Artykuły

Gdańskie historie z zaświatów. Nietypowa wycieczka po mieście

- Urodziłem się w Gdańsku w latach pięćdziesiątych, ale gdańszczaninem stałem się wiele lat później. Podobnie jak Paweł Huelle czy Stefan Chwin dość długo dochodziłem do stanu, w którym mogłem tak siebie nazwać. Wiele rzeczy pomógł mi zrozumieć Günter Grass i jego "Blaszany bębenek", który ukazał się w Polsce w podziemnym wydawnictwie dopiero w latach 80. Odsłonił nam przedwojenny Gdańsk: miasto niemieckie, z niewielką polską mniejszością - mówi Mieczysław Abramowicz, pisarz i historyk.

W miastach, które odwiedzam po raz pierwszy, lubię najpierw pójść na cmentarz. Inskrypcje na starych grobach, obco brzmiące nazwiska, daty narodzin i śmierci mówią często więcej o historii miejsca niż akademickie księgi.

Gdańskie cmentarze odwiedzać zacząłem w czasach, gdy byłem wyrostkiem. Dobrze pamiętam groby położone przy obecnej Alei Zwycięstwa. Tajemnicze i zarośnięte, były idealnym miejsce do zabaw. Rosły tam rewelacyjne, duże pieczarki. Zbierałem je, przynosiłem do domu i wręczałem mamie, przemilczając fakt, gdzie zostały zebrane.

Gdańszczanie na wieczność

Od kilku lat na gdańskich cmentarzach szukam śladów ludzi, którzy nie pochodzili stąd, lecz tu zmarli i zostali tu pochowani. Część znalazła się tu przez przypadek, inni - wbrew swej woli, jak francuscy jeńcy wojenni z okresu pierwszej i drugiej wojny światowej. To ironia losu, że choć nie chcieli umierać za Gdańsk, tutaj właśnie są pochowani. Stali się gdańszczanami już na wieczność. Ich groby znajdują się na wojskowym cmentarzu francuskim przy ulicy Powstańców Warszawskich.

Jedną z postaci, których losy odszyfrowuję, jest generał Sergiej Grigoriewicz Jawleński. Na jego grób trafiłem na Cmentarzu Garnizonowym przy Bramie Oliwskiej. Spoczywa w kwaterze, w której pochowani są Rosjanie żyjący w Wolnym Mieście Gdańsku. Generał był hrabią i potomkiem świetnego rodu, służył w armii carskiej, urodził się w. Częstochowie, gdzie jego ojciec pełnił służbę wojskową, przed pierwszą wojną światową wiele lat spędził w Warszawie, gdzie był prokuratorem wojskowym. W czasie rewolucji bolszewickiej został aresztowany, ale udało mu się zbiec do Polski. Jego dwaj bracia zostali zamordowani w czasie wojny domowej. Jawleński zamieszkał w Gdańsku, lecz nie powodziło mu się tu najlepiej. Zmarł w roku 1929.

Trzecim bratem generała był Aleksiej Jawleński, znany jako Alexej von Jawlensky, jeden z najwybitniejszych malarzy ekspresjonistów przełomu XIX i XX wieku, który obracał się w kręgu Kandinskiego i Paula Klee, członek słynnej monachijskiej grupy artystycznej Der Blaue Reiter (BłękitnyJeździec). Jakiś czas temu nawiązałem kontakt z jego wnuczką, Angeliką Jawlensky Bianconi, która w szwajcarskim Locarno prowadzi od lat archiwum Aleksieja Jawleńskiego. Dostałem od niej bardzo dużo materiałów dotyczących Sergieja, a co najważniejsze jego fotografie! Z kolei olejny portret Sergieja pędzla jego brata znalazłem aż na Syberii, w Omskim Muzeum im. M. A. Wrubela.

Krótkie życie Anny Deutschland

Często odwiedzam również cmentarze żydowskie. Ten na gdańskim Chełmie jest jednym z najstarszych w tej części Europy, znajdują się na nim macewy żyjących w XVIII wieku dwóch wielkich gdańskich rabinów - Elchanana Aschkenasiegoi Meira Posnera. W tym miejscu na przybycie Mesjasza oczekuje również zmarły w roku 1870 Aleksander Deutschland, którego wspomina mimochodem Günter Grass we "Wróżbach kumaka". Mnie zaciekawił los jego córki Anny, urodzonej w roku 1869 a zmarłej dwa lata później. Jej krótkie życie starałem się zrekonstruować w jednym z rozdziałów mojej książki "Każdy przyniósł, co miał najlepszego".

Najbardziej fascynuje mnie jednak zdobiona rzeźbionymi w kamieniu różami macewa 18-letniej Szarlotty Biełousówny z Warszawy, którą odwiedzam na sopockim cmentarzu żydowskim.

Z Gdańska do Sopotu śladami Szarlotty

Co osiemnastoletnia Żydówka z Warszawy robiła w Sopocie? Z jakich powodów zmarła? Ta historia zaintrygowała mnie tak dalece, że od kilku lat tropię historię jej rodziny.

Szarlotta przyjechała na wakacje do Sopotu w lipcu 1923 roku, razem z rodzicami i młodszą siostrą. Jej dziadkowie pod koniec XIX wieku opuścili Moskwę i zamieszkali w Warszawie. Pochodziła z zasymilowanej, lecz wierzącej rodziny. Matka Szarlotty, Fania, zmarła na gruźlicę jeszcze przed drugą wojną. Jej ojciec Ilia, ożenił się ponownie - prawdopodobnie z koleżanką swojej córki ze studiów, Mirą Fisz. Mieli jeszcze jedną córkę, Henriettę. Iliusza został zamordowany w czasie wojny w getcie warszawskim. Na jego pierwszy ślad trafiłem przeglądając nekrologii w "Gazecie Żydowskiej", wydawanej w Krakowie i Warszawie, za przyzwoleniem i pod kontrolą okupanta, polskojęzycznej gazecie żydowskiej. Kilka lat później odnalazłem jego grób na warszawskim cmentarzu żydowskim.

Młodsza siostra Szarlotty skończyła Uniwersytet Warszawski, była prawnikiem i oficerem Ludowego Wojska Polskiego. W marcu 1968 roku razem z mężem została wygnana z Polski. Zamieszkała przez chwilę w Izraelu, potem przeniosła się do Francji. Znalazłem jej dokumenty w archiwum Uniwersytetu Warszawskiego i w IPN.

To niesamowite, ale odkryłem, że losy mojej rodziny splatają się z historią krewnych Szarlotty. Jej siostra Henrietta po wojnie była zastępcą redaktora naczelnego miesięcznika "Fotografia", który współorganizował ogólnopolskie konkursy filmowe dla amatorów. Odbywały się one rokrocznie w Gdańsku. Podczas jednego z takich konkursów w latach sześćdziesiątych, gdy przewodniczącym jury był Andrzej Wajda, jedną z nagród zdobył mój brat razem z kolegami klubu filmowego "Żaka". Henrietta zasiadała wówczas w jury. Mój brat musiał więc ściskać rękę siostry Szarlotty!

Ciągle jest Tajemnicą

Dwaj stryjowie Szarlotty i Henrietty byli wybitnymi muzykami: Jewsiej - światowej sławy wiolonczelistą (stawianym często wyżej niż Pablo Casals), Aleksander - wybitnym skrzypkiem, profesorem konserwatorium. Aleksander przez jakiś czas przebywał w Wolnym Mieście Gdańsk i to on zapewne zaprosił brata z rodziną na wakacje do Sopotu. To bardziej niż pewne, że znał osobiście innego z moich bohaterów - generała Jawleńskiego. Aleksander po wyjeździe z Gdańska osiadł w Paryżu, tam też zmarł. W stolicy Francji poznała go zapewne siostra mojej babci, Wanda, która przed wojną zamieszkała w Paryżu, z powodu skandalu, który wywołała na warszawskiej pensji dla panien z dobrego domu. Wanda zaszła w ciążę, więc rodzice czym prędzej wysłali ją za granicę. We Francji czterokrotnie wychodziła za mąż, dwa razy za Rosjan. Obracała się w środowisku żyjących w Paryżu białych Rosjan, musiała więc spotkać się z Aleksiejem Jawleńskim, który we Francji podawał się za Rosjanina i obracał w tym samym, co Wanda środowisku diaspory rosyjskiej - musieli się spotkać!

Po paru latach grzebania w tej historii odkryłem również inną rzecz. Okazało się, że moja przyjaciółka, gdańska malarka Magda Beneda, też przed wielu laty natknęła się na nagrobek Szarlotty i zafascynowała się jej postacią. Namalowała ją na wielu swoich obrazach - "Charlotta z kotem i apaszką", "Charlotta na molo w Sopocie", "Charlotta wkładająca buty", "Charlotta tańcząca".

Najdziwniejsze jest to, że poznałem historię całej rodziny Szarlotty - jej dziadków, rodziców, siostry, przyjaciół, stryjów... O samej Szarlotcie nie wiem zaś prawie nic. Ciągle jest dla mnie Tajemnicą.

Grass dał nam przedwojenny Gdańsk

Urodziłem się w Gdańsku w latach pięćdziesiątych, ale gdańszczaninem stałem się wiele lat później. Podobnie jak Paweł Huelle czy Stefan Chwin dość długo dochodziłem do stanu, w którym mogłem tak siebie nazwać. Wiele rzeczy pomógł mi zrozumieć Günter Grass i jego "Blaszany bębenek", który ukazał się w Polsce w podziemnym wydawnictwie dopiero w latach 80. Odsłonił nam przedwojenny Gdańsk: miasto niemieckie, z niewielką polską mniejszością. Dorastaliśmy przecież otoczeni hasłami, które głosiły, że żyjemy na prastarych słowiańskich ziemiach. Propaganda przekonywała: "Gdańsk - byliśmy, jesteśmy, będziemy".

Dlatego Grass, choć nie został moim literackim mistrzem, jest dla mnie ważny. Lubię chodzić po Dolnym Wrzeszczu jego śladami. Spaceruję tu sam, ze znajomymi lub obcymi osobami, którym pokazuję miejsca związane z pisarzem. Idziemy najpierw pod szkołę na ulicy Pestalozziego, w której Günter w wieku kilkunastu lat zakończył naukę a Oskar Matzerath, bohater "Blaszanego bębenka", swoim krzykiem rozbił okulary nauczycielki, wrednej panny Spollerhauer, w proteście przeciw obowiązkowi edukacji.

Mijamy gmach szkoły i ruszamy w kierunku placu Wybickiego - tu w niewielkiej altance na ławeczce przysiadł dobosz z "Blaszanego Bębenka" a obok niego autor trylogii gdańskiej. Na fontannie obok tańczy z parasolką Tulla Pokriefke, inna bohaterka grassowskiego świata literackiego.

Skręcamy w ulicę Lelewela, czyli przedwojenną Labesweg. Tu w kamienicy pod numerem 13 zamieszkała pod koniec lat 20. ubiegłego stulecia rodzina Grassów. W części kuchni rodzice Güntera urządzili maleńki sklep z artykułami kolonialnymi, z którego przychody ledwo pozwalały wiązać koniec z końcem. Zwykle w tym miejscu opowiadam moim spacerowiczom historię rozbudowy sklepiku, którą przeprowadziła matka Güntera. Ponieważ przebudowa była nielegalna, pani Helene Grass miała trochę kłopotów z Policją Budowlaną. Całą tę historię znalazłem w dokumentach zgromadzonych w Archiwum Państwowym w Gdańsku i później przekazałem kopie Grassowi. Jakie było moje zdumienie (i duma), gdy echo tej historii odnalazłem później w jednej z książek noblisty.

Miasto prowincjonalne i zapyziałe

Moje spacery śladami Güntera Grassa i jego bohaterów, opisane i bogato zilustrowane, ukazały się w osobnej książce (wydanej przez Miasto Gdańsk), czterech zeszytach opublikowanych przez "Gazetę Wyborczą" w 80-lecie urodzin pisarza oraz stały się scenariuszem czterech słuchowisk Radia Gdańsk wyreżyserowanych przez Andrzeja Piszczatowskiego.

Chodząc po Wrzeszczu obserwuję, jak od kilku lat się zmienia. W niektórych fragmentach na lepsze, w niektórych - na gorsze. W okolicach browaru, który do roku 1945 roku produkował kilkanaście gatunków piwa, w tym słynne piwo jopejskie, zbudowała się kolejna koszmarna galeria handlowa. Zniszczony został staw browarny, zabetonowano potok Strzyży - kolejne z ważnych miejsc w grassowskim mikrokosmosie.

Grassowi zawdzięczamy zachłyśnięcie się wizją przedwojennego Gdańskiem. Nostalgia za tym miejscem, które nie dość dobrze znamy, jest wciąż wyczuwalna. Wahadło powoli wychyla się jednak w drugą stronę. Dziś już wiemy, że Wolne Miasto Gdańsk nie było wcale najszczęśliwszym miejsce na globusie. Wręcz przeciwnie: przed drugą wojną było to miasto prowincjonalne, zapyziałe i źle rządzone, pełne nienawiści do mniejszości - Polaków i Żydów, którym urządzano tu częste pogromy.

Inne spojrzenie na Gdańsk

Od kilkudziesięciu lat omijam szerokim łukiem wszystkie turystyczne miejsca Gdańska. Latem nie chodzę ulicami Starego i Głównego Miasta, które są zapchane tłumami ludzi. Jeśli już z jakiegoś powodu muszę tamtędy przejść - robię to jak najszybciej, nie rozglądając się dookoła, lub wędruję obrzeżami.

Bardzo lubię za to spoglądać na tę część Gdańska z innej perspektywy. Wieże Bazyliki Mariackiej i Ratusza Głównomiejskiego można doskonale obserwować z bastionów. To zaledwie kilka minut spacerem od centrum, a nagle, ni stąd ni zowąd, otwiera się zupełnie inna perspektywa. Z jednej strony mamy krajobraz miasta, z drugiej - zaczynają się już płaskie i niskie Żuławy.

W tej części Gdańska nie znajdziemy reprezentacyjnych zabytków, stojące tu budowle nie są może najciekawsze (oczywiście nie licząc Kamiennej Grodzy, wyjątkowej i wspaniałej), ale wzdłuż zaniedbanego miejscami kanału i bastionów wiedzie urokliwa trasa, którą od czasu do czasu lubię się przespacerować.

Oliwa, czyli Gdańsk w kapsule czasu

Oliwa to mój własny mikrokosmos. Mieszkam w niej prawie od urodzenia. Miałem dwa lata, kiedy moi rodzice przenieśli się z Gdańska właśnie do tej dzielnicy. Lasy oliwskie znałem jak własną kieszeń albo jeszcze lepiej. Bawiliśmy się tu w wojsko, partyzantów, zimą tropiliśmy ślady zwierząt na śniegu.

Rodzice często prowadzali nas do zoo, teraz chadzam tam z moim wnukiem. Latem wybieraliśmy się do Jelitkowa tramwajem linii numer 7. Miałem może dziesięć lat, kiedy zacząłem na plaże jeździć bez dorosłych opiekunów, z samymi tylko kolegami. W drodze powrotnej tramwaje pachniały kremem Nivea, olejkami do opalania, słoną wodą, wodorostami i rozgrzanymi ciałami. Wszystkie te wonie niesamowicie się mieszały. Nawet dziś czuję, jak ten zapach kręci mnie w nosie.

Czasem wyprawialiśmy się dalej. Naszym ulubionym miejscem zabaw było lotnisko we Wrzeszczu. Tak jak bohaterowie "Weisera Dawidka" Pawła Huelle, stawaliśmy lub kładliśmy się na początku pasa startowego. Samolot przelatywał na wysokości kilku lub kilkunastu metrów nad naszymi głowami. Było to wspaniałe i przerażające uczucie. Przeganiali nas stamtąd oczywiście strażnicy z karabinami.

Krajobraz Górnej Oliwy, VII Dworu - mojej dzielnicy, nie zmienił się znacznie od czasu mojego dzieciństwa. W niektórych miejscach wyrosły wieżowce, wybudowano meczet. Ale okolice ulicy Polanki, mieszczący się w przedwojennym gmachu szpital Marynarki Wojennej, rynek, młyn wodny, niskie domy - to wszystko wygląda podobnie jak w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Krajobraz psują tylko przejeżdżające wąskimi ulicami ciężarówki. Ta część Oliwy zachowała charakter, małego sennego miasteczka, przypominającego trochę dawny Danzig. Choć za nim nie tęsknię, to okres drugiego Wolnego Miasta Gdańska jest dla mnie bardzo interesujący i wciąż do mnie powraca w pracy i twórczości.

---

* Mieczysław Abramowicz - pisarz, historyk, badacz dziejów gdańskich Żydów i teatru żydowskiego. Autor książki "Każdy przyniósł, co miał najlepszego", słuchowisk, sztuk teatralnych, filmów dokumentalnych oraz tekstów publicystycznych o historii Gdańska.

--

Na zdjęciu: Mieczysław Abramowicz po premierze spektaklu "Każdy przyniósł, co miał najlepszego" na podstawie jego książki, Teatr Miniatura, Gdańsk 2014

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji