Artykuły

"Wściekłość" Mai Kleczewskiej - Srebrny Lew 2017

"Wściekłość" Elfriede Jelinek w reż. Mai Kleczewskiej z Teatru Powszechnego w Warszawie na Międzynarodowym Biennale Teatralnym w Wenecji. Pisze Enrico Pastore.

Napisanie recenzji spektaklu "Wściekłość" Mai Kleczewskiej, laureatki Srebrnego Lwa podczas Teatralnego Biennale w Wenecji, to prawdziwe wyzwanie. Niezwykle trudno jest przełożyć na słowa teatr o ponadprzeciętnej złożoności, idącej w kierunku hiperboli. Jest on niczym wybuch powodujący fale, które rozprzestrzeniają się coraz dalej, przepełniając nas swoją mocą. Trudno jest opowiedzieć o teatrze niczym teksty Elfriede Jelinek, przejawiającym podobną poetykę nadmiaru.

Udział w spektaklu "Wściekłość" nie był łatwy, i to nie tylko ze względu na jego długość (165 min.). Jest to przedstawienie, w którym dużo się mówi, a napisy widnieją po bokach sceny, co utrudnia ich śledzenie bez odwracania wzroku od centralnej akcji. Ponadto, mamy do czynienia ze sceną zajętą w całości przez różne obrazy, które przedstawiane są jednocześnie, zarówno na ekranach, jak i przez aktorów na żywo. Spektakl Mai Kleczewskiej obliguje widza do stworzenia własnego montażu zdarzeń, który dla każdego będzie inny. Ten sposób jest dla mnie tak fascynujący, bo sprzyja aktywnemu, kreatywnemu i żywemu odbiorowi. Widz dokonuje wyborów, podlega sugestiom przypływu odbywającego się na scenie, wyłapuje fragmenty całości, montuje i rozmontowuje własną wizję.

Ale "Wściekłość" to coś więcej. To prawdziwy kunszt sztuki scenicznej, prawdziwa symfonia elementów tworzących język teatru. Wizja, ciało sceniczne, dźwięk (często przestrzenny), użycie przedmiotów, scenografia, technika oświetlenia. To wszystko tworzy dzieło. Reżyseria Mai Kleczewskiej to reżyseria totalna i przedstawiająca wielki kunszt. Polska w XX wieku była kuźnią wielkich reżyserów. Nie tylko Kantor i Grotowski, ale też Warlikowski i Lupa, jeśli mamy wymienić tylko tych najbardziej znanych. Maja Kleczewska to prawowita spadkobierczyni tego wielkiego teatru. Wiele mówi się o wpływie Kantora, który uwidacznia się tylko pod względem wizualnym, poprzez zastosowanie postaci kardynała i wielkiego krzyża, co przywołuje znane obrazy, jednak jeśli chodzi o grę i użycie przedmiotów scenicznych, jesteśmy bardzo daleko od świata teatralnego Tadeusza Kantora. Być może, jeśli weźmiemy pod uwagę aktorstwo, jesteśmy dużo bliżej Grotowskiego.

"Wściekłość" to przekleństwo przeciwko Bogu i używaniu Boga przez ludzi, którzy robią z niego narzędzie przemocy. To narzędzie skargi, wściekłego krzyku, które łączy się z tekstem Jelinek, powracającym, przypominającym, szaleńczo skandalizującym, przedstawiającym nadmiar słów, jak gdyby nie mógł znaleźć odpowiedzi na wszystkie zadawane pytania. Wściekłość pojawia się wszędzie - w polityce, ekstremizmie religijnym, wśród ofiar, u osób cierpiących i obrażających, w kościołach, u pracowników, w szeregach skrajnej prawicy oraz ugrupowań umiarkowanych. Wściekłość jest po prostu we wszystkich. To element składowy społeczeństwa, które nie ma innych dążeń, które nie tworzy snów - chyba że o śmierci i destrukcji, również skierowanych wobec siebie.

"Wściekłość" rodzi się z gwałtowności zamachu na redakcję pisma "Charlie Hebdo" i z wydarzeń w Bataclan. Szuka prawdy, która doprowadza do tych zdarzeń i która następuje po nich.

Punktem wyjścia jest sytuacja w pewnego rodzaju studiu telewizyjnym, w którym tworzone są debaty i dzienniki telewizyjne mówiące o wściekłości: obrazy bezdomnych próbujących przekroczyć bariery, policjantów atakujących tłum manifestujących, diagramy przepływów migracyjnych. Jednak szybko ta forma ulatuje, scena obejmuje widzów, ekrany, wciska się w każdy kąt teatru. Sceny, jak już powiedziano, dzieją się jednocześnie i trudno jest zauważyć wszystko, co jest przedstawiane. Nie jest to jednak konieczne w recenzji. Wystarczy wspomnieć bulimię ikon, wybuchających czasami jak strzały z kałasznikowa, które później naprawdę się pojawiają. Obrazy są raz bardziej delikatne, innym razem symboliczne. Pewna dziewczyna zajada się z wielkim smakiem hamburgerem aż do momentu, gdy zemdleje, a kamera pokazuje na wielkim ekranie jej usta pełne nieprzeżutego jedzenia; kobieta ubrana w dziwaczny strój niczym Effie z "Igrzysk Śmierci" błąka się po obrotowej platformie z dwoma bardzo ostrymi nożami; krzyż topiony jest w basenie; kardynał krąży po scenie i tak dalej. Obrazy mnożą się, niczym hodowla pleśni i zarodników.

Druga połowa spektaklu obiera jednak inne tory. Sceny odgrywane są bardziej na środku, uczestniczą w nich wszyscy aktorzy, widoczny jest cel, do którego zmierza całość. Wszystkie obrazy są bardzo mocne: kobieta w eleganckiej czerwonej sukni, która wspina się na ćwierć mięsa wołu zawieszoną na suficie, cała grupa aktorów, do których dołącza karzeł z kryzą i złotymi balonikami, którzy śmieją się do rozpuku. Ich śmiech jest potęgowany i odbijany na wzór wiecznego echa - to śmiech wszystkich zmarłych, który nigdy się nie skończy, to m.in. lista ofiar z teatru Bataclan, itd. Następują kolejne finały, historia kołem się toczy.

Trudno jest opowiedzieć o tak bogatym spektaklu, który wylewa się ze sceny niczym powódź. Wściekłość jest wszędzie. Być może najodpowiedniejsze słowa wypowiedziała sama Maja Kleczewska - "Wściekłość" to również requiem dla Europy, dla tego tragicznego, obojętnego, bezradnego i pustego kontynentu. Ta pustka wypełniona jest wściekłością.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji