Artykuły

Pokaz w instytucie Reduty. "Sprawa Moniki" - sztuka w 3 aktach Marji Morozowicz-Szczepkowskiej,

Zaproszony na ten "pokaz" do podziemi przy ulicy Kopernika, gdzie ulokował się obecnie instytut Reduty, wybierałem się tam z pewnym współczuciem. Podziemia, katakumby, pewnie wilgotne, ciemne... Biedni męczennicy sztuki!

Tymczasem, do tych katakumb, kryjących się w piwnicach wielkiego banku, schodzi się po szerokich marmurowych schodach, a przedstawiają się one jako szereg ślicznych sal: pomieszczenie, którego mógłby pozazdrościć każdy teatr. Więc duża owalna sala dla "pokazów", z płytką wnęką służącą za scenę; dalej mała salka - muzeum - w której brat Juljusz beatyfikował się potrosze, lokując za gablotkami swoje relikwie: papierośnicę, którą miał jako Przełęcki w "Przepióreczce", coś z "Fircyka" etc., wszystko bardzo ładne rzeczy. Obok, bibljoteka, czytelnia, sala prób 1 dyskusyj, dla wspólnego czytania. W drugiem skrzydle wzorowo urządzony skład kostjumów i rekwizytów. Podziwia się skrętność Reduty, która, w ciągu paru lat samodzielnej gospodarki, potrafiła zebrać taki dobytek: jest tam przeszło cztery tysiące kostjumów; mundury wojskowe wiernie odtworzone z historycznych wzorów, stara broń. Rekwizyty, przeważnie autentyczne, noszą tu nazwę nie "rekwizytów", ale przedmiotów, bo Reduta wszystkiemu, nawet technicznym nazwom, chce nadać swoje piętno.

Schodzi się na pokaz garść zaproszonych osób, przeważnie ze świata artystycznego; każdy wpisuje się do książki, składa na tacę dobrowolną ofiarą. Klasztor to klasztor. Jakieś miłe panienki z uduchowionemi minami snują się po sali. Od początku poznajemy ów nieporównany talent Reduty w sugerowaniu, że to, co się będzie działo za chwilę, to coś bardzo odrębne go od wszelkich innych teatrów; to prawie obrządek.

Rozlega się gong. Zapomniałem dodać, że niema tam żadnej kurtyny ani podjum, sceną jest poprostu część sali. Stoi gotowa, drobiazgowe urządzona, bez dekoracji. Przedstawia - tak wypada ze sztuki - gabinet, architekta. Jeszcze jeden gong, ściemnia się całkowicie. Ta ciemnośó zastępuje kurtynę; kiedy reflektory rzucają światło, aktorzy zdołali niespostrzeżenie znaleźć się już na scenie, pokaz się zaczyna.

Wybrano na ten pokaz sztukę pani Morozowicz-Szczepkowskiej. Trzy osoby, jedna dekoracja, rzecz co się zowie kameralna. Jest to jak gdyby nowa wersja "Domu kobiet"; same kobiety, mężczyzna jedynie za sceną, ale wszech obecny, motor wszystkiego co się w tym domu dzieje. Każda z tych kobiet jest do niego w innym stosunku, ale wszystkie obracają się w jego kręgu. Jedną - Annę - kochał i zawiódł ją, zostawiając w jej sercu niezabliźnioną ranę; druga - owa Monika - myśli, że go posiada na własność, jest szczęśliwa, i oto w chwili gdy

chce jeszcze udoskonalić, uzupełnić swoje szczęście, cały gmach rozsypuje się w gruz, przez tę trzecią, najpospolitszą dziewczynę, która stała się dla jej męża zabawką chwilową, ale dość poważną, aby odsłonić kłamstwo wszystkiego tego ozem Monika żyła.

Sztuka interesująca o tyle, że wydobywa tragiczne rozdarcia nowoczesnej kobiety. Oto wyrównała odwieczny przedział pici, zadała kłam rzekomej swej niższości, pokazała że umie pracować jak mężczyzna, nieraz lepiej, wytrwałej. Ale czy przestała być kobietą? Nie. Poprostu do brzemienia, które włożyła jej natura, dorzuciła inne: dźwiga podwójnie. Nawet w triumfach pracy owocnej i uwieńczonej powodzeniem, nie znajdzie pełni zadowoleń, jakie praca daje mężczyźnie. Oto genjalny architekt w spódnicy, nagrodzony na konkursie, zaciska zęby, aby się nie rozpłakać: cóż warte to wszystko, kiedy niema obok ukochanego mężczyzny, niema kołyski i dziecka... A ten architekt, to już kobieta, która ma za sobą lata walki i zmagań wewnętrznych, której zdaje się, że potrafiła się wyzwolić.

Obok niej druga: wybitny lekarz; pracuje działa, ale wszystko to jak przez sen, wszystkie jej myśli są dla ukochanego mężczyzny, który nie jest jej wart. "Nie jest wart"... Czyż to słowo ma jakieś realne znaczenie, kiedy chodzi o sprawy miłości? Wszak wszystko to, co czyni kobietę wartościowym człowiekiem, co stanowi jej siłę, staje się może jej słabością wobec mężczyzny, wobec którego największą siłą kobiety była zawsze jej słabość. Nabyta w męskie] pracy lojalność, uczciwość każą jej zapomnieć o sztuczkach, któremi się panuje. I taka kobieta ma większą szansę, aby być zwiedzioną, porzuconą, nieszczęśliwą.

Jaka rada, jaki ratunek? - pyta z rozpaczą Monika. - Wyzwolić się, odpowiada mądra i opanowana Anna. Ograniczyć rolę miłości. Skoro się obrało męską drogę, trzeba i na te rzeczy patrzeć po męsku; skoro się treścią życia uczyniło pracę, musi ta praca być pierwszą i niepodzielną panią. Nie można być wolnym, nowoczesnym człowiekiem, a zarazem zostać samiczką, zawisłą od jednego uśmiechu, jednego kłamstwa, jednej zdrady mężczyzny.

Sztuka dająca inteligentne oświetlenie pewnych stron życia kobiety, budzi niejaki protest - przez swoje uogólnienie - wówczas kiedy się zmienia w rodzaj sądu nad mężczyznami, i to sądu zaocznego. Jest w przygotowaniu aktów tej "sprawy Moniki", w doborze przedstawicielstwa pici pewna tendencyjność. Kobiety - to dzielny architekt, znakomity lekarz; pracują, zarabiają dobrze, odnoszą sukcesy zawodowe. Mężczyzna to kłamliwa i wątła istotka, ptak niebieski, myślący wciąż o pięknych krawatach i modnych garniturach, no i o pieniądzach, których jedyną dostarczycielką jest kobieta. "Gwałtu, co się dzieje!" gotowi jesteśmy chwilami wykrzyknąć, wspominając świat na opak z krotochwili starego Fredry. Ale może i w tem jest problem, bodaj problem przyszłości? Może i to jest jedno z niebezpieczeństw, czyhających na nową kobietę?

Sztukę, wybornie opracowaną, odegrały z talentem p. Małyniczówna z Wilna, oraz znajome nam już panie Grywińska i Mysłakowska.

Następnym pokazem mają być fragmenty Holsztyńskiego, z udziałem Osterwy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji