Artykuły

Płatonow jest, ale jakby go nie było

"Płatonow" w reż. Adama Orzechowskiego w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Pisze Wiesław Kowalski w serwisie Teatr dla Was.

Z "Płatonowem", będącym zaledwie uwerturą do dramaturgicznej twórczości Czechowa, w teatrze zawsze był kłopot. Nie jest bowiem łatwo zrobić spektakl przenikliwy, mądry i precyzyjny z materii literackiej, w której widać wyraźnie brak kondensacji, niedoskonałość formy, miejsca nie wypełnione treścią i niejasne, zagubione w wielości wątków, motywów i ich odcieni. Młodzieńczy dramat Czechowa to rzeczywiście sztuka chaotyczna, rozwichrzona, mało klarowna i nie do końca czytelna. Przede wszystkim jest zbyt długa i pełna tropów mogących prowadzić na interpretacyjne manowce. To ani wielka tragedia, ani też specjalnie zabawna komedia. Jednak pomimo wielu dramaturgicznych błędów dialogi w "Płatonowie" mienią się różnorodnością barw, które trzeba skrupulatnie odczytać, zinterpretować i zanalizować. Tylko wtedy sztuka może zyskać właściwy sens, znaleźć motywacje dla samotnych, zgorzkniałych i zagubionych bohaterów. Inaczej rozpadnie się na poszczególne sekwencje i nie pozwalający na skupienie strumień skojarzeń pełen powtórzeń, ckliwego melodramatyzmu i grzeszących naiwnością sformułowań. Nie da się jednak ukryć, że "Bezojcowizna", bo tak brzmi rosyjski tytuł dramatu, zawiera wiele elementów nowatorskich w próbie zapisywania codzienności, opisywania życia jako wiwisekcji ludzkiej natury i kondycji człowieka.

Przy takiej dramaturgicznej konstrukcji tylko od reżysera zależy, co wykroi z niemalże sześciogodzinnej materii, która mogła by być kanwą dla niejednego, a kilku dramatów. Od opracowania tekstu zależy interpretacyjna droga jaką podąży tytułowy bohater, który raz może być współczesnym Hamletem, raz Don Juanem, bohaterem z Lermontowa, Gogola, Dostojewskiego, czy jak chcieli niektórzy inscenizatorzy, nawet z Brechta. Inscenizator musi zrezygnować z dosłowności, repetycji i niepotrzebnych monologów. Musi spojrzeć na młodzieńczy utwór pod kątem dojrzałej twórczości autora "Wiśniowego sadu" i "Iwanowa". Tak naprawdę każdy reżyser może na kanwie "Płatonowa" napisać własną sztukę. Tak jak to uczynili Jarocki we Wrocławiu czy Lupa w Krakowie, domyślając autorskie sugestie, przesuwając akcenty, poszukując nowych tropów interpretacyjnych, w rezultacie głębię osiągając prostotą środków wyrazu. Trzeba tylko umieć trafić w podobną gamę uczuć i emocji, uchwycić właściwe proporcje między pisarzem, utworem a światem, przy tym nie zapominać o wewnętrznej dynamice, odpowiednim budowaniu narastającego napięcia i znalezieniu punktów kulminacyjnych. To dało gwarancję, w przypadku wyżej wymienionych twórców, konstrukcyjnej zwartości, pięknie zakomponowanej i domkniętej formalnie.

Adamowi Orzechowskiemu, reżyserowi "Płatonowa" w Teatrze Polskim w Bydgoszczy, niestety nie udało się pokazać dramatu człowieka zdeterminowanego własną naturą, dotkniętego atrofią woli, zagubionego w rzeczywistości przemijających i niepewnych wartości etyczno-moralnych i obyczajowych. Orzechowski nie potrafił połączyć tego, co komediowe, a nawet błazeńskie, z tym, co tragiczne. A przecież te dwie płaszczyzny powinny się rozwijać niemal równolegle, powinny wzajemnie się komentować i być ze sobą w ciągłej korelacji. I nie chodzi tu wcale o wzmacnianie komizmu sytuacji, lecz o przekonanie, że człowiek w okolicznościach ekstremalnych potrafi być naprawdę śmieszny, zwłaszcza kiedy sam sobie tego nie uświadamia.

Tymczasem w bydgoskim spektaklu jest jakby wszystko osobno. Scenografia Magdaleny Gajewskiej, skądinąd bardzo ciekawa i otwierająca perspektywy na nowe, współczesne brzmienia, jakby zupełnie nie z tej sztuki; muzyka Andrzeja Głowińskiego z jeszcze innej operetki. Aktorstwo pozbawione niejednoznaczności zamiast dookreślać konwencje spektaklu, raczej ją unicestwia i unieważnia. Obsadzenie w tytułowej roli Krystiana Wieczorka okazało się największym nieporozumieniem. Aktor potraktował swojego bohatera szalenie, zewnętrznie, powierzchownie i jakby "fizycznie". To zaledwie pomysł na funkcjonowanie w strukturze spektaklu. Trudno uwierzyć w jego opętanie pragnieniem wolności, tak samo jak w imperatyw mówienia prawdy za wszelką cenę. Jego kabotynizm, impertynencja, prowokacyjność i ekstrawagancja są mało przekonujące, bo grane od początku do końca na jednym tonie. Tak samo jak rozpacz, histeria, komedianctwo i prostactwo. To Płatonow niezwykle uproszczony, skarlały i zdegradowany. Takie poprowadzenie roli byłoby może do przyjęcia, gdyby Wieczorek miał tej degradacji świadomość. Niestety tak nie jest. Dlatego nie dotykamy prawdy ludzkiej egzystencji rozdartej między pragnieniem wolności a dążeniem do ładu i harmonii, między prawdą a kłamstwem, odwagą a tchórzostwem, między własną naturą a biologią. Między instynktem życia a wpisanym w psychikę przeznaczeniem. U Wieczorka nie ma ani tragikomicznego rozedrgania duszy, ani będącego w opozycji rozmazywania się pojęcia prawdy. Nie ma wdzięku, ironii, agresji.

Zresztą podobny problem jest i z pozostałymi postaciami dramatu, które tworzą zaledwie szkice do dalszego etapu pracy. Pojawianie się na scenie kolejnych bohaterów nie staje się rozpaczliwym odsłanianiem samego siebie. A w scenach kochanków amplituda ich doznań, rozczarowań, olśnień, wzajemnych oskarżeń, namiętności jest zaledwie sygnalizowana. O magnetyzmie, erotycznej sile przyciągania destrukcji nie ma mowy. Aktorzy nie stwarzają rzeczywistości, w którą można uwierzyć. Szczególnie pierwsza część przedstawienia pozbawiona jest klarowności, logiki, spójności i czytelności scenicznych działań i sytuacji. Orzechowski nie pozwolił na scenie wybrzmieć ani ludziom, ani rzeczom, nie wyostrzył sensów i point, stąd wrażenie niezbornego chaosu i pójścia na żywioł. Pozbawienie postaci Czechowa fascynującej wieloznaczności, brak dopracowania i pogłębienia ról w najmniejszym szczególe, składa się na obraz dotkliwej i bolesnej porażki bydgoskiej inscenizacji.

Orzechowski miał ambicje pokazania Płatonowa współczesnego, bliskiego naszym czasom, odartego z Czechowowskiej pstrokatej obyczajowości. I słusznie. Nie przeszkadzają mi na scenie dżinsy, telewizor, a nawet goliznaAle konsekwencje takiego założenia muszą pójść dalej. Nie mogą ograniczyć się do absolutnej rezygnacji z nastrojowości, z domieszki pobłażliwej ironii, z przerw na milczenie. To, co sugeruje głębię przeżyć w tekście Czechowa trzeba zastąpić nową jakością, nowym teatralnym znakiem. Inaczej nie uwolnimy się od stereotypu i utartych sądów o wiecznie żywej aktualności dramatów Czechowa, sprowadzanej najczęściej do problemów ludzi nie rozumiejących i nie mogących znaleźć kontaktu z otoczeniem, do ich egzystencjalnego bólu, wyobcowania i samotności, do wewnętrznej pustki, do jałowego i przegranego życia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji