Artykuły

Wojciech Leśniak: Byłem kochanym urwisem

W tym roku otrzymał swoją piątą Złotą Maskę za tytułową rolę w "Dobrym wojaku Szwejku". Wojciech Leśniak, najpopularniejszy aktor Teatru Zagłębia w Sosnowcu, nie może narzekać na brak artystycznych wyzwań. - Jestem w obsadzie kilkunastu spektakli w repertuarze. Ale nie, żebym się żalił. Ja się bardzo z tego cieszę! - mówi z uśmiechem.

- Ostatnio życzyłem mojej koleżance po fachu, by w moim wieku miała tyle pracy, co ja. Bo rzeczywiście, mam jej sporo. Jestem w obsadzie kilkunastu spektakli w repertuarze. Ale nie, żebym się żalił. Ja się bardzo z tego cieszę! - mówi z uśmiechem.

Wojciech Leśniak [na zdjęciu w "Dobrym wojaku Szwejku"] od ponad 40 lat nie tylko gra na scenie i w filmie, ale także sam reżyseruje przedstawienia oraz uczy aktorskiego fachu młodszych od siebie. Na swoim reżyserskim koncie ma liczne komedie, które potem przez lata nie schodzą z afisza, bo cieszą się takim powodzeniem. - W przyszłym roku będę świętował 41-lecie pracy artystycznej. Nie chciałem benefisu z okazji 40 lat pracy, to może zorganizuję kolejny? Wtedy mógłbym zagrać ten monodram. Trzeba by go wreszcie napisać - mówi z przekorą. Kiedy nie jest aktorem, bywa... rolnikiem. - Od ośmiu lat jestem właścicielem pięknej posiadłości na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej ze sporym polem, które sam uprawiam. Zakochałem się w tym miejscu na zabój. Złapałem bakcyla rolniczego. Hoduję tam łubin, ziemniaki, rzodkiewki, buraki i truskawki. Troszczę się o drzewa, które rosną na działce. Mam ich ponad 150. Najstarsza jest 108-letnia lipa. Równie wspaniałe są sędziwe kasztany - mówi Wojciech Leśniak. Nam pokazał miejsca w Sosnowcu i Katowicach, które są mu szczególnie bliskie.

Teatr Zagłębia w Sosnowcu

To właśnie ja jestem tym aktorem, który na deskach Teatru Zagłębia gra najdłużej! Najpierw występowałem na sosnowieckiej scenie w latach 1978-81. Wcześniej przez dwa sezony byłem w zespole Teatru Polskiego w Bielsku-Białej. Do Sosnowca ściągnął mnie Jan Klemens, ówczesny dyrektor, proponując mi główną rolę w "Mazepie" Juliusza Słowackiego. Który młody aktor by jej nie przyjął! Poza tym teatr w Sosnowcu miał wówczas najsilniejszy zespół aktorski w regionie. Grali tam m.in. Bernard Krawczyk i Lidia Bienias. To był naprawdę wspaniały czas. Niemniej, z różnych powodów, także finansowych, po dwóch latach trafiłem do nowo tworzącego się Teatru Rozrywki w Chorzowie, który wówczas nazywany był music hallem. Nie grałem, ponieważ teatr dopiero był w planach, ale uczyłem w tamtejszym Studium Taneczno-Wokalnym młodzież przygotowującą się do grania w musicalach. Moim uczniem był sam Janusz Józefowicz. Ale tam także długo nie zagrzałem miejsca. Wyjechaliśmy z żoną i małym synkiem na pół roku do Łodzi, dostaliśmy angaże w Teatrze Ziemi Łódzkiej. Jednak kiedy wybuchł stan wojenny - bo był to rok 1981 - wróciliśmy do Katowic. Dyrektor Jerzy Zegalski dał nam pracę w Teatrze Śląskim. Moja żona już tam została i gra do dziś. Ja po pięciu sezonach przeniosłem się do Teatru Nowego w Zabrzu. Grałem tam do 1990 roku, a potem znów powróciłem na deski Teatru Zagłębia w Sosnowcu. I w nim jestem do dziś. Najlepszym moim okresem pod względem zawodowym był czas, kiedy dyrektorem sosnowieckiej sceny był Adam Kopciuszewski, lata 1997-2011. Grałem piękne role, za które nazbierałem wiele ważnych nagród.

***

Kamienica przy ulicy Kochanowskiego w Katowicach

Tutaj przyszedłem na świat. Był rok 1951. Podobno pierwsze, co zrobiłem, to obsikałem pana ginekologa, który przyjmował poród, ponieważ urodziłem się w domu. W czepku i w dodatku w niedzielę! Pan doktor powiedział, że będę farciarzem. I tak też się stało.

Wkrótce po moich narodzinach do naszego mieszkania zawitała również babcia Anastazja, która się mną opiekowała i de facto mnie wychowała. Rodzice bardzo dużo pracowali. Grali w teatrze, bo również byli aktorami! Ciągle byli na próbach, spektaklach lub w rozjazdach. Moja mamusia, Sabina Chromińska, po wojnie dostała angaż w Teatrze Śląskim w Katowicach. Mój tatuś, Michał Leśniak, był aktorem komiwojażerem, tzn. grywał gościnnie w teatrach w całej Polsce. Wystąpił też w ponad 50 filmach, m.in. w "Arii dla atlety" w reżyserii Filipa Bajona. Będąc dzieckiem dwójki aktorów, sporo czasu spędzałem zatem w teatrze. Uczestniczyłem też w bankietach popremierowych urządzanych w byłym hotelu Polonia - przeważnie spałem w kącie na posłaniach urządzonych z okryć kolegów aktorów. W kamienicy na ulicy Kochanowskiego mieszkaliśmy tylko przez pięć lat, ale do dziś doskonale pamiętam zapach, który unosił się na podwórku. Pachniało specyficznie, ponieważ obok była garbarnia skór. Mam również w pamięci nasz balkon na drugim piętrze - babcia mnie na niego wyprowadzała, bym się na nim bawił z żółwiem, którego dostałem w prezencie. W pokoju, w którym mieszkaliśmy, był spory piec, do którego babcia przykładała pierzynę, aby się nagrzała. Potem dopiero mnie nią nakrywała. Do piaskownicy chodziliśmy do niedalekiego parku na placu Miarki. Tam poznałem swoich pierwszych kolegów i koleżanki. Wyprowadzka z tego mieszkania - mimo że dużego - była konieczna, ponieważ było zagrzybione. Mieszkaliśmy faktycznie tylko w jednym pokoju, w drugim się nie dało.

Przeprowadziliśmy się z rodzicami do mieszkania w kamienicy przy ulicy Żwirki i Wigury, a potem do jeszcze innego - przy ulicy Sokolskiej. Ja sam dziś mieszkam z żoną w Bogucicach, dzielnicy Katowic.

***

Plac Andrzeja w Katowicach

Jak już wspomniałem, dzieciństwo spędziłem w odosobnieniu od rodziców. Ale wspominam ich z wielką czułością. Tata to był kawał chłopa, ponieważ kiedyś dźwigał ciężary. Dane było mi zagrać razem z nim w kilku sztukach, m.in. w Bielsku-Białej i Sosnowcu. Co ciekawe - w minionym sezonie w Teatrze Zagłębia zagrałem dwie jego ostatnie role: Cześnika w "Zemście" i Kostyliewa w "Na dnie". Też - zbiegiem okoliczności - byłyby to moje ostatnie kreacje, ale jako że zamierzam grać na emeryturze, to mam nadzieję, że tak się nie stanie. Mamusia była z kolei kochaną i cudowną osobą. Oboje byli dość postępowi jak na tamte czasy. Koledzy mi ich zazdrościli, bo na wiele mi pozwalali. Mogłem chodzić na prywatki i wracać z nich nad ranem. Jednak nie nadużywałem tej swobody. Myślę, że byliśmy fajną, zgraną rodziną. Po przeprowadzce do naszego drugiego mieszkania to właśnie na placu Andrzeja spędzałem wolny czas. Miejsce to wyglądało w czasach mojego dorastania zupełnie inaczej. Plac był owalny. Ścigaliśmy się z kolegami wokół niego na rowerach. Muszę się pochwalić, że miałem przez pewien czas najlepszy rower wyścigowy z nich wszystkich i byłem nie do pokonania. Dostałem go w prezencie od mojego taty. Kupił mi go w nagrodę za to, że wystąpiłem w filmie! Zatytułowany był "Drugi brzeg". Premierę miał w 1962 roku. Reżyser Zbigniew Kuźmiński szukał chłopca, który zagra rolę informatora wśród partyzantów. Miałem krzyczeć do nich: "Niemcy! Niemcy idą!". Mur aresztu przy placu Andrzeja to była moja pierwsza bramka, bo tam często graliśmy w piłkę nożną. Przy okazji nauczyłem się grypsu więziennego, ponieważ na plac przychodziły rodziny skazańców i rozmawiały z nimi za pomocą języka miganego. Jego znajomość pomogła mi, kiedy byłem kiedyś z kolegą na wakacjach w Dźwirzynie. Zaczepiła nas grupa "niesfornych" facetów. Za pomocą grypsu dałem im do zrozumienia, że jestem "swój", więc zostawili nas w spokoju, choć byli zdziwieni naszym schludnym wyglądem.

***

Park Kościuszki w Katowicach

To miejsce kojarzy mi się przede wszystkim z ojcem. Często chodziliśmy do parku Kościuszki na spacery. Otoczenie to było dla nas taką namiastką lasu, czułem się, jakbyśmy odbywali jakąś wakacyjną wyprawę. Pamiętam też, że skakałem z tamtejszej wieży spadochronowej na mechanicznym spadochronie. Skok kosztował złotówkę. Każdy mógł to zrobić. Zaglądaliśmy też do drewnianego kościółka na terenie parku. Mój ojciec był bardzo religijną osobą, często zabierał mnie tam na msze. Miał w niedzielę swój rytuał, w którym także uczestniczyłem. Budziliśmy się o piątej rano i odwiedzaliśmy - na piechotę oczywiście - okoliczne kościoły. W pierwszym, tym przy ulicy Sokolskiej, zaliczaliśmy mszę świętą o szóstej rano. Potem spacerowaliśmy do kolejnych. Trzeba było zaliczyć wizytę m.in. w katowickiej katedrze, kościele garnizonowym, świątyni Oblatów na Koszutce, kościele na Załężu oraz w tym w parku Kościuszki. Do domu wracaliśmy na obiad. Raz w parku miałem dość niebezpieczną przygodę. Jeździłem zimą na łyżwach po jeziorze. Lód się pode mną załamał. Udało mi się wyjść z przerębli, ale byłem cały przemoczony. Postanowiłem rozebrać się do slipek i poczekać, aż wyschną mi ubrania. Nie chciałem zdradzać rodzicom, co się stało, ponieważ myśleli, że ślizgam się na sztucznym lodowisku (które było zatłoczone, więc woleliśmy z kolegami chodzić nad jezioro do parku). Rozwiesiłem więc ciuchy na drzewie i przez trzy godziny jeździłem dalej na łyżwach po jeziorze w samych majtkach. Wróciłem do domu cały chory, wieczorem pogotowie musiało zabrać mnie do szpitala.

***

Szkoła Podstawowa nr 30 w Katowicach

W budynku mojej byłej szkoły jest dziś Gimnazjum nr 2. Kiedyś była tu męska podstawówka, więc w klasie byli sami chłopcy. Razem z kolegami z klasy łączył nas sport. Wspólnie graliśmy do upadłego na pobliskim boisku w piłkę, rywalizowaliśmy w wymyślanych przez nas zawodach. Bardzo miło wspominam czas nauki w tej szkole. Uczyli mnie przedwojenni, solidni pedagodzy, więc nauka była na bardzo wysokim poziomie. Tam się wiele nauczyłem. Nie miałem w niej żadnych problemów. W przeciwieństwie do późniejszych lat. W technikum byłem totalnym matołem. No i byłem takim "kochanym urwisem". Wyrzucili mnie za zachowanie z dwóch szkół średnich i dwóch wyższych. Technikum realizowałem jak medycynę - przez sześć lat! Podobnie było z nauką w szkole teatralnej. Najpierw aktorstwo studiowałem w Warszawie przez trzy lata. Potem miałem pół roku przerwy. Studia kończyłem w Krakowie. Te pół roku przepracowałem w wyładowni wagonów. Zarobiłem wtedy sporo pieniążków. Tatuś orzekł, że jako aktor nigdy tyle nie zarobię. Nie chciał, bym był aktorem. Marzył, bym został inżynierem i studiował na politechnice. Wycofał nawet w tajemnicy przede mną papiery ze szkoły aktorskiej, bym nie mógł do niej zdawać. Cudem się załapałem!

***

Boisko KS Gwardii Katowice

Dziś to bardzo zaniedbana przestrzeń. Szkoda, że miasto nie przekazało jej jakiejś instytucji, która na pewno zrobiłaby z niej użytek. Jestem tu pierwszy raz po wielu latach i nie mogę uwierzyć, że były stadion Gwardii tak źle wygląda. Kiedyś grywałem tu w piłkę nożną. Podczas jednego z turniejów dzikich drużyn wyłapał mnie jakiś trener i zaprosił na trening Gwardii. Stałem oczywiście na bramce. Jako młodzi sportowcy dostaliśmy piękne dresy w biało-czerwono-granatowe lampasy i nowe tenisówki. Dawano nam także przydział - pół cytryny na trening. Było to w latach 70. W drużynie byłem z Wojciechem Rudym, reprezentantem Polski w piłce nożnej. Trenowałem też piłkę ręczną na AWF-ie w Katowicach, ćwiczyłem pływanie w Pałacu Młodzieży - zdobyłem nawet złoty medal na harcerskich igrzyskach ogólnopolskich. To właśnie poprzez treningi i wyjazdy na mecze trochę się ustatkowałem, nabrałem dyscypliny. Sport bardzo pomógł mi w aktorstwie. Zwłaszcza w spektaklu "Tytus, Romek i ATomek", gdzie kręciłem się dookoła na trzepaku bez żadnego zabezpieczenia. Było to dość ryzykowne ćwiczenie. Zagraliśmy ten spektakl ze 120 razy, a ja tylko raz nabawiłem się kontuzji - wybiłem sobie palec (za główną rolę w tym przedstawieniu otrzymałem w 1988 roku swoją pierwszą Złotą Maskę).

***

Ulica Staromiejska w Katowicach

Były lata 70. Przechadzałem się pewnego dnia z moją ówczesną narzeczoną, również aktorką, przez ulicę Wieczorka w Katowicach. Dziś jest to ulica Staromiejska. Natknęliśmy się przypadkiem na jej koleżankę ze szkoły aktorskiej. To była Ewa, w której zakochałem się od pierwszego wejrzenia ze wzajemnością. Drugie spotkanie odbyliśmy już we dwójkę. Potem razem graliśmy na deskach Teatru Polskiego w Bielsku-Białej, gdzie Ewa również dostała angaż. Nasz ślub odbył się w rok po pierwszym spotkaniu. Ewa jest Ślązaczką z dziada pradziada. Tzw. pniokiem. Jej śląskie korzenie sięgają chyba do samego piekła. Jej rodzice - zanim mnie poznali - nie chcieli mnie zaakceptować, dowiedziawszy się, że jestem tzw. krzokiem (mama pochodziła ze Wschodu, tata był z Małopolski). Ale ja nauczyłem się gwary (koledzy z podwórka nie darowaliby mi tego), wychowałem się wśród Ślązaków. Przyszli teściowie, kiedy mnie poznali, pokochali mnie więc czystą miłością.

Z Ewą dlatego przeżyliśmy wspólnie te 40 lat w zgodzie, ponieważ w ogóle nie wtrącamy się do naszej pracy - nie pomagamy sobie, ani się nie krytykujemy. Owszem, oglądamy spektakle, w którym gramy, omawiamy je, ale nie ingerujemy nawzajem w swoje życie zawodowe. Wiele za to rozmawiamy na inne tematy. I choć często się ze sobą nie zgadzamy, to jest nam ze sobą dobrze! Wychowaliśmy jednego syna, ale nie mieszka na Śląsku. Wyjechał do Warszawy, jest architektem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji