Artykuły

Teatr: sensy, znaczenia, skojarzenia

Odbył się w teatrze opolskim już po raz drugi festiwal klasyki polskiej nazwany Konfrontacje. Pokazano jedenaście przedstawień konkursowych, trzy pozakonkursowe, a także wystawę Mleczki, Sawki, Nowaka i Berdaka, odbyła się sesja fredrowska i wieczór poetycki Leszka Moczulskiego, wszystko to trwało dziesięć dni, kosztowało sporo pieniędzy i wysiłków, ukazało pracę kilkuset osób, trzeba się nad tym zastanowić.

Za klasykę uznano utwory (dramatyczne) do 1939 roku. Rzecz budzi wątpliwości i nadaje się do dyskusji. Pokazano przedstawienia klasyki z bieżącego sezonu w teatrach Krakowa, Rzeszowa, Gniezna, Bielska, Poznania, Opola, Jeleniej Góry, Wrocławia. Inne nie mogły, czy nie chciały przyjechać, a szkoda. Ale czy Konfrontacje mają być pełnym, wyczerpującym przeglądem? Rzecz budzi wątpliwości i nadaje się do dyskusji.

Tak czy owak publiczność zgromadzona (tłumnie) na Konfrontacjach w Opolu obejrzała trzy utwory Słowackiego ("Sen srebrny", "Kordian", "Balladyna"), dwa Wyspiańskiego ("Wesele", "Warszawianka"), jeden Bohomolca ("Pijacy"), jeden Rittnera ("W małym domku"), jeden Gombrowicza ("Iwona") i dwa Witkiewicza ("Oni" oraz "Szewcy" dwukrotnie, bo w wykonaniu dwu teatrów).

Trzeba od razu powiedzieć, że ani romantyczne, ani neoromantyczne utwory, ani też utwory dawnych i nowszych realistów nie spodobały się tak, jak Witkiewicz i Gombrowicz. Ci do niedawna dziwacy, niezrozumiali, elitarni, słowem awangardowi autorzy odebrani zostali przez opolską publiczność jak swoi i bliscy: jako autorzy mądrzy, przenikliwi i dowcipni, a nie jacyś eksperymentatorzy, z którymi nie wiadomo co robić. Swoi i bliscy, więc nie budzący żadnych snobizmów. Ze snobizmu podobać się mógł za to "Sen srebrny", "Balladyna" i "Wesele", spektakle scenograficzno-muzyczne, całe zamknięte w trudnej plastyczno-dźwiękowej symbolice: dzieło Grajewskiego i Niemena, Kantora i Zaryckiego, Bednarowicza i Woźniaka, ale nie reżysera i poety. Inne nie mogły podobać się nawet ze snobizmu: były już wyłącznie źle recytowanym tekstem.

Okazało się jednak, że może być jeszcze gorzej: pozakonkursowy Fredro "Świeczka zgasła" (w dwu wersjach), a zwłaszcza konkursowi "Pijacy" Bohomolca udowodnili, że teatr może bezkarnie z okazji klasyków traktować publiczność jak bandę chamów przy budce z piwem: tak właśnie zrobił Helmut Kajzar, chociaż jego wyjątkowo wulgarne przedstawienie odbywa się w scenografii stanowiącej bardzo udane, piękne, a może nawet znakomite dzieło Daniela Mroza.

O ile więc "klasycy nowoczesności" wyszli zwycięsko i mogą być wdzięczni teatrowi, o tyle "dawni klasycy" zostali w pokazanych spektaklach unicestwieni jako autorzy, pisarze, poeci. Słowacki i Wyspiański wyszli na beztalencia, gburów, płaskich dowcipnisiów - powiadał ze smutkiem Jerzy Got, profesor. Brak kultury literackiej zabija teatr - powiadał z irytacją Lech Moczulski, poeta.

Mogą więc być i takie skutki wyzwolenia teatru spod władzy literatury: że wyzwolenie to pojmuje jako prawo do ignorancji, nieuctwa i nieudolności. Wówczas tekst poety, jego słowo, jego myśl zawarta w przebiegu zdarzeń dramatycznych ulega deprecjacji nie przez złą wolę czy fantazję, bezczelną dowolność czy szarganie świętości, lecz z nieumiejętności i nieudolności reżysera i aktorów, którzy tekstu klasyka po prostu nie rozumieją. Ale nie uważają tego za przeszkodę. Aura bowiem nastała taka, że kultury literackiej nie uważa się już za niezbędną podstawę wszelkiej kultury teatralnej. Wprawdzie historia temu przeczy, ale właśnie historię uważa się za rzecz dla ludzi teatru nowoczesnego raczej zbędną.

Wobec tego po co w ogóle uprawiać klasykę? Czy jest tu jakiś inny cel niż to, aby przekazać mądrość dawnych poetów i pisarzy zawartą w ich słowie, w ich mowie? Inscenizacje scenograficzno-muzyczne, stanowiące i wyraz szlachetnego wysiłku, i osiągające świetność artystyczną dzieła scenografa i muzyka, ale nie skojarzoną z równie wysokim dziełem reżysera i aktorów - są pomyłką: domem bez fundamentów, drzewem bez korzeni.

Ale może być jeszcze inaczej, co wyszło na jaw z okazji "Szewców" z Gniezna. Przedstawienie nierówne, trzeci akt łamie się rytmicznie i sytuacyjnie, zespół aktorski niejednolity, niespójny, bardzo nierówny. Jest jednak jeden aktor (Ireneusz Karamon) i dwu adeptów (aktorzy, ale bez szkół, stażu, dyplomu i praw, Sławomir Lewandowski i Marek Czyżewski).

Ci robią przede wszystkim jedno: trudny język Witkacego, literacki w każdym calu, w składni i słownictwie, w użyciu słów i zdań obcojęzycznych, w parodiowaniu stylów i stylizacji, także gwary chłopskiej, żargonu inteligenckiego itp., język stanowiący dowcipną, ale trudną zabawę literacką - przetwarzają w mowę sceniczną o klarowności, rytmie i barwie najnaturalniejszej wypowiedzi osobistej, dowcipnej tylko mimowolnie, jakby niechcący.

Z satysfakcją obserwuje się tę aktorską pracę: w rozwijaniu kultury mowy polskiej aktorzy winni odegrać rolę pierwszorzędną. Świadomi, że uprawianie klasyki narodowej to nie tylko okazja, lecz i obowiązek ukazywania Polakom piękna ich ojczystej mowy. Podkreślam "mowy", mowy mówionej, nie pisanej, sposobu myślenia po polsku tak, żeby to był twór świadomie nabywanej umiejętności, a nie bezmyślnej spontaniczności naśladowczej. Dla kultury narodowej, dla więzi narodowej Polaków jest to dziedzina szczególnie ważna w tym świecie wyspecjalizowanych żargonów zawodowych, mowy skrótami i symbolami cyfrowo-literowymi, w świecie sztuki propagującej okrzyki, hałasy i szumy.

Ale wróćmy do Konfrontacji. W przeciwieństwie do "dawnych klasyków", Witkacy i Gombrowicz, "klasycy nowoczesności", pokazali się w Opolu paradoksalnie od strony harmonii: harmonijna współpraca twórcza reżysera, scenografa, muzyka, aktorów uczyniła te dzieła posłaniem pełnym ufności w wartość wspólnoty ludzkiej: w możliwość porozumienia się ludzi przez sztukę.

Witkiewicza "Oni" (Izabelli Cywińskiej) i Gombrowicza "Iwona" (Jerzego Golińskiego) uzmysłowiły siłę i poezję nowoczesnej farsy.

Skalę jej możliwości: od filigranowych analiz egzystencjalno-psychologicznych do spotworniałej karykatury całej epoki. I ukrytą w niej propozycję moralną: człowiek śmiechem broni swej godności przed bezrozumną jego własną rzeczywistością wewnętrzną, a też i przed głupotą przerastającej go rzeczywistości zewnętrznej. Cywińska i Goliński pokazali Witkiewicza i Gombrowicza jako wielkich pisarzy XX wieku: nie jakichś tam prowincjonalnych i zapoznanych prekursorów, lecz rzeczywistych twórców współczesnego dramatu światowego. Dali w ten sposób propozycję dla następnych Konfrontacji Opolskich.

Propozycję ważną, bo festiwal opolski jest imprezą udaną: miasto Opole i teatr opolski świetnie zdały egzamin organizatora, ale także, co ważniejsze, inicjatora przedsięwzięcia, które winno odegrać ważną rolę w polskim życiu kulturalnym. Idzie o to, aby przywrócić dawnej, wielkiej twórczości polskiej należne jej miejsce w naszym życiu dzisiejszym: aby ukazać wielkość myśli dawnych polskich dzieł i tkwiące w nich piękno mowy ojczystej. Idzie o to, aby teatr budował w ten sposób rzeczywisty fundament patriotyzmu, jako nowoczesnej, socjalistycznej siły społecznej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji