Artykuły

Opera w mieście jest jak perła w koronie

Przyszły meloman nie powinien czuć żadnych obciążeń związanych z tym, że się nie wie, jak zachować. Tylko się wybrać, otworzyć emocjonalnie i chłonąć. Do opery przychodzi się przecież po to, żeby coś przeżyć - mówi Jerzy Wołosiuk, dyrektor artystyczny Opery na Zamku.

Opera na Zamku zdominowała w tym roku galę 11. Teatralnych Nagród im. Jana Kiepury, najważniejszych wyróżnień przyznawanych operom i teatrom muzycznym w Polsce. Odebrała statuetki w pięciu kategoriach, w tym za najlepszy spektakl minionego sezonu w Polsce - polską prapremierę współczesnej opery Benjamina Brittena "The Turn of the Screw"/"Dokręcanie śruby". Kierownikiem muzycznym tego przedstawienia jest Jerzy Wołosiuk, dyrektor artystyczny Opery na Zamku.

**

Rozmowa z Jerzym Wołosiukiem

Ewa Podgajna: Przeniósł się pan do Szczecina w 2013 r. Nie martwiło pana, że przychodzi pan do Opery z najmniejszym budżetem w Polsce?

Jerzy Wołosiuk: Nie do końca. To, że jest mało pieniędzy, niekoniecznie oznacza, że nie mogę realizować teatru według swojej wizji i ambicji. To najbardziej zależy od ludzi, których zaprosimy do współpracy. Mogą to być młodzi zdolni śpiewacy, perspektywiczni reżyserzy na początku kariery. Już jest zauważalne, że "teraz kto młody i zdolny, śpiewa w Szczecinie".

Plany, które z dyrektorem Jackiem Jekielem przedyskutowaliśmy, pozwalają mi myśleć, że skoro "Dokręcaniem śruby" Benjamina Brittena udało się nam powiedzieć A, to uda się też powiedzieć B. Spektakl ten jest pewnym drogowskazem pokazującym kierunek, w jakim chciałbym, aby Opera na Zamku podążała.

Na jakim etapie jest obecnie Opera na Zamku?

- Widać efekty rozwoju, jeśli chodzi o repertuar, artystów. Istotna jest działalność Karola Urbańskiego w balecie. Jeśli chcemy iść dalej i dalej się rozwijać, potrzebne są większe pieniądze. Żeby móc robić nowe produkcje, przyciągać do opery nową publiczność, działać maksymalnie szeroko.

Tym bardziej że teraz wielu organizatorów instytucji kultury przekonało się, że warto w to inwestować. Np. Opera Śląska w Bytomiu dostała 3,5 mln zł dodatkowej dotacji, bo województwo śląskie wypracowało nadwyżkę i postanowiło ją przekazać na kulturę. Poziom finansowania dla naszej instytucji byłby optymalny na poziomie ok. 15 mln zł, mamy ponad 3 mln mniej.

Po co nam opera w Szczecinie?

- O poziomie metropolitalnym miasta jako wielkiego ośrodka kultury świadczy poziom opery. Ponieważ to sztuka najbardziej synkretyczna, która łączy w sobie muzykę, sztuki wizualne, taniec.

Zawsze byłem przyzwyczajony, że opera jest w mieście perłą w koronie. Jak przyszedłem do Szczecina, odnosiłem wrażenie, że tak nie jest, że o nas mówi się na równi z Pleciugą, Teatrem Polskim, Współczesnym.

Teraz mam wrażenie, że zaczynamy zajmować taką pozycję, jaką powinniśmy, na jaką teatr operowy w dużym, europejskim mieście zasługuje.

Do perły w koronie kultury aspiruje w Szczecinie Filharmonia.

- Z artystycznego punktu widzenia dla mnie to nie jest w ogóle konkurencja. Działalność filharmonii pokrywa się jedynie z częścią obszaru naszej działalności, której domeną jest scena, a orkiestra jest jednym, choć bardzo istotnym, kawałkiem muzycznego tortu.

Jaka jest pana strategia?

- Funkcjonujemy jak niemiecki Stadttheater, muzyczny teatr miejski z różnorodnym repertuarem. Gramy koncerty symfoniczne, dzięki którym rozwija się też orkiestra.

Patrząc na nasz repertuar, wskazać można kilka propozycji, na które nie odważył się żaden teatr. Pierwsi w Polsce wystawiliśmy "Dokręcanie śruby" Benjamina Brittena. Przygotowaliśmy nieszablonową produkcję dla dzieci - "Historię najmniej prawdopodobną", którą zamówiliśmy u kompozytora Jerzego Kornowicza. Niewiele oper się na to decyduje.

Nasz repertuar baletowy też nie jest typowy. Co prawda obok takich spektakli jak "Dzieje grzechu" czy "Polowanie na czarownice" zrobiliśmy "Dziadka do orzechów".

Różnorodność, nieprzeciętność, odwaga. Zaprocentowały sukcesami na rozdaniu tegorocznych Teatralnych Nagród Muzycznych im. Jana Kiepury i tytułem spektaklu roku w Polsce dla "Dokręcania śruby" Benjamina Brittena.

- Spektakl zrobił na kapitule olbrzymie wrażenie. Andrzej Pągowski, juror, plakacista, gratulował mi też sposobu prezentacji. Jako teatralny pracoholik, staram się współpracować jak najwięcej z działem marketingu. Staramy się "wyduszać" maksimum na wszystkich obszarach. W plakatach, trailerach, wyborze zdjęć. Tylko tak przekaz może zaistnieć spójnie, a widzowie będą wiedzieli, że warto się do nas wybrać.

Dlaczego wybrał pan Natalię Babińską do reżyserii "Dokręcania śruby"?

- Ma wyobraźnię, pewien typ wrażliwości, wyczucia, który wydał mi się optymalny. To jest pozycja bardzo ryzykowna, jeśli chodzi o przekazywane treści. Ona się tego tytułu obawiała. Na samym początku - o moje motywacje w wyborze tego tytułu. A mnie przede wszystkim interesowała warstwa muzyczna i pewna wibracja tego dzieła jako całości, a nie tylko problem, wokół którego toczy się, zresztą niejednoznacznie, akcja opery.

Utwór porusza wątek pedofilii. Czy to z tego powodu nikt w Polsce przed panem nie podjął się jego wystawienia?

- Byłem teraz na przesłuchaniach dużej amerykańskiej agencji i obecni tam między innymi dyrektor artystyczny opery kanadyjskiej, teatru muzycznego w Lubece, dyrektor teatru w Erfurcie, szefowa castingu z Metropolitan, dziwili się, że dopiero teraz po to dzieło sięgnęliśmy.

Było pewnie kilka powodów, po części treść. W PRL-u nie wystawiono niektórych oper zachodnich z powodów ideologicznych, ale też finansowych: koszty licencji, nut są wyższe niż w przypadku tradycyjnych tytułów.

Na Zachodzie jednak partie dzieci najczęściej śpiewają dorośli.

- Przeprowadziliśmy całą dyskusję z Natalią, czy powinny występować dzieci. Ona miała obiekcje. Dla mnie było oczywiste, że użycie dorosłych śpiewaków wprowadzi pewien rodzaj fałszu scenicznego, którego za wszelką cenę chciałem uniknąć.

Miałem jednak obawy, czy znajdziemy dzieci, żeby zrobić trzy wymienne obsady. W Poznaniu byłoby łatwo, bo tam są dwa wielkie chóry chłopięce.

W trakcie prób dla jednej obsady materiał okazał się zbyt wymagający.

Po premierze nie wybuchł skandal.

- Najczęściej słyszałem opinie, że ta opera ma duszny, przytłaczający charakter. Natalia te wątki, które mogą być kontrowersyjne, pokazała niejednoznacznie, bardziej poetycko. Zło w tym spektaklu nie jest przedstawione dosłownie i naturalistycznie.

Jeden z reżyserów, z którym rozmawiam o przyszłej współpracy, napisał: "Gratuluję sukcesu z Brittenem, to dowód, że liczy się spójność. Wtedy wybrzmiewa cały przekaz". Siłą tej realizacji jest, że się ją odbiera jako całość. Muzykę, myśl inscenizacyjną, kostiumy, dekoracje, grę aktorską. To dzieło totalne.

W "Dokręcaniu śruby" partytura opiera się na małym kilkunastoosobowym składzie orkiestrowym.

- Jest to wyzwanie, ale też z mniejszą grupą ludzi można bardziej finezyjnie przygotować i poprowadzić realizację. Ja lubię pracować nad każdym dźwiękiem, frazą. Koniec końców ważne jest, żeby muzycy poszli za mną, poddali się tej narracji, którą ich prowadzę jako dyrygent.

Kiedyś, krótko po powrocie z gościnnej współpracy w Bydgoszczy, dyrygowałem w Operze na Zamku "Dziejami grzechu". Poczułem z wielką przyjemnością, że mogę już powiedzieć, że to jest moja orkiestra i wykonanie, z którym utożsamiam się w 100 procentach.

Fantastyczna jest również historia związana z "Dziejami grzechu", w których jeden z trzech trębaczy gra tylko w pierwszej części. Po przerwie mógł wyjść, ale został z nami w orkiestronie. Po spektaklu powiedział mi: "Musiałem zostać, bo taką energię było czuć, że chciałem ją przeżyć do końca".

A wiele osób uważa, że opera to skansen.

- Ja się z taką opinią zdecydowanie nie zgadzam, chociaż można na takie produkcje trafić w wielu teatrach, nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Mam wrażenie, że w naszym teatrze takich spektakli nie ma. Może nieco "archaiczna" jest realizacja "Nabucco", ale ono ze swej natury jest takim spektaklem, w nim siła leży w głosach.

A pana osobiście ulubiona opera?

- "Król Roger" Karola Szymanowskiego, do którego realizacji na pewno będę kiedyś dążył. To partytura doskonała. Libretto ma w sobie wiele ukrytych sensów i możliwości interpretacji, a muzyka jest bardzo silnie związana z moim typem wrażliwości i emocjonalności. Jest to też dzieło, które skierowało moje zainteresowania w stronę opery, gdy byłem jeszcze nastolatkiem.

Lubi pan też "Cosi fan tutte" Mozarta, którego premiera planowana jest w Operze na Zamku w lutym. Z zaskakującą interpretacją Jacka Papisa?

- Interpretacja Jacka Papisa jest czymś więcej niż błahą opowieścią o przebierankach, próbach wierności, pełną humoru sytuacyjnego, z oczywistym happy endem. Premiera odbędzie się w przededniu walentynek i będzie to doskonała okazja, by, patrząc na bohaterów opery, zadać sobie pytanie - kim jestem, jaki jest mój związek z partnerem czy małżonkiem, czym tak naprawdę jest miłość i jaką drogę trzeba przejść, by takiego uczucia doświadczyć w pełni. Samą warstwę muzyczną cenię przez niezwykłą szlachetność, piękno linii melodycznych i klarowność formy, w których Mozart daje dowód swego geniuszu.

Jak się przygotować do pierwszej wizyty w operze?

- Przyszły meloman nie powinien czuć żadnych obciążeń związanych z tym, że nie wie, jak się zachować. Tylko się wybrać, otworzyć emocjonalnie i chłonąć. Do opery przychodzi się przecież po to, żeby coś przeżyć.

Gdyby zgłosiła się do mnie osoba z pytaniem, na co się po raz pierwszy wybrać, skierowałbym ją na "Dokręcanie śruby", a ze spektakli tanecznych sugerowałby "Polowanie na czarownice". Nie są to spektakle tradycyjne, jednak wydaje mi się, że niezwykła spójność tych realizacji pozwala łatwiej i wyraźniej przemówić do nowego widza.

Po tych spektaklach jest niebywała cisza na widowni. Ludzie wiedzą, że to już jest moment na brawa, ale jeszcze pozostają w emocjach. Czasami cisza jest lepszą miarą sukcesu niż wielki aplauz.

**

Jerzy Wołosiuk - dyrektor artystyczny Opery na Zamku od października 2014 r. Przyszedł do pracy w Szczecinie rok wcześniej, najpierw na stanowisko kierownika muzycznego orkiestry. Przyjechał z Bydgoszczy, gdzie był dyrygentem w Operze Nova. Urodził się w 1981 r. w Lublinie. W 2005 ukończył studia na Wydziale Kompozycji, Dyrygentury i Teorii Muzyki Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie.

W Szczecinie sprawował kierownictwo muzyczne m.in. nad premierami baletu "Dzieje grzechu" do muzyki Karłowicza, baletu "Polowanie na czarownice" Cathy Marston, "Dziadek do orzechów" Piotra Czajkowskiego, dziecięcej opery kameralnej "Historia najmniej prawdopodobna" Jerzego Kornowicza (światowa prapremiera), operetki "Hrabina Marica" Emmericha Kalmana oraz opery kameralnej "The Turn of the Screw (Dokręcanie śruby)" Benjamina Brittena (pierwsza polska inscenizacja). Muzykę ze spektakli baletowych "Ogniwa" z muzyką Witolda Lutosławskiego oraz z "Alicją w Krainie Czarów" Przemysława Zycha (światowa prapremiera) nagrał z Operą na Zamku na płyty CD.

Rezerwuj bilety

Opera na Zamku ujawniła plany repertuarowe i sprzedaje bilety na nowy sezon. Np. najbliższe spektakle "The Turn of the Screw" ("Dokręcanie śruby") zagra 25-26 listopada, a "Polowanie na czarownice" 11-12 listopada. Bilety kosztują 60-25 zł.

W lutym planuje premierę "Cosi fan tutte" Wolfganga Amadeusza Mozarta w reż. Jacka Papisa, a w maju "Dzieci z dworca ZOO" na motywach kultowej powieści nastoletniej narkomanki Christine F. w inscenizacji, choreografii Roberta Glumbka. Każdy, kto kupi bilet na dowolny spektakl Opery grany w nowym sezonie, może zarezerwować dwa bilety na operę "Pajace" R. Leoncavalla za 60 groszy za sztukę. "Pajace" w reżyserii Michała Znanieckiego Opera na Zamku wystawi 11 sierpnia w Teatrze Letnim.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji