - można się zgodzić z licznymi recenzentami "Ostrego dyżuru": w obiektywnym stwierdzeniu faktu, że sztuka Lutowskiego nie pozostawia widza obojętnym i że niepokój, jaki wywołuje, jest natury politycznej. Powziąwszy taką diagnozę troskliwi lekarze naszej dramaturgii chwalą wielkodusznie autora (zgodnie z wymogami etapu) za odwagę tematu, po czym wypisują receptę zgodną ze stanem diagnostyki dawno, zdawałoby się, przezwyciężonego etapu schematyzmu, kiedy to zły sekretarz POP świadczył o źle potraktowanej roli partii i politycznej wadliwości sztuki. Ofiarą krytyków padł tym razem Dąbek, sekretarz KP, od którego racji w pojedynku ideologicznym z Osińskim zależała rzekomo "partyjność" czy prawidłowość ideowa "Ostrego dyżuru".

Sprawa Dąbka

Zły Dąbek, Dąbek nie-komunista, Dąbek liberał, Dąbek nijaki jako partner wyposażonego w mocarną argumentację antydąbkową Osińskiego zdecydował więc o klęsce ideowej sztuki, jak zły bramkarz o przegranym meczu. Dlaczego jednak Dąbek jest zły, skoro autor, jak to łatwo zauważyć, wyposażył go najlepiej jak umiał, zrobił zeń starego KPP-owca, dąbrowszczaka, człowieka rozumnego, myślącego, kochającego ludzi i obdarzonego wiarą w człowieka? Na to pytanie odpowiada J. A. Szczepański. "Gdyby Dąbek rozumował jak komunista, nie zapomniałby ani o klasie, ani o tym decydującym czynniku naszego życia, który się nazywa dyktaturą proletariatu. To byłyby dwie zasadnicze przesłanki jego analizy "problemu Osińskiego" Były lekarz akowski, Osiński, to typowy inteligent, pracownik umysłowy, który nie był nigdy zainteresowany bezpośrednio w popieraniu aparatu ucisku i którego prawicowe przekonania polityczne wynikły z nacisku kapitalistycznego ustroju na służącego burżuazji inteligenta. Dlatego mógł Osiński względnie łatwo znaleźć drogę do Polski Ludowej i włączyć się w pozytywną pracę społeczną. Ale czy zwalniało to Dąbka z klasowej analizy problemu? Z takiego punktu wyjścia, jaki zająć powinien był Dąbek, można by bezwarunkowo dojść do zaufania, którym Dąbek darzy młodego chirurga, ale znowu nie poprzez rzewne, zatrącające metafizyką i w gruncie rzeczy nic nie znaczące ogólniki, ale przez ścisłą analizę klasową, wspartą czujnością klasową".

Rzewnymi, zatrącającymi metafizyką i nic nie znaczącymi ogólnikami nazywa Szczepański argument Dąbka o "sile naszej prawdy", "jej zdolności przekonywania" tych, którzy wychodzą z naszych więzień, argument, nawiasem mówiąc, na którego zasadzie ogłaszaliśmy amnestie dla wrogów ustroju i teraz zezwalamy na powrót tysiącom ludzi z krajów Zachodu, nie najlepiej przecie o nas myślącym, skoro nie wrócili do tej pory. "Czy Dąbek nie wiedział - atakuje Jaszcz ten argument Dąbka - że w bandach NSZ nie sami synowie obszarników i kapitalistów palili i mordowali, że w bandzie "Ognia" nie sami synkowie kułaccy szerzyli terror po wsiach Podhala?" A czy Jaszcz nie wie o tym - można by zapytać - w odpowiedzi na jego wyżej przytoczony postulat klasowej argumentacji "problemu Osińskiego", że w tychże bandach bywali ludzie o nienagannym pochodzeniu społecznym, m.in. również przedstawiciele pracującej inteligencji jak Osiński, którzy wedle dogmatycznie pojętej formuły Jaszcza powinni byli w tym czasie budować zręby socjalizmu?

- Praktyka ożywia teorię, poprawia ją i sprawdza - mówi Lenin, a Jaszcz chciałby na odwrót za pomocą jeszcze jednej dogmatycznie potraktowanej formuły w ustach bohatera, uprawomocnić taktykę postaci Dąbka i stworzyć zeń tą drogą idealnie wykoncypowanego przedstawiciela partii. Z teorii oderwanej od specyfiki żywej rzeczywistości chciałby sporządzić papierek lakmusowy - jako niezawodny środek na rozpoznanie człowieka. To jeszcze łatwiejsze niż ów aparat do odgadywania myśli ludzkich, którym żartobliwie mówi Wielgosz. Stary i mądry partyjniak Dąbek wierzy w inne zasady "My mamy taki aparat - mówi - oczy, uszy i serce". Swoją obronę Osińskiego argumentuje wobec Wielgosza: "byliście długo w terenie, nie mieliście z Osińskim żadnej styczności... nie mogliście go obserwować... Ale ja tutaj byłem, ja z nim rozmawiałem... z ludźmi, którzy go otaczają... I ja wiem, że ten człowiek chce być dzisiaj z nami. Słyszycie? Ja mam na to dowody!"

Komunista w sytuacji Dąbka może zająć stanowisko wobec Osińskiego tylko na podstawie znajomości człowieka - i tak też postępuje Dąbek. Inna sprawa - to brak konsekwencji w stanowisku Dąbka wobec Osińskiego, ale to już zarzut odrębny, innych mający nadawców.

W tej materii najostrzej atakuje Ludawska. Ma pretensje do Dąbka, że za mało gada, a jeszcze mniej robi. Jakiż to komunista - oburza się - który nie potrafi praktycznie realizować swoich przekonań. I dochodzi do wniosku, że Dąbek jest do chrzanu, po prostu kompromitacja funkcji, jaką w sztuce pełni jako przedstawiciel partii. Można by się od biedy zgodzić, że Dąbek jako ideał partyjniaka w myśl postulatów z okresu Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych mógłby być energiczniejszy, ale co by się w takim razie stało ze sztuką i o ile zmieniłoby to jej ideową wymowę? Jako osoba działająca zgodnie z własnymi przekonaniami tj. nakazująca Osińskiemu bezpośrednio lub za pośrednictwem Wielgosza dokonać operacji, Dąbek mógłby: 1) "zadziałać" na samym początku i wtedy nie byłoby sztuki, lub 2) zdecydować się na czyn w końcu i wtedy... Wtedy recenzenci protestujący obecnie przeciw przypadkowości rozstrzygnięcia sprawy Osińskiego, spowodowanej przez "pozytywną" pielęgniarkę Zosię, wysunęliby zapewne słuszne wątpliwości: - Pięknie - stwierdziliby - że znalazł się w danej sytuacji taki sekretarz powiatowy, który wziął na siebie ogromną odpowiedzialność za życie towarzysza z kierownictwa partii i odważył się zawierzyć to życie człowiekowi, któremu zaufał wbrew różnym, oskarżającym go faktom. Iluż jednak takich sekretarzy jest w życiu, i co by się stało, gdyby Dąbek nie był taki, lecz inny, mniej idealny, a bardziej typowy, tj. szukający wyręki u wyższych instancji, lękający się zbyt dużej odpowiedzialności? I mieliby z pewnością więcej racji niż w wypadku pretensji do przypadkowości interwencji Zosi. Nie na dobrym lub złym Dąbku polega bowiem partyjność tej czy innej sztuki, ale na partyjności problemu, o którego urzeczywistnienie walczy partia, o wiele szerzej i głębiej pojęta niż przez osoby jej trzech przedstawicieli, partia w postaci szeregowych ludzi, głęboko i uczciwie związanych z naszym ustrojem, takich jak Zosia, niezależnie od tego, czy mają oni czy też nie mają legitymacji partyjnej. I dlatego sądzenie o partyjności sztuki na podstawie przedstawionych w niej postaci członków partii jest równie naiwne i schematyczne, jak sądzenie o marksizmie recenzenta na podstawie użytej w recenzji terminologii czy cytatologii.

Powyższą, mało zresztą odkrywczą, prawdę wydaje się podzielać Ludawska w drugiej części swego artykułu, będącej w zamierzeniu autorki teoretycznym podbudowaniem nie dość widać przekonywającej części praktycznej, w rzeczywistości zaś stanowiącej jej absolutne zaprzeczenie. "U nas tragedia - pisze Ludawska w onej teoretycznej części - rodzi się właśnie ze sprzeczności między przyczynami, powodującymi klęskę bohatera, a podstawami naszego ustroju... Utwór dramatyczny pokazujący takie sprawy byłby tragedią afirmującą nasz system społeczny". Afirmację zaś łatwo osiągnąć w "konsekwencji głębokiego i prawdziwego odzwierciedlenia zjawisk".

Tyle w teorii. W praktyce zaś jedyną receptą na głębię i prawdziwość, które zezwolą na stworzenie tragedii afirmującej nasze czasy, jest ulepienie idealnie działającego przedstawiciela partii, który by zawczasu zapobiegł onej tragicznej "sprzeczności między przyczynami powodującymi klęskę bohatera, a podstawami naszego ustroju".

Myślę, że istnieje tragiczna sprzeczność między teorią a praktyką niektórych recenzentów.

Wielgosz, czyli sprawa czujności

Ludawska pisze: "Doktór Osiński jest ofiarą bierności i małoduszności, tępoty i asekuranctwa, tchórzostwa i fałszu. Jest ofiarą tych cech ludzkich i takiego postępowania, które - jakkolwiek zdarza się w partii - jest z gruntu sprzeczne z pojęciem partyjności i z całokształtem partyjnej praktyki, godzi w samą istotę naszego ustroju i hamuje jego rozwój. Osiński jest ofiarą zła, którego sprawcy bez względu na ich subiektywne zamiary obiektywnie działają na szkodę ustroju, na szkodę partii".

Myślę, że Ludawska po pierwsze nie zrozumiała sztuki, po drugie, i niezależnie od pierwszego - że wnioski jakie wysnuwa są "sprzeczne z pojęciem partyjności i z całokształtem partyjnej praktyki", że "godzą w samą istotę naszego ustroju".

Walka o wiarę i zaufanie do człowieka w zależności od jego postawy i pracy, a nie mechanicznie i tępo interpretowanych "haczyków" w ankiecie personalnej, przebiega w naszym życiu (nie w sztuce) istotnie w starciu z małodusznością, biernością, asekuranctwem i tchórzostwem wielu "działaczy" typu Brosza. Sprawa dotyczy wielu tysięcy ludzi, którzy kiedyś zaangażowali się przeciw postępowi i rewolucji, ale dawno z tych pozycji zeszli i przekonani do nowej rzeczywistości chcieliby się włączyć w jej budowanie, rozpocząć, jak się to mówi, nowe życie. W toczącej się u nas szeroko i powszechnie walce o takich ludzi chodzi o przywrócenie im kredytu zaufania, o umożliwienie normalnej pracy, normalnego życia. "Ostry dyżur" Lutowskiego nie ma nic wspólnego z tak pojętą typowością problemu zaufania. Wbrew bowiem temu, co sugeruje Ludawska, Osiński nie jest ofiarą jakichkolwiek wypaczeń "pojęcia partyjności", ale absolutnie prawidłowo zrozumianej walki klasowej i wynikającej z niej potrzeby czujności wobec wroga. Bardzo nietypowa i niecodzienna sytuacja, w której członka Biura Politycznego musi operować lekarz niedawno karany za pomoc bandom - wywołuje u odpowiedzialnych za losy pacjenta członków partii zrozumiałą i głęboko wytłumaczoną czujność. I dlatego nie wiadomo, z jakiego arsenału pojęć, dalekich, sądzę, od marksizmu, biorą się zarówno wymysły Ludawskiej, jak i takie zdanie o Wielgoszu w recenzji Szydłowskiego: "Bywa nieraz i taki szef Urzędu Bezpieczeństwa jak Franciszek Wielgosz, który nie pozwoli Osińskiemu operować wybitnego działacza partyjnego, ryzykując jego życie i posyłając po znacznie słabszego chirurga do odległego miasta". Konsekwencją takiej postawy winien być postulat odtrąbienia wyznawanej przez nas do tej pory walki klasowej jako zasady naszej rewolucji, i ogłoszenia powszechnego, na staropolskich tradycjach opartego: kochajmy się.

Dziwne zaiste pomieszanie pojęć. Dąbek został skarcony jako liberał, odsądzony od czci i wiary za to, że zabrakło mu klasowych argumentów w sporze z Osińskim, a jak określić postawę recenzentów, zaprzeczających ze stanowiska jakiejś oryginalnie pojętej partyjności Wielgoszowi i Dąbkowi prawa do czujności w sytuacji, w której czujność jest podstawowym obowiązkiem członka partii?

Na tym bowiem (i tu zgoda z Szydłowskim, choć obecna jego teza przeczy poprzedniej) polega "zaleta" "Ostrego dyżuru", że sztuka zbudowana jest "na zasadzie konfliktu pełnych, a nie połowicznych racji". Pełną rację ma Osiński, kiedy żąda prawa do życia i ufności, pełną rację ma również Wielgosz, kiedy w konkretnej sytuacji odmawia mu zaufania. Jeśli mimo to racja Osińskiego wypada mocniej i Osiński (Szczepkowski) przerasta nie tylko wzrostem swych przeciwników - to dzieje się tak z dwojakiego powodu: 1) ponieważ widz wie o wiele więcej o uczciwości i szlachetnych intencjach Osińskiego niż Wielgosz a nawet Dąbek, i ma do nich podświadomy żal, że wiedzą o nim tak mało, oraz 2) bo jednostka szlachetna, która pada ofiarą najsłuszniejszych nawet racji ideowych, zawsze będzie bliższa i milsza widzowi, niż ów racjonalistycznymi argumentami operujący przeciwnik.

Gdzie tkwi sęk

A jednak, mimo tylu usprawiedliwionych racji poszczególnych osób dramatu, mimo logicznej i sensownej konstrukcji i sprawiedliwego, jakby powiedział Szydłowski "rozstawienia akcentów" - sztuka niepokoi, drażni i jasnej odpowiedzi na problem - tak przecie w życiu jasny - nie daje. Jeden z reżyserów zapytał mnie niedawno: - Kto w "Ostrym dyżurze" ma rację? - Odpowiedziałam, że Osiński i Wielgosz. - Nasz widz żąda jasnej odpowiedzi, rację musi mieć jeden - zmartwił się reżyser. Myślę, że również autor chciał, by miał ją Osiński, a jednak obiektywna, wynikająca ze znajomości życia i mechanizmu walki klasowej wymowa sztuki jest inna. Problem zaufania do człowieka, w naszej rzeczywistości społecznej nie stwarzający żadnych zasadniczych kwestii spornych, problem rozwiązalny i masowo rozwiązywany, stał się w określonej w sztuce sytuacji problemem nierozwiązalnym, niepokojącym, budzącym spory, lecz nie ukazującym wyjścia. Partia powołana do obrony człowieka znalazła się w sytuacji niezwykle trudnej, pomiędzy dwiema racjami, z których każda z humanistycznego punktu widzenia jest równie ważna, bo za każdą z nich stoi człowiek^ Fakt, że za jedną ukrywa się członek kierownictwa partii, a więc ktoś bardziej od innych powołany do troski o takich jak Osiński, i że z jego powodu, choć bez jego winy, spotykają Osińskiego tak bolesne perypetie - ma w sobie coś (przynajmniej w moim odczuciu) przykrego i zawstydzającego. I zdaje mi się, że owo niezamierzone zapewne przez autora, a zawarte w sztuce oskarżenie partii przez postawienie jej w sytuacji bezwyjściowej, a obnażającej krzywdę człowieka, który, obiektywnie biorąc, jest ofiarą walki klasowej, ale w odczuciu widza staje się w jakimś stopniu ofiarą partii - jest druga, obok wymienionej, piętą achillesową sztuki, jej ideologicznym mankamentem.

Pacjent ma głos

Może to nietaktowne, że miast cytować klasyków, jak to do niedawna było w zwyczaju, cytuję uparcie Ludawską, ale niech czytelnik sam osądzi, czy to, co pisze np. o niewidocznym dla widza a ważnym niewątpliwie (jak Krzysztof w "Domu kobiet") pacjencie nie jest ze wszech miar interesujące. Jedna z podstawowych pretensji ideologicznych, jakie Ludawska wytacza utworowi, dotyczy obok sekretarza KP - nieujawnionego w sztuce pacjenta - członka Biura Politycznego. Ludawska nie może po prostu przeboleć, że miast biedzić się nad rozwiązaniem trudnego bądź co bądź nawet dla Ludawskiej zagadnienia, autor nie wprowadził na scenę pacjenta i nie kazał mu rozstawić wszystkich po kątach i ustawić problem jak się należy. "Jeśliby pacjent był widzom znany z samej sztuki - pisze - jeśliby autor uczynił go dla widza kimś bliskim, wtedy ten, widząc, że Wielgosz mało stykał się z Osińskim, zrozumiałby jego obawy, choć może ich nie podzielać". Ale na tym nie kończy się rola pacjenta. Ludawska snuje w dalszym ciągu marzenia, dla których sztuka Lutowskiego jest tylko błahym pretekstem - i dochodzi do wniosku zaskakującego: że to właśnie On, pacjent, niewidoczny i taki w sztuce osamotniony - powinien być jej głównym bohaterem, że "biologiczne ratowanie jego życia" winno "stać się głównym nurtem walki, w którym doskonale może zmieścić się i sprawa doktora Osińskiego". Cóż, marzenie to piękna rzecz - powiedział wielki poeta, nie wiadomo tylko, czy miał na myśli piszących o konkretnych sztukach. A swoją drogą, co by to była za sztuka z takim bohaterem, wykluczającym jakiekolwiek ideologiczne potknięcia, przy którym Dąbek i Wielgosz to pętaki! I jakie ułatwienie dla recenzentów, skoro On rozwiązałby wszelkie kłopoty związane z partyjnością sztuki i oceną Dąbka i Wielgosza, a im zostawiłby tylko streszczenie i opisanie ról. - Towarzyszu Lutowski! Zwracam się do was bezpośrednio, jak Jaszcz, zastanówcie się nad tą propozycją, wydaje się ogromnie ponętna!

Na zakończenie, zaagitowana przez Ludawską, spróbuję i ja pomarzyć... Oto wchodzi na scenę Pacjent, przygląda się i przysłuchuje zakłopotanym i niepewnym swych trudnych do rozstrzygnięcia racji osobom dramatu, wysłuchuje opinii o Osińskim... I nagle, w chwili, kiedy osoby na scenie i w fotelach recenzenckich oczekują w napięciu na wyrok, Pacjent mówi z uśmiechem: - Wybaczcie, że sprawiłem wam kłopot, ale... czuję, że... przestało mnie boleć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji