Artykuły

Misteria budzą emocje

Dwie rzeczy przemawiają za tak ogromną popularnością kalwaryjskich misteriów. Pierwszą jest tradycja. Drugą - niezwykły realizm i widowiskowość - mówi o wielkopiątkowej drodze krzyżowej w Kalwarii Zebrzydowskiej socjolog Adam Bugajski.

Małgorzata Skowrońska: - Dlaczego do Kalwarii Zebrzydowskiej na wielkopiątkowe misterium drogi krzyżowej ściągają tłumy?

Adam Bugajski, socjolog, zajmuje się obrzędowością ludową: - Dwie rzeczy przemawiają za tak ogromną popularnością kalwaryjskich misteriów. Pierwszą jest tradycja. Misteria odgrywane są od XVII wieku. Przez ten czas zakorzeniły się mocno w lokalnej świadomości. Miejscowi żyją tym, co dzieje się w Wielkim Tygodniu na kalwaryjskich dróżkach. Wielu angażuje się w przygotowania. Dostają role, które potem przechodzą z ojca na syna, z matki na córkę. Druga sprawą jest niezwykły realizm i widowiskowość wielkopiątkowej drogi krzyżowej. Wielu pielgrzymów chce to zobaczyć. Wśród tych, którzy przyjeżdżają do Kalwarii, są nie tylko katolicy. Słyszałem, że w ubiegłym roku na dróżkach pojawiła się grupa japońskich turystów z aparatami fotograficznymi. Przyjechali do Kalwarii, bo krakowski przewodnik powiedział, że warto i że zrobią ładne zdjęcia.

Czy realizm, z jakim ogrywana jest męka Chrystusa, nie jest zbyt "łopatologiczny"? Przypomina mi się "Pasja" Mela Gibsona, którą oskarżano o pokazywanie skrajnego okrucieństwa.

- Bernardyni w zreformowanym po II wojnie światowej scenariuszu zrezygnowali z przywiązywania Jezusa do krzyża. Uznali, że te sceny są zbyt drastyczne. Przed wojną, co odnotowują kronikarze, kalwaryjska droga krzyżowa wprawiała tłum w taki stan ekscytacji, że dochodziło do śmiertelnego tratowania pielgrzymów.

"Pasja" Gibsona nie daje widzowi szans na odreagowanie emocji. To, co dzieje się w Kalwarii Zebrzydowskiej, taką szansę daje. Przy każdej stacji jest kazanie, które jest pewnego rodzaju przerywnikiem. Pielgrzymi na chwilę przystają, by posłuchać kaznodziei, wyciszają się. Jeśli tu mamy do czynienia z biczowaniem, to mimo całego realizmu sytuacja jest nieco teatralna, a to też studzi emocje. Przyjeżdżam do Kalwarii od dziesięciu lat i tylko raz byłem świadkiem obrzucenia Judasza błotem. Ktoś z tłumu nie wytrzymał napięcia.

Błotem słownym?

- Nie. Bryłami ziemi. Chyba jedna trafiła Judasza, reszta poleciała gdzieś obok. Pana, który tak emocjonalnie przeżywał drogę krzyżową, szybko spacyfikowano.

Usłyszałam kiedyś opinię niemieckiego katolika, który miał okazję obejrzeć kalwaryjskie misterium. Nie podobała mu się dosłowność, z jaką odgrywano ewangeliczne sceny.

- Obrzędowość ludowa ma to do siebie, że czasami jest zbyt dosłowna. Przez tą swoją dosłowność jest jednak bardzo wyrazista. Wielu z nas takiej dosłowności potrzebuje. To jak uderzenie obuchem. Takie porażenie prądem, które pozwala zastanowić się nad sobą, swoją wiarą, wartościami i tym, co w życiu najważniejsze. Obrzędowość ludowa, często wyśmiewana, niesie za sobą prawdy, które nie są półcieniami. Tu dobro jest dobrem, zło złem, a wybór należy do człowieka. Kalwaryjskie misterium określiłbym tak: można je potraktować tylko jako teatr albo jako nabożeństwo. Trzeba wybrać swoje podejście.

Ale czy kalwaryjskie misterium jest w stanie obudzić głębokie przeżycia religijne?

Nie wiem, czy ktoś prowadził takie badania. Obserwując pielgrzymów, ma się jednak wrażenie, że nie przyjechali tu tylko na widowisko. Pewnie jakiś odsetek spragnionych krwi widzów by się znalazł, ale na wielu twarzach odmalowują się też autentyczne emocje religijne. Rozmawiałem kiedyś z około 30-letnim Ślązakiem. Stwierdził, że już nigdy nie odważy się przyjechać na misteria. Opowiadał, że droga krzyżowa tak nim wstrząsnęła, że przez kilka tygodni nie był w stanie się pozbierać. Nie wyglądał na miękkiego faceta. Co najmniej 1,80 m, postawny, barczysty, pracował w hurtowni spożywczej. Mówił, że po raz pierwszy w swoim życiu poczuł się naprawdę katolikiem. Tłumaczył, że choć uważał się za kogoś wierzącego, od wiary zawsze coś go odgradzało. I nagle poczuł, że nie ma już tej bariery. O tym wszystkim mówił mi już kilka lat po tym, co wydarzyło się w Kalwarii. Mimo to nadal przeżywał tamtą drogę krzyżową.

Pamięta Pan swoją pierwszą kalwaryjską drogę krzyżową?

- Pamiętam, ze pojechałem do Kalwarii z ciekawości. Naukowej, bo chciałem oczami socjologa spojrzeć na ten fenomen. Najciekawsze wydawały mi się reakcje ludzi. Obserwowałem, jak przeżywają sceny męki. Jak reagują na sąd nad Jezusem, biczowanie czy obnażenie. Byłem też bardzo ciekawy, w jaki sposób aktorzy drogi krzyżowej wcielają się w swoje postaci. Niesamowicie realistycznie grają. Dekoracje i stroje, choć z roku na rok coraz bliższe realiom epoki, stwarzają dystans. Tego dystansu nie ma na twarzach aktorów. Oni naprawdę przeżywają te sceny. Choćby dlatego warto zobaczyć, przynajmniej raz w życiu, kalwaryjską drogę krzyżową.

Kronikarze o misteriach

Jak podaje powojenny reformator kalwaryjskich misteriów o. Augustyn Chadam, pierwszym kronikarzem, który opisał wielkotygodniowe obrzędy na dróżkach, był o. Ludwik Boguski. Bernardyn tak omawia to, co pisał kronikarz: "Gdy stanęły krzyże w miejscach, gdzie miały powstać kaplice i kościoły kalwaryjskie, zaciekawieni tym ludzie zaczęli pytać, co miałyby one oznaczać. Otrzymali odpowiedź, że będą one głosić pamiątkę męki Chrystusowej. "Ojcowie wielebni - mówili do pierwszych zakonników, jacy się tu znaleźli - pójdźcie z nami i opowiadajcie nam o męce Zbawiciela Naszego". Pamiętajmy, że wówczas, z początkiem XVII wieku, książka i sztuka czytania była rzadkością, a duszpasterstwo i uświadomienie religijne wiernych było bardzo mizerne. "I szli zakonnicy", czytamy w kronice, "a za nimi gromadki, a nieraz całe rzesze ludzi". Przy każdej stacji stawał kapłan u stóp krzyża i rozpamiętując odnośne wydarzenie Męki Pańskiej, wzywał lud do żalu za grzechy i poprawy życia. I nie było daremne to wołanie. Rzęsiste łzy zraszały oblicza wiernych, serca topniały pod gorącymi słowami kaznodziei - niejeden z tych, co już dawno zapomniał o Bogu, a tylko ciekawość go tu przywiodła, odchodził stąd nawrócony. Serca tu przybywających zapalał Duch Święty i sprawiał, że zaraz więcej ich tu zaczęło przychodzić. Wracając do domu, rozpowiadali szeroko: "Tam w Kalwarii dziwne zjawiło się nabożeństwo, nie może się go człowiek mizerny nasłuchać ni dość nacieszyć. Pójdźmy tam! I przychodzili coraz to nowi i coraz liczniej".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji