Artykuły

Histeria post factum

ZABAWNE, że Maciej Domański zdecydował się przerobić "Smutnych losów Jana Piszczyka c.d." na sztukę. Powieść Jerzego Stefana Stawińskiego jest bowiem romansem grozy przełożonym na język polityki. Natomiast "Zezowate szczęście c. d.", wystawione przez Teatr Współczesny, to satyra na ustrój, która wywołuje u recenzenta coś znacznie gorszego niż dreszcz zgrozy. Stawiński należy do pokolenia, które straszy bliźnich stalinizmem i jednocześnie egzaltuje się wspomnieniami swojej młodości. Niestety, kiedy młodość przemija, jej prawda obumiera. Pozostają resentymenty. Czy Piszczyk, który przeszedł już z wieku męskiego w wiek klęki, może odtworzyć stan swojej świadomości z okresu "błędów i wypaczeń"? Czy człowiek, który przed trzydziestu laty dostał po gębie i do dzisiaj chodzi spuchnięty nie przypomina rozhisteryzowanej aktorki, która chcąc pozbyć się zmarszczek naciąga sobie twarz na uszy? "Smutnych losów Jana Piszczyka c.d.": skończyliśmy romans ze stalinizmem, wolno histeryzować. Smutne to.

Takie rozpoznanie prowadzi jednak natychmiast do następnego problemu: dlaczego histeria uspokaja? Pytanie warte chyba chwili zadumy.. Wydaje się oto, że dla Stawińskiego wady funkcjonowania socjalizmu w Polsce, można - w jednej chwili - zdemaskować na przykładzie smutnych losów jednostki gnębionej przez aparat władzy. Jest to kamerdynerska wizja historii "na wspak". Piszczyk, jako postać w gruncie rzeczy anonimowa, nie byłby wart portretowania, gdyby nie jedna okoliczność, a mianowicie to, że jest on fanatykiem prawdomówności. Ktoś taki może stać się głosem pokolenia, które po dzień dzisiejszy nie potrafi zracjonalizować własnych słabości i grzechów. "Pragnę tylko ujawnić prawdę tamtych lat" - powiada Piszczyk. Toż to wierutna bzdura. Prawda z natury swej jest apolityczna, prawdomówności nigdy nie zaliczano do cnót politycznych, tedy Piszczyk nie prawdy szuka, lecz usprawiedliwienia, czy też raczej rozgrzeszenia. Spowiednikiem staje dlań literat Stawiński, ale jego zwierzenia służą wyłącznie samouspokojeniu, nie można bowiem przekonywająco bronić tezy: "jestem prawdomówną świnią, lizusem i donosicielem".

Powieść, którą mam świeżo w pamięci, Domański przerobił na pełen czaru i poezji skecz kabaretowy. Teatr nieudolnie udający kabaret - to motyw przedwojenny i zdezelowany. Jeśli istotnie w teatrze dzisiejszym nie obowiązuje żaden poziom, wystawienie "Zezowatego szczęścia" należy uznać za szczęśliwy pomysł. Domański wyszedł zapewne z założenia, że byłoby nadmiarem okrucieństwa zmuszanie publiczności do myślenia lub przynajmniej do udawania, że myśli. "Zezowate szczęście c. d." to dobre widowisko rozrywkowe i żałować należy, że całego wieczoru nie wypełniły tylko piosenki, tańce i cyrkowe sztuczki, wykonywane z wdziękiem i temperamentem przez młodych aktorów, którzy są bardziej wygimnastykowani niż utalentowani.

Niestety, "Zezowate szczęście c. d.", mimo kabaretowych wstawek, to przede wszystkim utwór, w którym autor, nie krępując się zbytnio logiką akcji, pokazuje nam Piszczyka jako zawodową sierotę systemu (opozycjonistę - jak kto woli). Henryk Talar jako Piszczyk (Domańskiego) z suchą i żylastą precyzją przeprowadził swoją rolę. Tak jakby wziął na siebie jej ciężar nie z miłości do sztuki, lecz do pewnych sztukmistrzów, wcale nie z Lublina. Tak czy owak, dał kreację na najwyższym poziomie artystycznym - na poziomie ulicznej trupy teatralnej. Spora w tym zasługa Domańskiego, który najwyraźniej wierzy, że jest kapitalnie śmieszne, kiedy aktor, którego nogi przypominają nazwę pewnego zespołu filmowego, paraduje przez pół przedstawienia bez spodni, ale za to w gaciach, jakie niegdyś nosili żołnierze Franciszka Józefa. Notabene, na tym właśnie przykładzie widzimy, jakiego rodzaju dowcip preferuje Domański.

Oczywiście "Zezowate szczęście c. d." zbyt mocno potrąca o szersze zagadnienia społeczno-polityczne, aby można było nie puknąć się w czoło wychodząc z teatru. Myślą przewodnią tej sztuki jest wyrażenie absurdalności istnienia człowieka w kraju, w którym rządy sprawują komuniści. Kraj ten znajduje się bowiem w stanie permanentnego kryzysu. Wszelkie reformy gospodarcze i politycznie, z którymi wiązano nadzieje na przezwyciężenie sytuacji kryzysowych, same okazywały się czynnikami wysoce kryzysogennymi. "Zezowate szczęście c. d." jest przeto historią choroby systemu. Domański nie suponuje bynajmniej, iż jest to choroba nieuleczalna. Proponuje jednak kurację, która likwiduje chorobę wraz z pacjentem. Krople Domańskiego to mikstura iście szatańska.

Jednak sensacji nie ma. Domański zadowala się bezceremonialnym zdarciem politury z mitu "błędów i wypaczeń". W "Zezowatym szczęściu" "błędy i wypaczenia" znaczą tyle co założenia ustrojowe. Jest to za mało, jak na nasze oczekiwania, ale oczywiście reżyser może odpowiedzieć, że rozmyślnie nie chciał podsuwać zbyt wiele, że wolał pozostawić sprawę w zawieszeniu, bo zanim sztuka zejdzie z afisza, będziemy mieli kolejny kryzys.

Być może jest to z mojej strony czepialstwo i to w dodatku w złym kierunku, bo przecież Piszczyk-pokutnik przyjął na siebie wszystkie grzechy systemu. Jednak mentalność polityczna, której Domański śpiewa chwałę, to twór niepokojący, wręcz obłędny.

Syndrom zawodowej sieroty systemu wynika z supozycji następującej: człowiek decyduje się na samooskarżenie, bo pragnie stać się przedmiotem zainteresowania. Nie trzeba specjalnie złośliwego nastawienia, aby Piszczyka uznać za durnia, bo tylko dureń może skrobać jakieś hasła na drzwiach kibla. Po paru wódeczkach dukań konstatuje, że z dwojga złego lepiej już być świnią, lizusem i donosicielem. W Więzieniu, do którego trafia skądinąd niesłusznie, dalej doskonali kunszt samooskarżeń. I oto, cokolwiek niespodziewanie, okazuje się, że ułomności, które przypisał sobie Piszczyk stały się znakiem rozpoznawczym systemu. Samooskarżenie jednostki przekształca się w perfidną formę skarżenia systemu. Piszczyk jako ofiara sfingowanych oskarżeń jawi się jako jeszcze jeden święty.

Patrzymy na ten kaligulasz historyczny z potworniejącym stopniowo rozbawieniem rozpoznajemy bowiem, że apologia Piszczyka, jaką stanowi przeróbka "Smutnych losów...", jest zbudowana przy zastosowaniu tych samych środków "perswazji bezpośredniej, jakie są w treści "Smutnych losów..." skompromitowane. Tej omyłki, na szczęście, nie da się, wedle mnie już naprawić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji