O życiu z klasykami
Jak ich kochać - klasyków? Są filarami repertuarów teatru, a od czasu gdy filar autorów współczesnych poszczerbił się i wydrążył - nawet głównym filarem. Więc kochać ich trzeba. A kochać niełatwo, bo to i wiek zaawansowany, i nawyki niedzisiejsze, i obyczaje przedawnione.
Teatry starają się jak mogą, by zmarszczki klasyków wygładzić, temperamenty odmłodzić, a obyczaje przybliżyć ku naszym. Klasycy to ludzie krzepcy, żylaści, terapia im niepotrzebna, ale salony piękności owszem, i młodym się przydają. Są nawet konieczne, należy dbać o wygląd zewnętrzny. W pracowniach reżyserskich stosuje się odpowiednie zabiegi. Pacjenci czasem wytrzymują, wychodzą z klinik rześcy i jakby naprawdę odmłodzeni, a czasem... no cóż, kuracja zawodzi, zdrowie pacjenta pogarsza się, a bywa i tak, że na salę prób przychodzi o własnych siłach klient całkiem żwawy, a wychodzi o kulach pokraczny potworek.
Gabinety kosmetyczne teatrów warszawskich i pozawarszawskich pracują różnymi metodami i mają różne wyniki. Nawet w jednym i tym samym teatrze różne. Klasycznym - dobre określenie, skoro o klasykach mowa - przykładem może być Teatr Narodowy. Wystawił arcyklasyka Szekspira i ostre barwy tragedii o Makbecie spłowiały, a krew zardzewiała. Nie sprawdził się z wodza król i zabrakło obłędu królowej. Zagrały tylko dekoracje (Mariana Kołodzieja), a to trochę mało.
A potem w tym samym Teatrze Narodowym inny klasyk, Gogol - i wyborne rezultaty zabawy reżyserskiej Adama Hanuszkiewicza. Car patronuje tu prowincjonalnym kacykom, łapownikom i nierobom, car z portretu, potem car ożywiony wznosi Chlestakowa do nieba biurokracji, W powiecie panuje Horodniczy (kreacja Mariusza Dmochowskiego). Czy nauczka dana mu przez Chlestakowa (Wojciech Pszoniak staje się nowym ulubieńcem warszawskiej publiczności) usprawni, udoskonali sposoby Horodniczego? Spektakl "Rewizora" w Teatrze Narodowym bawi i daje do myślenia. Klasyk wyszedł z tygla reżyserskiego wesoły, uśmiechnięty - żywy.
A w drugim reprezentacyjnym, przynajmniej w założeniu, teatrze polskim - w Teatrze Polskim w Warszawie? On także powołany do upowszechniania klasyków i także dysponujący pojemnym instytutem kosmetycznym. Różni w nim pracują laboranci, starają się, chcą, a wciąż im nie wychodzi. Pech jakiś czy co?
Toteż Teatr Polski nie cieszy się względami krytyki. Innym te i owe gafy uchodzą na sucho, dla Teatru Polskiego nie ma litości. Trochę to zrozumiałe. Winy Teatru Polskiego są liczne i dotkliwe. Powtarzają się uparcie. Czasem, tak, że trzeba je liczyć podwójnie. Próbować bronić Tetrtru Polskiego to zadanie równie niewdzięczne jak próbować przekonać wielbicieli, że nie wszystko złoto co u Szajny i że nie każdy Teatr Osobny jest rewelacją.
Pokazuje Teatr Polski nieświetne widowisko szekspirowskie - to zaraz, że pogrzeb Szekspira. Pokazuje niezbyt udane widowisko molierowskie - to zaraz, że skandal. Przynaglać i przymuszać Teatr Polski do poprawy trzeba. Ale nadmierne połajanki słabo pomagają, raczej, wpędzają w kompleksy.W spektaklu "Jak wam się podoba" nie wszystko było złe, a w "Świętoszku" niektóre wtręty bawiły. A że zgorszyły świętoszków? Anatomiczny list Tartufe'a do Elwiry był zręczną parodią listu Castorpa z "Czarodziejskiej góry" Tomasza Manna: czy nikt tego nie zauważył?
Teraz Teatr Polski wznowił sztukę innego klasycznego autora: "Ucznia diabła" G.B. Shawa. Shawa zestawiano z Szekspirem; dziś z niego także arcyklasyk, chociaż chudy. Mówią: Shaw nudzi, znaiwniał, zestarzał się, zramolał. No pewnie, komu by lat nie przybywało, i to podwójnie, w takim stuleciu jak nasze. Mówią również, że spektakl w Teatrze Polskim jest staroświecki, szary, w złych dekoracjach i banalnie wyreżyserowany. Mówią, że nasz Kloss w roli tytułowej nie dorównał Damięckiemu (popisowa to była rola ojca obu naszych dzisiejszych Damięckich) i że Pawlicka źle grała heroinę. Nie sprzeczam się, nie przeczę. A jednak przedstawienie wielu widzów wita z ulgą, przyjmując życzliwie lekcję zdrowego rozsądku, jaką im aplikuje stary gawędziarz. Jego głos skrzypi, bunty zmieniły się w komunały, za to oschłość przybrała cechy protestu przeciw fali seksu w teatrze. Przekorne to i modne. Na "Ucznia diabła", z jego całym sztubackim satanizmem, można prowadzić młodzież szkolną. Shaw się bardzo posunął w latach, ale Shaw to jak Ibsen: epoka przez niego przemawia. I był pierwszy w swojej epoce. Więc i "Ucznia diabła" grać warto. A że po szkolnemu? Uczeń to uczeń, a zawszeć to lepiej, gdy teatr akademicki przestrzega swego niepisanego statusu, niż gdy klasyka gra jakby dostał kręćka. A i takie bywały przypadki. Eksperymenty potrzebne są teatralnej Warszawie. Ale teatr akademicki również. Byle dobry.