"Krzesła" po latach
Kiedy wystawiono na tej scenie "Krzesła" w 1957 roku, była to już ich trzecia polska premiera w ciągu kilku miesięcy. Sztuka dotarła bowiem na wezbranej fali odwilży, przynoszącej prosto z Paryża zakazane dotąd - a upragnione - dzieła najświeższej teatralnej awangardy. Adamov, Beckett i Ionesco przybyli w jednym szeregu, pod ekscytującymi sztandarami absurdu i pesymizmu -sztandarami odbieranymi przy tym u nas, paradoksalnie, jako znaki wy z solenia od urzędowej krzepy ostatnich lat. Sztuki wyrażające rozpacz i beznadzieje wpisały się w karnawał świeżo odzyskanej nadziei. Kusiły swą aurą, swym bezdyskusyjnym mistrzostwem, rafinadą - pozostawały przy tym nieco egzotyczne. Przeniesiono je z bogatego gruntu kulturalnego, na jakim naturalnie wyrosły, na grunt tutejszy: wyjałowiony i biedny, traumatyczny, oszołomiony od gwałtów. Dziwną napotkały koniunkturę. W ich frenetycznym odbiorze było tyleż łapczywości, co nieporozumień, rezonansów tyleż głębokich i wzbogacających, co płytkich i przypadkowych. Było wiele snobizmu. I gdy, z jednej strony, najlepsza polska twórczość znajdowała w tych utworach przez następne lata bogatą pożywkę, z drugiej strony, wymalowawszy swe kawiarnie w "pikasy", gromadzono się ?/okół dzieł paryskiej awangardy, podobnie jak gromadzono się w tym samym czasie wokół rzadkich zagranicznych samochodów, próbując z atencją odczytać na wewnętrznym liczniku "ile wyciąga"...pesymizmu oczywiście.
Recenzent "Trybuny Ludu" grzmiał, że "polska publiczność nie pali się do kupowania egzystencjalistycznych kotów w worku udziwnień i przekomarzań", przystając jednak na eksperymenty.