Artykuły

Aktora żywot wesoły

- Puściła kurtyna wodna i z sufitu zaczęły lać się strugi wody. Publiczność była przekonana, że to jest zgodne ze scenariuszem i siedziała spokojnie na fotelach. Dopiero kiedy woda zaczęła sięgać im do kostek, wtedy zaczęli uciekać - wspomina SYLWESTER MACIEJEWSKI, aktor Teatru Powszechnego w Warszawie.

Aktor znowu staje się zawodem wolnym, coraz częściej nie obarczonym etatem, a wtedy rzeczywiście trzeba się starać, by istnieć, albo "podłapać rolę w serialu". Od zarania dziejów był to zawód wędrowny, a podczas takich podróży wiele się dzieje. Powstają kolejne anegdoty: - Szkoda tylko, że nikt tego nie spisuje - śmieje się Sylwester Maciejewski [na zdjęciu], znakomity aktor, znany doskonale choćby z programu Olgi Lipińskiej "Właśnie leci kabarecik".

Absolutnym gawędziarzem, który zna setki anegdot jest Jacek Kałucki, którego wraz z Sylwestrem Maciejewskim mogliśmy oglądać w całej Wielkopolsce w komedii Jacka Hempela "Jakoś to będzie". Razem z nimi wybraliśmy się też w artystyczną podróż.

Z pszczółką na....

Niesamowitym przeżyciem dla aktora były zawsze tzw. "zielone", czyli ostatnie przedstawienia. Jacek Kałucki opowiadał, że w jednej ze sztuk, nie najlepszej, trochę się kolegom nudziło i co przedstawienie wymyślali komuś dowcip. Tylko on został i jakoś nikt z niego nie żartował. - Przyszło ostatnie przedstawienie i poczułem się bezpieczny - opowiada pan Jacek. - Sztuka była poważna, źle się kończyła. W pierwszym, akcie grałem scenę przy fontannie. Na środku umieszczony był siusiający amorek. Podchodzę do fontanny i co widzę: na przyrodzeniu owego jest przyczepiona szpilką pszczoła. O mały włos się nie udławiłem ze śmiechu. Ale dalej nic się nie działo. Koledzy, jakby o tym zapomnieli. Drugi akt minął spokojnie. Ostatnia scena, w której jestem sam i popełniam samobójstwo. Nagle kątem oka widzę, że w kulisach gromadzi się cały zespół. Już wiedziałem, że robi się niebezpiecznie i nagle usłyszałem mruczando: "Tę pszczółkę, którą tu widzicie..."

Kurtyna deszczu

Podczas przedstawień zdarzają się przeróżne rzeczy. Nie zawsze jest tak, że to sami aktorzy robią sobie dowcipy, czasem zabawne sytuacje zdarzają się po prostu z winy przedmiotów martwych. Tak było podczas jednego ze spektakli sztuki "Pada deszcz". - Pamiętam, że nagle rozległ się huk - opowiada Sylwester Maciejewski - Wszyscy myśleliśmy, że to co najmniej dach się wali. Okazało się, że puściła kurtyna wodna i z sufitu zaczęły lać się strugi wody. Publiczność była przekonana, że to jest zgodne ze scenariuszem i siedziała spokojnie na fotelach. Dopiero kiedy woda zaczęła sięgać im do kostek, wtedy zaczęli uciekać. To było jedyne przedstawienie, kiedy rzeczywiście padało.

Z kwiatami u stóp

- Pamiętam początki swojej kariery, kiedy to jeszcze jako nieopierzony aktor miałem możliwość występowania na scenie w jednej sztuce z takimi znakomitościami, jak Irena Kwiatkowska i Wojciech Pokora - opowiada Jacek Kałucki. - Mieliśmy jechać na występy do Gdyni. Ogromny zespół, sporo bagaży. Mnie przypadł zaszczyt odwiezienia na dworzec pani Ireny. Umówiliśmy się na 6 rano, o 7.10 odchodził pociąg. I nagle w nocy śni mi się, że się spóźniam. Budzę się przerażony i jest szósta. Powinienem już być pod domem Kwiatkowskiej. W biegu się ubierałem i jazda. Już na początku ulicy słyszałem krzyki pani Ireny, strofującej taksówkarza. Jak ona na mnie nakrzyczała. A potem na dworcu - wszyscy słyszeli. Potem mi odpowiadali, że zostały dwie minuty do odjazdu pociągu. Wojtek Pokora uprosił konduktora, żeby jeszcze poczekał minutkę i biegał wzdłuż pociągu w stronę schodów. Wreszcie usłyszał krzyki: - No idą - stwierdził z ulgą i dał znać maszyniście, że to już niebawem. W pociągu piekło trwało nadal. Słychać było przez ścianki przedziałów. W teatrze to samo. Nie było mowy, żebym ją mógł przebłagać. Zawaliłem. Byłem załamany. W końcu dałem koledze całą moją gażę, a była niemała i poprosiłem, żeby za całość kupił kwiaty. Były tego ogromne ilości. Po zakończonym spektaklu pani Irena kłaniała się zawsze sama, my wychodziliśmy dopiero po chwili. A ja z tymi kwiatami przed szereg, spiorunowała mnie wzrokiem, ale postanowiłem nie dać się. To były róże, nawet nie mogłem ich objąć. Tuż przed pani Ireną potknąłem się i padłem na kolana.

Telewizor się popsuł

W latach 70. najbardziej znanym reżyserem wielkich telewizyjnych widowisk był Janusz Reszewski. Sąsiedzi dokładnie wiedzieli, że pracuje on w telewizji. - Pewnego wieczoru do drzwi reżysera zapukał sąsiad - opowiada Jacek Kałucki. - Bardzo grzecznie się przywitał. I zaczął tłumaczyć, że wieczorem jest jakiś program rozrywkowy, który żona bardzo chciała obejrzeć. Janusz Rzeszewski bardzo się ucieszył, bo to jego program i pomyślał, że to fan do niego przychodzi. A tu sąsiad dalej docieka: Pracuje pan w telewizji prawda? A nam się telewizor popsuł. Lampa wysiadła, czy mógłby pan coś z tym zrobići? Reżyser nie bardzo rozumiał o co sąsiadowi chodzi, jaka naprawa, jaka lampa, co on ma z tym wspólnego? Ale sąsiad był bardzo namolny i tak długo tłumaczył, aż pan Janusz zrozumiał. Jakież było jego zdziwienie, kiedy pojął, że ponieważ pracuje w telewizji, musi umieć naprawiać telewizory!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji