Artykuły

Wierchy, Świtezianka, Zaczarowana oberża

WIECZÓR polskich baletów w Operze Warszawskiej rozczarował. A właściwie udowodnił, te na nowoczesne, z prawdziwego zdarzenia widowiska baletowe będziemy musieli poczekać w Warszawie równie długo jak na nowoczesny teatr operowy.

Ze względu na wciąż powtarzające się nieporozumienia wyjaśniam raz jeszcze, że budząca u niektórych zgrozę "nowoczesność" nie oznacza tu bynajmniej awangardowych utworów muzycznych ani szokujących eksperymentów scenicznych, a po prostu nową formę widowiska, różną od XIX-wiecznej tradycji i zgodną z wrażliwością estetyczną dzisiejszego widza. Tak pojętą nowoczesność może być punktem wyjścia zarówno przy stylowych operach Mozarta, jak przy Czajkowskim czy nawet Puccinim.

Zanim przejdę do wytaczania szczegółowych pretensji, spróbuje wyliczyć pozytywne wrażenia z ostatniej premiery.

MUZYKA. Starannie przygotowany zespół pod dyrekcją B. Wodiczki pozwolił ponownie odkryć "Świteziankę" niemal dziś zapomnianego Eugeniusza Morawskiego, gdyby nie przedwojenne jego spory z Szymanowskim, które nawet po śmierci otaczają nazwiska Morawskiego niechęcią muzyków, byłby on dziś powszechnie ceniony jako jeden i naszych najwybitniejszych kompozytorów pierwszej polowy XX wieku. Na pewno warto się już zainteresować muzyką Morawskiego, jeśli jakieś jego partytury gdzieś jeszcze istnieją - "Świtezianka" jest nader przekonywającym argumentem.

"Zaczarowana oberża" Antoniego Szałowskiego okazała się dobrze i ze znawstwem napisaną muzyką baletową. Niemal nie znaną u nas twórczość osiadłego od lat w Paryżu kompozytora poznajemy ze znacznym opóźnieniem: balet ten powstał przed laty i na tle dzisiejszej twórczości polskich kompozytorów wydaje się już konserwatywny. Ale konserwatyzm nie zawsze jest cechą ujemną.

Wreszcie "Wierchy" Artura Malawskiego, znane dotąd z estrady koncertowej - muzyka potężna, formą i tematyką kojarząca ale nieodparcie z "Harnasiami" Szymanowskiego. Kompozytor pisał je myśląc o scenie i nadał swemu dziełu podtytuł; "balet - pantomima". Nareszcie mogliśmy je zobaczyć w tej właśnie, scenicznej formie.

TANIEC. Stanisław Szymański jako Franek w "Wierchach": jego taniec pełen wdzięku i niezawodnej pewności technicznej to wielka satysfakcja. Każdy ruch, zgrabny i wykończony, zdaje się cieszyć tego tancerza, na pewno zaś sprawia ogromną przyjemność widzom. Maria Krzyszkowska w roli tytułowej w "Świteziance" tańczyła bardzo pięknie, z bezbłędną techniką, lekko, spokojnie i dokładnie. Wysoko cenię jej umiar, powściągliwość czy nawet pewien chłód, które bardzo korzystnie odbijają od żywiołowości innych tancerek, nazbyt "przeżywających" swe role, choć bardzo dobrze tańczących, jak np. Hanna Zawadzka (Dziewczyna), czy Olga Glinkówna (Samotna). Wreszcie muszę tu wymienić Bożenę Kociołkowską, Zbigniewa Strzałkowskiego, Krystynę Mazurównę i Witolda Borkowskiego, którzy stworzyli w "Oberży" dobre kreacje taneczne.

Niestety na tym kończą się pozytywne wrażenia wyniesione z premiery trzech baletów.

Zawiódł scenograf, Wowo Bielicki, znany ze świetnego opracowania "Cudownego Mandaryna" w Operze Bałtyckiej. Tym razem z całości jego pracy podobały się tylko szare trykoty grupy tancerzy w "Wierchach" i pomysł dekoracji do "Świtezianki". Reszta kostiumów wydała mi się zbyt krzykliwa ("Wierchy") lub wręcz brzydka ("Świtezianka" i "Oberża"), dekoracje prymitywne ("Wierchy") i brzydotę ("Oberża). Opera nie zna zresztą ostatnio szczęścia do plastyków: trzy plakaty zapowiadające omawianą premierę baletową są bardzo nieudane.

Zawiedli inscenizatorzy-choreografowie. Najmniej Witold Gruca, ponieważ "Zaczarowana oberża" była jego debiutem choreograficznym. Ma bowiem zdolności do scen charakterystycznych i zwraca uwagę na muzykę. Natomiast w scenach zespołowych było jeszcze sporo zamieszania i dowcip był nie zawsze najprzedniejszy. Ponadto dramaturgia libretta w jego opracowaniu była bardzo wątła. Pomysł uwspółcześnienia wydaje mi się niefortunny. Naiwność znacznie bardziej razi w wątku współczesnym niż historycznym.

Inscenizatorzy i choreografowie pozostałych dwóch baletów nie są debiutantami, a jednak gorzej dali sobie radę. Jerzy Gogół opracował libretto i wystawił "Świteziankę", ale trudno było zorientować się o co chodzi na scenie, mimo chwilami nieznośnego "pokazywania" - ostatniej i niezbyt właściwej deski ratunku tancerza. Ponadto, co gorsze, patrząc na sceny zespołowe wydawało się, że choreograf po prostu nie słyszy, nie czuje i nie rozumie muzyki. Układ zawierał elementy pomysłowe i interesujące, ale mające niewiele wspólnego z wyrazem, a nawet rytmem partytury. Nieprzyjemnie na to patrzeć, bo ma się wrażenie, że orkiestra przeszkadza tancerzom.

Eugeniusz Papiński, inscenizator i choreograf "Wichrów", miał zadanie jeszcze trudniejsze, bo muzyka była znacznie bardziej skomplikowana. Ale też jeszcze bardziej nie było wiadomo, o co chodzi. Gęsty tłum chóru, tancerzy i solistów tłoczył się na scenie ustawiając się co chwila w inne figury, ale nierówno, nieprecyzyjnie i nie wiadomo dlaczego. W muzyce uzasadnienia nie znalazłem.

Kończąc tę niezbyt miłą - niestety - relację muszę jeszcze na jedno zwrócić uwagę ze względu na atmosferę otaczającą dziś Operę Warszawską. Jeżeli mamy kiedykolwiek w Warszawie posiadać Operę z prawdziwego zdarzenia - a taki jest cel obecnej działalności dyrekcji Opery warszawskiej - musimy z góry przystać na szereg przedstawień nieudanych, niedobrych czy wręcz eksperymentalnych. Zespół Opery, od lat zagrzebany w jednakowym repertuarze i wciąż tych samych formach widowiska musi rozszerzyć swe kwalifikacje artystyczne. Dotyczy to wszystkich: od choreografów i reżyserów do chórzystów i muzyków orkiestrowych włącznie. Opera przechodzi okres gruntownego i forsownego szkolenia, w którym pomyłki i niewypały są nie do uniknięcia. Gdyby istniał drugi zespół operowy w Warszawie, głośno wołałbym, że Operę Warszawską należy na okres szkolenia zamknąć dla publiczności. Ponieważ nie istnieje - jesteśmy świadkami tej ciężkiej pracy samokształceniowej. Ale patrząc nie możemy zapominać, że "po owocach poznacie ich". Na razie sadzi się dopiero drzewa, pierwsze owocobranie nastąpi za kilka lat.

Dlatego nawet nieudana premiera jest zjawiskiem pozytywnym. Ujawnia braki, które dzięki temu można będzie szybciej usuwać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji