Artykuły

...by naród mógł się bawić

Jak głoszą teatralne kroniki, na prapremierze "Wyzwolenia" - w lutym 1903 roku - siedząca w loży Teatru im. Słowackiego Helena Modrzejewska - zemdlała w czasie rozmowy Konrada z Maskami. Róż­nie komentowali to wydarzenie histo­rycy teatru: jedni pisali, że wina to była nużącego przedstawienia, które zmęczyło wielką artystkę; inni, że to przejmujące treści scenicznych dialo­gów tak silnie ją poruszyły...

Na nowej krakowskiej premierze "Wyzwolenia" w Starym Teatrze nikt nie zemdlał, mimo ze silnie działające jego treści zostały w nowej insceniza­cji Konrada Swinarskiego zwielo­krotnione do maksimum. Swinarski - artysta o olbrzymiej wyobraźni i ta­kiejże wrażliwości, a przy tym arty­sta całą swą istotą czujący teatr - u­czynił z dzieła Wyspiańskiego, które oglądaliśmy już w różnorakim kształ­cie scenicznym, także w wydaniach niemal kameralnych - wielkie barw­ne widowisko, przeplatane przejmują­cymi scenami szamocącego się w wal­ce o Polskę samotnego Konrada.

Konrad - inkarnacja polskiej du­szy, Konrad (nowa kreacja Jerzego Treli) żądny czynu, marzący o wy­zwoleniu kraju, narodu, sztuki, w zet­knięciu ze współczesnymi mu Polaka­mi traci stopniowo energię, zapał, siły, by wreszcie - zginąć. Obraz oślepłego bohatera "Wyzwolenia", słabnącą rę­ką wywijającego szablą na pustej sce­nie w odblaskach migającego światła zamyka spektakl. Gorzki spektakl.

Z całą namiętnością wydobywa no­wa krakowska inscenizacja głęboko tragiczną ideę "Wyzwolenia". Jest przedstawienie sądem nad polskim na­rodem, przeprowadza kliniczną niemal wiwisekcję jego grzechów, wad, śmiesznostek (już przed rozpoczęciem spek­taklu symbolizuje to zwisający nad pustą sceną staromodny reflektor w kształcie szpitalnej lampy). A ów sąd nad narodem przeprowadza reżyser nie poprzez patetyczne gesty scenicz­ne lecz - bodajże po raz pierwszy w inscenizacji "Wyzwolenia" - z całą siłą uderzając w jakże charakterysty­czną dla twórczości Wyspiańskiego nutę - ironii, sarkazmu, śmiechu przez łzy.

Aranżując na teatralnych deskach widowisko o Polsce swego czasu, na­wołuje Poeta ustami Muzy, aby ukaza­na ona została tak "by naród mógł się bawić". I rzeczywiście pierwszy akt sztuki to wielka zabawa z pogranicza niemal kabaretu politycznego.

Ucharakteryzowane na współczesne Wyspiańskiemu postaci (Prezes - profesor Tarnowski z portretu Matej­ki, Mówca - Tadeusz Miciński, Przo­downik - wykapany Rydel w kra­kowskiej sukmanie i cwikierze, Pry­mas - kardynał Puzyna) zasiadają polskie karmazyny przy okazałym stole-ołtarzu, podtrzymywanym przez orły z wawelskiego sarkofagu biskupa Stanisława, który srebrzącą się trum­ną zwisa u góry sceny na tle kate­dralnego Ukrzyżowanego i Ostrobram­skiej z mickiewiczowskich "Dziadów"; przecież ich ideową, kontynuacją dyskusją jest dramat Wyspiańskiego. Symbole Polski: tanecznym krokiem podrygujący husarze, zbrojny rycerz, grupka chłopów z odpustowym feretronem, chorągiew z Częstochowską..., a w głębi cokół krakowskiego pomni­ka Wieszcza, z zasiadającymi u jego stóp żywymi aniołami - wcieleniami romantycznej literatury: Lilią i Zosią, upozowanymi na pomnikowe figury z krakowskiego Rynku. Mickiewiczow­ski posąg zwielokrotnia się w jednej ze znakomitych scen końcowych przedstawienia: słownego pojedynku Konrada z Wieszczem. Tutaj, w akcie I, odgrywa tylko rolę metafory i - plastycznego kontrapunktu: wznoszące się nań postaci wieńczą ponurą pira­midę narodową. Staje na cokole i w amaranty spowity Prymas, przybiera­jąc pomnikową pozę (echa "Akropo­lis"...). Jakże wymowny symbol - różnorodnie ukazanego w spektaklu wiekowego kościelnego włodarzenia polską duszą...

Żałosne obrazy, smutne obrazy, a przy tym jakże dowcipne, jak pomy­słowe i jak znakomite plastycznie (scenografia Kazimierza Wiśniaka)! Widownia raz po raz wybucha śmie­chem. Raz po raz odzywają się gorące oklaski, czy to nagradzające ironiczną, wdzięczącą się Muzę (Anna Polony - nareszcie Muza bez patosu!), przy o­kazji wykpiwającą XIX-wieczną mi­noderię aktorską, do dziś pokutującą na scenie, czy znakomitą Harfiarkę (Joanna Żółkowska) pełną finezji i dowcipu, czy Wróżkę (Izabela Olszewska), której epizod sam w sobie sta­nowiący majstersztyk aktorskiej sztuki, tworzy jedną z najzabawniejszych scen przedstawienia. A wśród oklas­ków i wybuchów śmiechu, równocześ­nie przenikają widzów dreszcze grozy, porażenia.

Uwypuklając zamysł Wyspiańskiego - rozprawy ze współczesnym społe­czeństwem, charakteryzuje Swinarski i Wiśniak Maski na postaci galicyjskie sprzed wieku; nie brak wśród nich i Franciszka Józefa... (Wyspiański co prawda widział w Maskach raczej krytyków, dziennikarzy). Zabawa z pozoru trwa dalej, ale Konradowy dyskurs ma zupełnie inny charakter niż część pierwsza spektaklu. Diame­tralnie kontrastując z nią w sensie teatralnym - powoduje chwilami pewne znużenie widza. Znużenie, któ­rego nie rozładowuje wielce dyskusyj­ny pomysł sprowadzenia Konrada na szpitalne łóżko i spętania go w kaftan bezpieczeństwa. Zapewne razi tu ana­logia ze słynną inscenizacją Grotow­skiego, umiejscawiającą całą akcję "Kordiana" właśnie w szpitalu wa­riatów (tam było to jednak jedynie rozszerzenie autorskiego zamysłu). A równocześnie przeraża myśl, wypły­wająca z takiego potraktowania cen­tralnej sceny "Wyzwolenia" - jakoby człowiek czynu, czystego serca i czy­stych rąk poczytywany był zaraz za wariata... W szpitalnym obrazie "Wy­zwolenia" dopatrzeć się też można odniesienia do znanego prasowego ry­sunku, przedstawiającego ostatnie chwile życia Wyspiańskiego w kra­kowskiej klinice. A utożsamienie Konrada z Wyspiańskim, w obliczu śmierci tworzącym swe największe, prze­pojone bólem patriotycznym dzieła i do kresu dni toczącym żarliwą walkę o duszę narodu - ma swe ideowe podstawy. Jest "Wyzwolenie" bez wątpienia również obrazem osobistej tragedii Poety.

I wreszcie akt trzeci - Wyspiań­skiego "godzina przestrogi": barwne postaci sztuki z pierwszego aktu przy­prószone żałobnymi kirami poruszają się niby w chocholim tańcu "Wesel­nym". Jeszcze kilka znakomitych scen: spór Konrada z Mickiewiczem ­Geniuszem (Tadeusz Malak), patetycz­na scena z Hestią (rozczarowuje pomi­nięcie obrazu - macierzyństwa, poe­tyckiego akcentu osobistego), przejmu­jący monolog Starego Aktora (Wojciech Ruszkowski). Jeszcze kilka za­bawnych pomysłów: (lampka wina, wnoszona na scenę przez hotelowych boyów) i Reżyser (Andrzej Kozak, ja­ko żywo przypominający Adolfa Wa­lewskiego...) opuszcza swój sterowni­czy pulpit, usytuowany przed prosce­nium.

Muzyka, od rozmowy Konrada z Maskami imitująca musze brzęczenie (u Sartre'a dramat o Orestesie dręczo­nym przez Erynie nosi tytuł "Muchy") - potęguje się. Ale nie zjawiają się Erynie by wypalić Konradowi oczy. Czyni to teatralna obsługa, prości ludzie. Konrad ponosi klęskę - ideo­wą, życiową. Czyżby jego samotna wal­ka była tylko szaleńczym porywem? Wiele, bardzo wiele nowych treści do przemyślenia daje przejmujące - nie waham się użyć określenia: wstrzą­sające - przedstawienie "Wyzwolenia" Swinarskiego noszącego również imię - Konrad.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji