Artykuły

Jan Klata: Kocham Kraków miłością żony alkoholika

- PiS-owi nie wystarczy zmiana dyrektora narodowego teatru. Oni chcą przejąć władzę nad ludźmi i ich sumieniami - mówi Jan Klata, odchodzący dyrektor Narodowego Starego Teatru w Krakowie.

Małgorzata Skowrońska, Michał Olszewski: Teatr swój widzi pan ogromny?

Jan Klata: Pytacie o przeszłość czy o przyszłość?

Pytamy o Stary Teatr.

- Czyli rozmawiamy o czasie przeszłym dokonanym. Żałuję, że muszę używać tego czasu. Powinniśmy rozmawiać za pięć lat: w moim subiektywnym mniemaniu tak byłoby sensowniej i dla zespołu, i dla publiczności. Wtedy, w idealnym świecie, w idealnej Polsce szklanych domów i niezależnej kultury moglibyśmy podsumować, co udało się zrobić, co miało sens. I wtedy miałbym wrażenie, że przebiegłem maraton, a nie półmaraton.

Ja "swój" teatr chciałem widzieć sensownym, i dla widowni, i dla zespołu. Chciałem, żeby widownia miała swój teatr bez taryfy ulgowej, bez łaszenia się, ale też bez silenia się na bycie nowatorsko niezrozumiałym. Żeby to był teatr, który za pomocą wielkich tekstów zajmuje się tym, co w Polsce ważne. Bo jesteśmy teatrem narodowym. Wielce dla mnie istotne słowo, choć wymiędlone, rozmieniane na drobne, zwłaszcza ostatnio sponiewierane i wyświechtane. Ale mimo to piękne. I niesamowita relacja z widownią nam się udała. W każdym razie można było na tym budować, iść dalej. Ostatnie cztery i pół roku powinno też być oceniane przez pryzmat republiki artystów, zespołu, jaki udało się tu zbudować: fantastycznego, otwartego na mnogość języków scenicznych, wielopokoleniowego, unikatowego na skalę europejską, oraz znakomitych reżyserów, scenografów, choreografów, którzy zechcieli przyjąć moje zaproszenie do "Starego", akurat tutaj pracować. Publiczność też dała się zaprosić, z tego, co zdążyłem zauważyć. Do końca grudnia zapewne jeszcze tak będzie, a później...

To, co zdarzyło się w teatrze, jest częścią większej całości: mimo sukcesów, dobrej passy, wyprzedanych biletów, dyrektora trzeba odwołać. Dlaczego? Bo zerwanie ciągłości to jeden z celów Prawa i Sprawiedliwości. Jest w ogóle jakaś alternatywa dla "Starego"?

- Można minimalizować głęboko destrukcyjne skutki impulsu politycznego. Problem polega na tym, że cokolwiek wydarzy się w "Starym", i tak uzyska legitymizację i błogosławieństwo wicepremiera Glińskiego. Dlaczego? Bo ten rząd nie potrafi przyznać się do porażki. Nawet gigantyczna katastrofa nie spowoduje, że PiS przyzna się do błędu, bo dla nich to oznaka słabości. Uważają, że straciliby honor.

Konkurs był błędem?

- Przede wszystkim był farsą.

Przecież to było oczywiste od samego początku.

- Naprawdę? Jasne, wiemy, że Napoleon nie powinien był iść na Rosję, a Hannibal właśnie powinien na słoniach przechodzić przez Alpy. Wiadomo: "Sowa Minerwy wylatuje o zmierzchu", nieprawdaż?

Z tą wiedzą, jaką ma pan dzisiaj, wziąłby pan udział w konkursie raz jeszcze?

- Zrobiłbym to bez wahania. Zamknąłbym oczy i myślał o "Starym".

Pan przegrał konkurs, ale też przegrało go Ministerstwo Kultury. Postawiło na konia, który wykonał woltę. Marek Mikos, którego - jak plotki głoszą - dokooptowano do ministerialnego faworyta Michała Gielety, szybko pokazał pazur, dezawuując swojego dyrektora artystycznego. I choć Gliński się wściekł, niewiele może zrobić, bo konkurs wygrał Mikos.

- Czarny koń wykonał woltę. Nie szkoda mi ani wicepremiera, ani pana Sellina, ani pani Zwinogrodzkiej, ani pana Gielety, który zdecydował się grać znaczonymi kartami, udając świętą naiwność. Na miesiąc przed konkursowym rozstrzygnięciem dostałem SMS z informacją, że zwycięży ministerialny pupil o nazwisku Gieleta. Gieleta? Długo musiałem googlać kolegę Gieletę, zresztą nie był to czas sensownie spędzony. OK, niby wiadomo, kto ma wygrać, ale postanowiłem jednak nie wycofywać dokumentów. Jak inaczej mógłbym spojrzeć zespołowi w oczy? A może to plotki z faworytem władzy? Więc wszyscy chwytaliśmy się cienia nadziei, że ministerstwo nie będzie na tyle szalone, żeby na siłę zmieniać coś, co świetnie działa, zamieniać na nie-wiadomo-co. Cóż, nie żałuję tej naiwności, wydaje mi się, że to odpowiedzialna postawa. No, ale w rezultacie wielostronnych dryblingów pan Mikos okazał się Wielkim Szu, co ministerstwo musi przełknąć i czekać na owoce nie do końca już swojej intrygi. Ale jak "dobra zmiana", to dobra.

To, co w perspektywie artystycznej wydaje się katastrofą, w wymiarze czysto ludzkim też będzie miało taki wymiar? Przenieśliście się całą rodziną do Krakowa. Co teraz?

- Misja wykonana. Wyjeżdżam z Krakowa, wracam do Warszawy. I nie rozpaczam z tego powodu. Stary Teatr był dla mnie wspaniałym miejscem w trudnym mieście.

Dlaczego Kraków jest dla pana trudny?

- Kraków ma fenomenalną publiczność. Przyznaję, nie zauważałem tego od początku. Myślałem, że najlepszą publiczność ma Wrocław; waleczną, co było widać przy sprawie Teatru Polskiego. W "Starym", po pierwszych tarciach, bardzo mocne przymierze z różnorodną, wielopokoleniową, wspaniałą widownią w końcu zostało zawarte. To fenomen, co widać było chociażby na czerwcowych spektaklach "Wesela". Natomiast wsobny charakter "miasta królów polskich" sprawia mi trudność.

Ciasno tu panu?

- Ciasno. Spacerować można tylko w kółko No, co tu dużo gadać, kocham Kraków miłością żony alkoholika. I zdecydowanie nie jestem zachwycony kierunkiem, w jakim zmierza to miasto, a przyglądam się temu od wielu lat, bo przecież tutaj studiowałem. Tajlandyzacja Krakowa jest dla mnie koszmarem. Widać brak strategii włodarzy i nastawienie "bierz pieniądze i w nogi". Na dłuższą metę to się musi zemścić. Ale wchodzimy na grunt polityki lokalnej, a ta od 1 września nie musi mnie już zajmować.

To może coś z polityki krajowej: PiS chce odwojować Kraków, który do tej pory był bastionem Platformy. Obrano finansową strategię, a pod Wawel popłynął taki strumień pieniędzy, o jakim miasto nie mogło do tej pory śnić. Odkupienie zbiorów Czartoryskich najlepszym tego dowodem. Konserwatywny, a jednocześnie liberalny Kraków to kupi?

- Dziwicie się? Wawelska krypta to bijące serce PiS. Zrobią wszystko, a nawet więcej, żeby zmienić mentalność ludzi. Nie wiem, czy krakowska inteligencja da się na ten lep złapać, mam jednak wrażenie, że widowni "Starego" nie da się łatwo przekupić taką wizją narodowej kultury. Ta hucpa, która się tu wyczynia, niespodziewanie ujawniła, jaką siłę ludzie znajdują we wspólnocie - co bardzo budujące, paradoksalnie. Byłem na kilku krakowskich manifestacjach wolnościowych. Także na tych, podczas których skandowano hasła o Starym Teatrze. Córki były dumne, więc ja też - rykoszetem.

Środowisko reżyserów jest skrajnie podzielone, a pomimo to artyści różnych frakcji potrafili się przy okazji "konkursowej" farsy zjednoczyć w Gildii Polskich Reżyserek i Reżyserów Teatralnych. Krytycznie odnieśli się zarówno do absurdalnego programu Marka Mikosa, jak i do strategii władz, która chce wyciszenia nurtu krytycznego. Jako ludzie niezwykle inteligentni byliby zdolni wymyślić wiele powodów, które usprawiedliwiałyby wzięcie pieniędzy od "dobrej zmiany", prawda? Przecież nic się nie stało, wizjonerski duet Mikos-Gieleta przedstawił najlepszy program, więc dlaczego nie uczestniczyć w podziale tortu? Ja też występowałem w programie Mikosa/Gielety jako jeden z reżyserów. Przecież "jak zwalniają, to znaczy, że będą przyjmować"? A jednak środowisko, pomimo ogromnych podziałów, nie dało się omamić, zajęło jednoznaczne stanowisko, od Krystiana Lupy po najmłodszych reżyserów. Ale pytanie jest szersze: czy polska inteligencja da się przekupić?

Jarosław Gowin, wcześniej podpora krakowskiej inteligencji, nie miał z tym problemów.

- Ach, autor skrzydlatych słów: "Czas już skończyć z bełkotem Klaty w Starym Teatrze"... Wiadomo, na wspieraniu artystycznego teatru głosów wyborców się nie uciuła. Politykom tego pokroju zostaje albo mamienie narodowym skansenem albo opcja taczerowska: cyrkowcy niech się bawią, ale za swoje. Genialne w swojej prostocie - przecież za Norwida nie było Ministerstwa Kultury, a i tak chłopak pisał na schwał, zuch!

PiS-owi nie wystarczy zmiana dyrektora narodowego teatru. Oni chcą przejąć władzę nad ludźmi i ich sumieniami. Bodajże redaktor Horubała w "Do Rzeczy" zarysował prawicową strategię w artykule o mrożącym krew w żyłach tytule-diagnozie Starego: "Teatr zdrady narodowej". Wywód był raczej mało subtelny: zmiana dyrektora-zaprzańca jest oczywistą oczywistością, ale to za mało; nie wystarczy też zmienić reżyserów i aktorów, trzeba jeszcze zmienić publiczność. Jasne?

Jest też inna zasada. Dobrze ją ilustruje dialog z "Ziemia! Ziemia!" Sándora Máraia. Bohater spotyka na imieninach kuzyna, który przystał do faszystów. Pyta, dlaczego to zrobił, przecież w to nie wierzy. I słyszy odpowiedź: Bo ty masz talent, a ja muszę znaleźć inny sposób, żeby się wspiąć na szczyt...

- Pasuje do dzisiejszych czasów jak ulał. Do tego trzeba dodać zasadę odwetu za wyimaginowane krzywdy. Katarzyna Janowska zaprosiła mnie do ostatniego swojego programu w TVP Kultura, no i przyznam, że na antenie czekała mnie moc atrakcji. Najpierw od Joanny "Heil Hitler!" Szczepkowskiej usłyszałem, że jestem symbolem układu w polskiej kulturze, a potem od Marcina Wolskiego, że skoro on przez osiem lat nie był zapraszany do telewizji, to teraz ja i ludzie mojego pokroju pójdą w odstawkę. No, trudno, przeżyję, że mnie niezłomny pan Wolski nie zaprasza na Woronicza, zresztą nigdy się tam nie pchałem ani jemu nie zabraniałem. Ale teraz straciłem mandat - tak zadecydował suweren w parlamentarnych wyborach.

Ciekawie, kiedy straci pan mandat bycia Polakiem?

- Mam już nawet wyraźne sugestie. Przecież od ładnych kilku lat tęgie pióra wypisują, żebym wracał do Niemiec. Prawicowe gwizdki w teatrze miały rozbrzmieć wcześniej, o czym mało kto wie. Zaczęło się w czasach, gdy reżyserowałem we Wrocławiu "Transfer!". Spektakl opowiada o powojennych przesiedleniach, występowali autentyczni świadkowie-ofiary historii: Polacy i Niemcy, opowiadali o swoich przeżyciach. Jeszcze się we Wrocławiu próby dobrze nie zaczęły, a już z Gdyni interweniowała senator Arciszewska-Mielewczyk z Powiernictwa Polskiego, wygłaszając kilka a priori negatywnych opinii, żądając wglądu w scenariusz sztuki. Krystyna Meissner, ówczesna dyrektorka Teatru Współczesnego, odmówiła, odpisując, że chyba się pani senator czasy pomyliły. Arciszewska na premierę zorganizowała więc sporą grupę swoich ludzi z Gdyni uzbrojoną... w gwizdki. Prawie je połknęli, gdy w pierwszej scenie zobaczyli nieżyjącego dziś, a wówczas 76-letniego Andrzeja Ursyna Szantyra, bohatera Armii Krajowej i akcji "Ostra Brama", który w ataku na niemiecki pociąg pancerny stracił nogę Co nie wyszło we Wrocławiu, zrealizowano w Krakowie, tylko że już kompletnie bez sensu, bo im się spektakle pomyliły. Mieli zaatakować "Bitwę warszawską 1920", a przyszli na Strindberga...

Ot, taka logika zemsty. No ale filmik "Hańba!" poszedł w świat. Internety oszalały.

PiS ckni się za czasami, gdy dzisiejsi prawicowcy byli młodzi i piękni, a reżyserował Erwin Axer i Jerzy Jarocki. Uważają, że lepsze w kulturze już było.

- Powróćmy jak za dawnych lat... A mówiło się jeszcze nie tak dawno, że SLD to zinstytucjonalizowana nostalgia za Gierkiem. Tymczasem okazuje się, że PiS ich przebił.

Opowiadał mi Krzysztof Globisz, jak za komuny grał w "Starym" Kniazia Potiomkina w "Termopilach polskich" Tadeusza Micińskiego. Miał najmocniejsze teksty, nie do przyjęcia przez partyjną wierchuszkę. KC postanowiło interweniować, wsiadło w samolot i przyleciało do "Starego" na próby generalne. Posiedzieli na widowni, popatrzyli, nie odważyli się zdjąć premiery, ale dali uwagi, jakich tekstów Globisz absolutnie nie powinien mówić. I rzeczywiście, na premierze tych drażliwych kwestii nie wypowiedział, ale na kolejnych spektaklach mówił ich coraz więcej, aż doszedł do pełnej roli. Wnioski są dwa: 1. na dłuższą metę władza nie wygra z artystami oraz 2. że nawet komuna nie miała odwagi tak arogancko rozwalać kultury. W tym PiS ich przebija. Jeszcze jeden szczegół mi się przypomina, jeśli mówimy o braku szacunku do wybitnych artystów. Aktorzy "Starego", m.in. Anna Dymna, Dorota Segda, Marta Nieradkiewicz i Marcin Czarnik, musieli pojechać do Warszawy do wicepremiera Glińskiego po ogłoszeniu kuriozalnego wyniku "konkursu". Minister ich przyjął u siebie w gabinecie, pobłażliwie wysłuchał protestów, powiedział jasno i wyraźnie, że jego obóz polityczny absolutnie nie zgadza się na Klatę a później natychmiast udał się Krakowa, żeby odsłonić nowo nabytą "Damę z gronostajem". To jest opowieść o władzy, która boi się wejść do teatru. Jest gorzej niż za PZPR. W tym sensie podczas konkursu wydarzyło się coś, co nie miało precedensu w historii "Starego": władza w ogóle nie słucha reprezentantów zespołu, nie negocjuje, nie modyfikuje ewidentnie szkodliwych decyzji. Nie, bo nie, i koniec.

Mówi pan o instytucjonalnej ciągłości... Marek Mikos dzwonił do pana?

- Nie. Nie dzwonił ani do mnie, ani do głównej księgowej, ani do mojego zastępcy... Szkoda, bo to znakomici fachowcy, z kilkudziesięcioletnim doświadczeniem w teatrze. Warto ich słuchać, bo Stary Teatr to nie TVP Kielce.

Skarżył się, że go pan do teatru nie wpuszcza.

- Hmmm... Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że dyrektor-delfin jest tak bardzo zagubiony w lotnych piaskach swoich myśli, że kiedy zaczyna zdanie, to nie wie, dokąd go ono zaprowadzi. Mam nadzieję, że czyny będą jednak sensowniejsze niż dotychczasowe wypowiedzi pana Mikosa, w których do tego stopnia brak konkretów, że aż trochę strach. Więc jednak bardziej straszno niż śmieszno.

Ale zapuścił pan teatr. Barek kiepski, nie ma samochodów hybrydowych - cytujemy z programu nowego dyrektora.

- Nowy dyrektor wraz z Michaelem Gieletą wygrał tym hybrydowym programem konkurs. Suweren się wypowiedział, za tym programem Mikosa i Gielety zagłosowały niekwestionowane autorytety ministerialnej komisji: Antoni Libera, pan Tomaszuk, pani Nazarowa, pani Bernadeta, bodajże, Sondej, i ktoś jeszcze, już nie pomnę nazwiska. Cała teatralna Polska wstrzymuje oddech, czekając na drugi dzień września, na wesele wesel, a następnie pięć lat atrakcji.

Nie ma pan ochoty wyjechać z Polski?

- Owszem, przez chwilę miałem. Gdy w wakacje przegłosowywano ustawy sądowe w trybie pendolino, pomyślałem: pakujemy córki i wyjeżdżamy stąd. Ale potem przyszła refleksja, że przecież im o to chodzi, żebyśmy wyjechali, więc przekora zwyciężyła, a za chwilę zaczęły się protesty przeciwko niszczeniu niezawisłego sądownictwa. Byłem na demonstracjach: w Słupsku, potem w Koszalinie. Szlak wakacyjny. Z dnia na dzień przybywało protestujących. Później byłem w Gdańsku. Wszędzie spotykałem ludzi teatru, byliśmy aktorami teatru ulicznego... W końcu Warszawa i Kraków z morzem ludzi. Wstąpiła we mnie otucha, choć strach czekać na jesień... Kiedy reżyserowałem w Moskwie, a pojechałem tam dosłownie robić tzw. teatr europejski, bo dla nich reżyser z Polski to reżyser z Europy, nieco egzotyczny, opowiadałem o tym, co dzieje się w Polsce. W oczach braci Moskali widziałem współczucie, ale też rodzaj satysfakcji. Ich wzrok zdawał się mówić: to myśmy widzieli was już w Europie, a teraz wracacie z dalekiej podróży. Wracacie do nas.

Wraca pan do Warszawy. Zawodowo jest się czym martwić?

- Wręcz przeciwnie. Najpierw reżyseruję Szekspira w Pradze, a potem jadę do Poznania. Maciej Nowak jest wielką postacią polskiego teatru, wizjonerem, wymyślił, żebym wystawił u niego w Teatrze Polskim "Wielkiego Fryderyka" Adolfa Nowaczyńskiego. Rolę tytułową zgodził się zagrać Jan Peszek. A później w planach: dalsza zagranica, Warszawa, Gdańsk... Krakowa nie będzie, Wrocławia nie będzie. Z najbliższych planów: Barbara Marcinik zaprosiła mnie do radiowego narodowego czytania "Wesela". W dobrym towarzystwie, bo na przykład Monika Strzępka czyta Chochoła, generalnie wiele zacnych koleżanek i kolegów, część z nich też zresztą już reżyserowała "Wesele". Mnie przypadła rola Gospodarza. Siedzę w studiu na Myśliwieckiej, patrzę w egzemplarz i słyszę każdą kwestię wypowiadaną przez Juliusza Chrząstowskiego w "Starym" - wyżej podskoczyć się już naprawdę nie da, co ja z tym pocznę, biedny żuczek... Więc czytam specjalnie źle, żeby było inaczej. No i zrobiliśmy tylko jedno podejście w nagraniu, bo przy słowach monologu kończącego drugi akt: "kogoś zbawiać, kogoś siekać;/ dzisiaj nie ma na co czekać./ Nastrój? macie ot nastroje:/ w pysk wam mówię litość moje" głos mi się załamał.

To słowa Gospodarza. Potem, w didaskaliach, Wyspiański dopisał: "Pluje".

I nawet splunąć nie miałem siły.

***

Jan Klata w Narodowym Starym Teatrze im. H. Modrzejewskiej

Rocznik 1973. Warszawiak. Gdy miał 12 lat, napisał pierwszą sztukę - "Słoń zielony", opublikowaną w miesięczniku "Dialog" i wystawioną w Teatrze im. S. I. Witkiewicza w Zakopanem. Studiował na Wydziale Reżyserii Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie, a potem na Wydziale Reżyserii Dramatu PWST w Krakowie. Był - co chętnie podkreśla - m.in. copywriterem, dziennikarzem muzycznym, reżyserem talk-show, felietonistą, niedoszłym grabarzem.

Jako reżyser zadebiutował w 2003 r. "Rewizorem" Mikołaja Gogola w Teatrze Dramatycznym im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu. Od tego czasu zrobił 30 spektakli na deskach teatrów we Wrocławiu, w Gdańsku, Bydgoszczy, Krakowie i Warszawie oraz Grazu, Düsseldorfie, Bochum i Berlinie. W 2005 r., w ramach Warszawskich Spotkań Teatralnych, odbył się "Klata Fest" - przegląd spektakli Jana Klaty. Jest laureatem wielu nagród, m.in. Paszportu "Polityki" i Nagrody im. Konrada Swinarskiego.

W styczniu 2013 r. objął stanowisko dyrektora Narodowego Starego Teatru im. H. Modrzejewskiej. Początki nie były łatwe. Tym bardziej że Klata rozpoczął swoje dyrektorowanie od hasła "Nowe w Starym". Od przeszłości odcinać się jednak nie chciał: pierwsza wspólna konferencja Jana Klaty i Sebastiana Majewskiego z ustępującym dyrektorem Mikołajem Grabowskim odbyła się w dniu śmierci Jerzego Jarockiego.

Przez dwa pierwsze lata Klata tworzył teatr wspólnie z Majewskim, jednym z ojców sukcesu teatru w Wałbrzychu (miejsca kluczowego dla pokolenia twórców rozpoczynających kariery w XXI w., a także dramaturg Klaty reżysera). Jednak w 2015 r. głośno zrobiło się o konflikcie między dyrektorem i jego zastępcą do spraw artystycznych. Obaj zachowali się po dżentelmeńsku i rozstali się bez wylewania brudów.

Jak artystycznie oceniana jest kadencja Klaty? Po chłodno przyjętym "Poczcie królów polskich" Krzysztofa Garbaczewskiego przyszedł głośny czerwcowy weekend 2013 r., kiedy odbyły się w "Starym" aż trzy premiery: Marcin Liber wystawił najmłodszego wówczas polskiego dramatopisarza, 22-letniego wtedy Michała Kmiecika. "Być jak Steve Jobs" było ostrym, choć zbudowanym z klisz oskarżeniem transformacji ustrojowej. Jeszcze mocniejszym uderzeniem była "Bitwa warszawska 1920" duetu Strzępka i Demirski.

Przedstawiony przez Klatę program, oparty na starciu z pięcioma wielkimi reżyserskimi osobowościami z historii "Starego", spotkał się z oporem zarówno w przypadku strażników pamięci ubrązowionych zmarłych mistrzów, jak i wciąż żyjących artystów. Po pierwszych nieporozumieniach zrezygnowali ze współpracy z Klatą Jerzy Trela i Anna Polony. Ale tylko oni: inni wielcy aktorzy nie mieli problemów, by pozostać w teatrze zarządzanym przez Klatę (Dorota Segda, Dorota Pomykała, Krzysztof Globisz, Jan Peszek, Anna Dymna).

W 2013 r. Klata dostał od prawicy rykoszetem. Wyreżyserowany przez niego spektakl "Do Damaszku" przerwał okrzykami "Hańba!" i "To jest teatr narodowy!" zorganizowany protest na widowni.

Po gorącej jesieni 2013 "Stary" w politycznych uderzeniach był już ostrożniejszy. Klata z czasem wycofał się też z koncepcji sezonów tematycznych, nazwiska legend zmieniając na wieloznaczne hasła, np. "Nie lękajcie się".

Od wizjonerskiego "Hamleta" Garbaczewskiego Stary Teatr odbił się i rozpoczął się nowy okres. "Triumf woli" Strzępki i Demirskiego - próbę przełamania depresji, opowiedzenia historii z happy endem za wszelką cenę, terapii śmiechem i śpiewem - widzowie dobrze ocenili. Do sukcesów ostatniego etapu dyrekcji zalicza się też "Płatonow" Bogomołowa - z kobietami grającymi mężczyzn i vice versa, dojmująco chłodny w ukazywaniu Czechowowskich relacji. Jest też absolutny hit: "Kopciuszek" Anny Smolar - pierwszy w historii Starego Teatru spektakl dla (nie tylko) dzieci: mądry, błyskotliwy, nienachalnie emancypacyjny i rewelacyjnie zagrany przez młodych aktorów - Jaśminę Polak i Bartosza Bielenię.

Na finał świetnie "Wesele" w reżyserii Klaty - nawet ostrożni w pochwałach krytycy zachwycili się, a widzowie wykupili bilety do końca roku. Do tej pory zagrano 11 spektakli przy pełnej widowni.

Spektakle Klaty

* "Król Ubu"

* "Król Edyp"

* "Tajny agent dawniej znany jako koprofagi czyli znienawidzeni ale niezbędni"

* "Wesele hrabiego Orgaza"

* "Trzy stygmaty Palmera Eldritcha"

Wciąż grane są:

* "Oresteja"

* "Wróg ludu"

* "Do Damaszku"

* "Trylogia"

* "Król Lear"

* "Wesele"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji