Urodził się po to, aby grać
- Teraz, w tych czasach, nie jest sztuką być popularnym. Jeśli spojrzymy wokoło, możemy zobaczyć wielu ludzi, którzy niekoniecznie są dobrymi aktorami, a są bardzo popularni - mówi warszawski aktor RADOSŁAW PAZURA.
Dziennik Zachodni: Urodził się pan w Tomaszowie Mazowieckim. Akcja spektaklu komediowego "Goło i wesoło", w którym pan ostatnio gra, również toczy się w Tomaszowie Mazowieckim. To przypadek?
Radosław Pazura: Zupełny przypadek. A w zasadzie sympatyczny zbieg okoliczności. I miły powrót do tej miejscowości.
DZ: W czasie tego spektaklu pana koledzy grają na scenie typowo męskie postacie. A pan wciela się w faceta przebierającego się w damskie ciuszki.
RP: Rzeczywiście. Było to dla mnie pewne wyzwanie. Mam nadzieję, że sprostałem zadaniu. Nie sprawiło mi to zresztą większych trudności. Potraktowałem to raczej jak dobrą zabawę.
DZ: Publiczność kupuje to nowe wcielenie.
RP: Rzeczywiście, ta sztuka, gdziekolwiek pojedziemy, cieszy się wielkim powodzeniem. Publiczność żywo i spontanicznie reaguje. Gdzieniegdzie są nawet owacje na stojąco.
DZ: Panie Radosławie, ale aktorstwo nie było pańską pierwszą miłością.
RP: Zgadza się. Najpierw był sport, a ściślej mówiąc: piłka nożna. Można powiedzieć, że trenowałem piłkę nożną zawodowo. Zaczynałem od występów w klubie MKS Stal Niewiadów. Niestety, w drugiej klasie liceum choroba przeszkodziła mi w realizowaniu ambitnych, sportowych planów. I właśnie w czasie przerwy chorobowej ujawniły się moje zainteresowania aktorstwem.
DZ: Swego czasu grał pan w trzeciej lidze.
RP: Tak, w trzecioligowym zespole Lechia Tomaszów Mazowiecki. To był zespół z aspiracjami do drugiej ligi. Grałem na pozycji środkowego pomocnika.
DZ: Do tej pory nie zerwał pan zupełnie ze sportem.
RP: Wciąż udzielam się sportowo, ale już bardziej amatorsko. Uprawiam różne dyscypliny. Staram się być wszechstronny. To jest też potrzebne w moim zawodzie. Ale oczywiście preferuję piłkę. Czuję wielki sentyment do tego sportu.
DZ: Jest pan kibicem naszej reprezentacji?
RP: Oczywiście, że tak. Staram się oglądać wszystkie mecze i jestem z naszymi chłopakami duchem. Z tego, co obserwuję, nieraz to pomaga, a czasem wprost przeciwnie. Na przykład mundial. To wielka loteria. Potrzebny jest łut szczęścia.
DZ: Czy ma pan swojego idola na boisku?
RP: Teraz nie. Kiedyś był nim Zbigniew Boniek. To był dla mnie wzór - oczywiście piłkarza na boisku. Nigdy nie śledziłem jego poczynań poza boiskiem.
DZ: A czy jest jakaś recepta na to, aby meczom nie towarzyszyły takie tragedie jak ta niedawna w Krakowie?
RP: Może kiedyś też zdarzały się takie sytuacje, ale nie były aż tak nagłaśniane... Teraz są zupełnie inne czasy od tych, w których ja dorastałem. Na to, co się obecnie dzieje, chyba nie ma recepty. To bardzo skomplikowana sprawa. Związana z wychowaniem, mentalnością, wieloma innymi czynnikami. Wpływ na to ma również sytuacja społeczno-ekonomiczna i polityczna. Takie a nie inne zachowania często wynikają z biedy, która panuje. Ona może przełożyć się na głupotę i tego typu poczynania.
DZ: Czyli nic nie można zrobić?
RP: Wprost przeciwnie. Myślę, że każdy z nas musi przede wszystkim szukać w sobie człowieka. Jak będziemy postępować po ludzku, to do takich dramatów nie będzie dochodziło. To jest taki apel do kibiców. Żeby w swoim życiu kierowali się dobrem.
DZ: Zakosztował pan emigracji. Po roku studiów w szkole teatralnej wyjechał pan do Austrii....
RP: ...I zajmowałem się zupełnie czym innym. Trafiłem do obozu dla uchodźców koło Wiednia, łapałem różne dorywcze prace w budownictwie. To była taka moja próba ucieczki z tego kraju. Były takie czasy, że nie miałem tutaj szans na normalne życie. A ja chciałem normalnie żyć, więc po prostu uciekłem. Zamierzałem dalej emigrować. Chciałem wyjechać do Australii, Stanów albo Kanady. I to już się nie udało. Wtedy blokowano takie wyjazdy. Zostałem zmuszony do powrotu. A jak już wróciłem, to mogłem robić tylko to, co najbardziej lubiłem i umiałem.
DZ: Wszyscy porównują pana do brata. Czy Cezary Pazura miał duży wpływ na wybór pana profesji?
RP: Brat jest starszy. Podglądałem go, podpatrywałem. Siłą rzeczy na mnie musiało to w jakiś sposób oddziaływać. To naturalne i normalne. Ale wpływ brata nie był najważniejszy przy wyborze zawodu.
DZ: Czy w dzieciństwie bawiliście się razem w aktorów?
RP: Nie. Dzieliła nas zbyt duża różnica wieku. Mogliśmy o tym tylko pomarzyć. Dopiero teraz możemy spotkać się na scenie.
DZ: Podkreśla pan, że nie zazdrości bratu popularności.
RP: A dlaczego miałbym zazdrościć? Mogę się tylko cieszyć, że jest popularny i do tego jest po prostu dobrym aktorem. Teraz, w tych czasach, nie jest sztuką być popularnym. Jeśli spojrzymy wokoło, możemy zobaczyć wielu ludzi, którzy niekoniecznie są dobrymi aktorami, a są bardzo popularni. I na odwrót. Bratu udaje się to łączyć.
DZ: Pana żona Dorota Chotecka to również świetna aktorka. To pomaga?
RP: Myślę, że ułatwia. Można siebie nawzajem zrozumieć. Ale to nie znaczy, że nie ma ujemnych stron. Jak w każdym innym zawodzie.
DZ: W czym w najbliższym czasie będziemy mogli pana zobaczyć?
RP: Teraz kręcimy drugą część "Sfory". Wejdzie na ekrany jesienią. Serdecznie zapraszam do kin.
***
RADOSŁAW PAZURA urodził się 7 maja 1969 roku w Tomaszowie Mazowieckim. Dzieciństwo spędził w miejscowości Niewiadów. Pierwsze kroki na scenie stawiał w liceum. Grał w spektaklach na podstawie dramatów patrona szkoły Stefana Żeromskiego. Zadebiutował w filmie Jacka Bromskiego "1968. Szczęśliwego Nowego Roku". Można go było zobaczyć jeszcze m.in. w filmach: "Chłopaki nie płaczą", "Operacja Samum", "Nocne graffiti".