Artykuły

Egzamin przed publicznością

Próby przedstawienia teatralnego trwają przeciętnie dwa do trzech miesięcy. Jest to właściwy okres by skomplikowany proces kompozycji widowiska przebiegał prawidłowo. Prawidłowo. Co to znaczy? Oznacza to przede wszystkim dopasowanie się aktorów do siebie, stworzenie zespołu, który harmonijnie współpracuje ze sobą w ramach danej sztuki. Osiągnięcie takiej harmonii to naprawdę najtrudniejsza sprawa. Kiedy zostałem studentem reżyserii skierowano mnie do Teatru Współczesnego, gdzie pełniłem przez ponad cztery lata funkcję asystenta kierownika artystycznego prof. Erwina Axera. W ramach studiów obowiązany byłem do odbycia kilku asystentur w tym właśnie teatrze. Moją pierwszą sztuką był słynny dramat Antoniego Czechowa "Trzy siostry". Dyrektor Axer zgromadził w tej sztuce doborową stawkę aktorów: Halinę Mikołajską, Zofię Mrozowską, Stanisławę Perzanowską, Tadeusza Łomnickiego, Henryka Borowskiego, Zbigniewa Zapasiewicza. Kiedy rozpocząłem pracę asystenta sztuka była od dawna w próbach, zaczęto je przed wakacjami. Wówczas, na jesieni rozpoczęły się już próby sytuacyjne. A jednak wybitny reżyser i wspaniały zespół aktorów stale tkwili w pierwszych scenach pierwszego aktu i z dnia na dzień pracowali nad tymi samymi początkowymi sytuacjami. Patrzyłem na to z wzrastającym zdumieniem. Wydawało mi się, że drogocenny czas prób nie jest właściwie wykorzystywany, że powinno się iść dalej, możliwie najszybciej do końca sztuki, aby mieć zarys całości, a dopiero potem zajmować się szczegółami. A jednak Erwin Axer tkwił ciągle w tym miejscu i wracał znowu do sakramentalnych zdań Olgi... "Ojciec umarł przed rokiem...", które rozpoczynają sztukę. Robiono nawet różne żarty na ten temat i Halina Mikołajska pewnego dnia rozpoczęła próbę zdaniem... "Ojciec umarł przed dwoma laty"...

Nie wiedziałem co się dzieje i dlaczego reżyser przyjął taki nużący system pracy. Czego on szuka? - myślałem, kiedy wracał któryś raz z rzędu do tych samych scen i tłumaczył jakby te same rzeczy. Pamiętam, że w pewnym momencie pomyślałem, że chyba nie ma pomysłu na sztukę i nie wie, co robić dalej. Bo dla mnie wszystko wydawało się już być prawie doskonale.

I oto któregoś dnia reżyser wyznaczył dalsze sceny, praca potoczyła się szybko, wyznaczono precyzyjnie datę premiery. Sukces przedstawienia przekroczył wszystko, czego mogłem oczekiwać. Do dziś twierdzę, że było to jedno z najwspanialszych przedstawień teatralnych, jakie widziałem. Kiedy przypominam sobie tamto przeżycie wracam myślą do owego dnia, kiedy nieoczekiwanie próby potoczyły się tak szybko. W którym momencie Erwin Axer usłyszał to, na co oczekiwał przez wiele tygodni mozolnych prób i co usłyszał...?

To jest oczywiście tajemnicą jego talentu, myślę jednak, że tego dnia zrozumiał, iż zespół aktorów znalazł wspólny ton dla przygotowywanej sztuki, że "zaczęli ze sobą dobrze rozmawiać..." Usłyszenie tego tonu i umiejętność utrwalenia go - bo przecież przedstawienie będzie i powinno być powtarzane wielokrotnie - to właściwie największa zaleta reżysera. Właściwie tylko po to siedzi on przez wiele tygodni na próbach.

W ten sposób dochodzimy do momentu najważniejszego. Już jest po wszystkim, nadszedł dzień premiery. Tego dnia cały wielotygodniowy wysiłek pokaźnego zespołu ludzi podlegnie procesowi weryfikacji wobec najtrudniejszego egzaminatora, jakim jest publiczność. Pewien wielki reżyser przed premierą mawiał: "Teraz dopiero zaczyna się prawdziwa praca." I oczywiście miał rację. Codzienne powtarzanie przedstawienia to jest właśnie to, co odróżnia pracę aktora w teatrze od pracy w filmie czy telewizji. Umiejętność utrwalenia, wielokrotnego powtórzenia tego samego z jednakową pasją i świeżością. To graniczy z cudem.

Niektórzy reżyserzy tu właśnie nie sprawdzają się, nadając na przykład taką dyscyplinę realizacji, że aktorzy zbyt skrępowani narzuconą formą, tracą możliwość samodzielnego działania. Stają się wtedy podobni do kukieł. Przedstawienie z biegiem szeregu powtórzeń jakby sztywnieje, staje się nieludzkie.

Wybitny reżyser filmowy i telewizyjny Jerzy Antczak jest bardzo impulsywnym człowiekiem. Reżyseruje z niebywałą energią i zapałem. Dlatego osiągnął tak wspaniale wyniki w telewizji. Potrafił zapalić aktorów, zmusić do maksymalnej ekspresji, na moment rejestracji danej sceny. Robił to wspaniale, uzyskując od wykonawców rezultaty zaskakujące. W teatrze miał jednak zawsze trudności i jego teatralne realizacje nie dorównywały tym z filmu i telewizji. Myślę, że zawsze miał właśnie kłopot ze znalezieniem sposobu na utrwalenie wyniku pracy aktora. We wspomnianym już Teatrze Współczesnym statystowałem w słynnym przedstawieniu sztuki B. Brechta "Kariera Artura Ui". Miałem niewątpliwą przyjemność i zaszczyt obserwować codzienną pracę Tadeusza Łomnickiego w roli tytułowej. Była to rola zagrana po mistrzowsku, bardzo technicznie trudna i niesłychanie wyczerpująca fizycznie. Aktor chyba trzykrotnie zmieniał przepocone koszule. Zawsze obserwowałem kluczowe sceny zza kulis. I otóż z całą odpowiedzialnością mogę napisać, że wielki aktor wprowadzał codziennie jakieś malutkie innowacje. W swych ogromnych monologach ciągle coś zmieniał. Było to oczywiście widoczne dla mnie, gdyż znałem jego rolę na pamięć, każdy gest, każdą pauzę czy akcent pamiętałem dokładnie. Tym bardziej podziwiałem niezwykłą pomysłowość aktora, który niemalże każdego wieczora wprowadzał jakieś niewielkie zmiany. Zmiany te oczywiście nie zmieniały nic z ogólnego klimatu widowiska i jego znaczenia. Nie wprowadzały też żadnych utrudnień dla partnerów. A jednak zmieniał, zmieniał. Jakby z szaleńczą pomysłowością bawił się swoim dziełem, nie przestawał tworzyć. Po jakimś czasie zaprzyjaźniliśmy się na tyle, że odważyłem się zadać mu pytanie, dlaczego tak się dzieje. Odpowiedział oczywiście, że zmianami tymi broni się przed skostnieniem, przed zmechanizowaniem roli, że stara się codziennie nadawać jej charakter premierowy. To bardzo ważna prawda, która potwierdza zdanie wspomnianego wyżej wielkiego reżysera o tym, że prawdziwa praca aktora zaczyna się dopiero w chwili, kiedy przedstawienie jest pozornie skończone - w chwili premiery. Pozornie skończone - bo dojrzewa dopiero w kontakcie z publicznością. Przedstawienie jakie oglądamy na ostatniej próbie jest tylko obietnicą przedstawienia. Nie wiemy jeszcze o nim niczego. Wiemy coś o nas w trakcie pracy nad naszym dziełem, wiemy coś o naszych słabościach i niedoskonałościach, podejrzewamy, mamy nadzieję, że może będzie się podobać. Ale nie wiemy niczego na pewno...

Dlatego w dniu premiery wszyscy przypominamy małe dzieci, które w wielkim mieście zgubiły rodziców. Jesteśmy zagubieni przerażeni, niepewni. Bo czujemy na barkach ciężar odpowiedzialności... Dzieje się tak oczywiście tylko wtedy, jeśli rzeczywiście rozumiemy teatr, jego tajemnicę i niezwykłość.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji